Louis zerknął jeszcze raz na kartkę z adresem. York nie jest dużym miastem, ale malutkie też nie jest. Szatyn wpisał podaną ulicę w wyszukiwarkę, by mieć pewność czy idzie w dobrym kierunku. Jako, że orientacja w terenie nie jest jego mocną stroną okazało się, że powinien skręcić w miejscu, które już minął. Rozejrzał się, po czym zaczął nerwowo sprawdzać kieszenie, udając że czegoś zapomniał i musi się wrócić. Przecież nie mógłby odwrócić się tak po prostu. To byłoby dziwne. Nareszcie dotarł na cichą i zadbaną dzielnicę. Przeważały na niej domki z czerwonej cegły, choć znalazło się kilka pomalowanych na biało. Szybko znalazł budynek o numerze 47. Zapukał do drzwi i po chwili w progu ukazała się uradowana Perrie.
- Jak miło, że przyszedłeś - krzyknęła.
Zaprosiła go do środka i zaproponowała coś do picia. Tomlinson zastanawiał się, czy blondynka pamięta powód ich spotkania.
- Zwykłą wodę, poproszę - mruknął.
Kobieta przytaknęła i tanecznym krokiem przeszła do kuchni. Mężczyzna czuł jak zaczynają pocić mu się dłonie. Co chwilę wycierał je w swoje granatowe dżinsy. "A co jeśli powie nie?" - nie mógł uciszyć swoich myśli. Zaczął przygryzać wargę ze zdenerwowania. Perrie była już w siódmym miesiącu. Chcieli podjąć ostateczną decyzję, gdzie trafi dziecko po narodzinach. Louis planował już w głowie, że jeśli ciężarna się zgodzi, zabierze swojego męża do wykwintnej restauracji w centrum miasta i tam ogłosi mu tą dobrą nowinę. Pogrążony w głębokim rozmyślaniu o tym co działo by się w ich sypialni po randce, nawet nie zauważył kiedy wróciła Edwards. Zachrząkała, tym samym ocucając szatyna i zajęła miejsce na fotelu na przeciwko. Podała mu szklankę z wodą, którą przyjął z cichym podziękowaniem. Upił łyk, by choć trochę ukoić szarpiące nim nerwy.
- Więc? Przemyślałaś moją propozycję? - zaczął, czując niezręczność sytuacji.
- Przemyślałam.
Zapadła cisza. Mężczyzna był cholernie ciekawy jaką podjęła decyzję, lecz nie chciał by wyjść na niegrzecznego. Czekał, aż blondynka sama pociągnie temat dalej. Po dłuższej chwili westchnęła ciężko i przeczesała dłonią włosy.
- Doceniam twoją, waszą, pomoc jakiej mi udzieliliście, ale mimo wszystko chcę być matką dla tego dziecka, chcę je wychować.
Szatyn zacisnął zęby. Nie był na nią zły, nie mógłby być. Jednak obraz szczęśliwej rodziny, jaką mogliby być został mocno naruszony.
- Wiesz zawsze będziecie mogli z nią spędzać czas jako wujkowie - dodała, próbując załagodzić sytuację.
- Z nią?
Niebieskooka zarumieniła się.
- Tak, z nią. To będzie dziewczynka. - Położyła dłoń na swoich okrągłym brzuchu.
Louis omal nie zaczął piszczeć z radości. Miał w głowie tyle pytań.
- Wybraliście już imię?
- Myśleliśmy nad tym i doszliśmy do wniosku, że oddamy tę rolę wam.
Posłała w jego stronę jeden z najpiękniejszych uśmiechów. Nieśmiało sięgnęła po jego dłoń, którą ulokowała na swoim brzuchu. Szatyn na początku był zdziwiony, lecz kiedy poczuł jak coś kopie jego rękę, zaczął cieszyć się jak małe dziecko.
***
Mężczyzna posiedział razem z Perrie godzinę, bądź dwie. Kiedy przyszedł Niall, postanowił, że czas się pożegnać. Idąc do domu, zaglądnął jeszcze do księgarni na rogu gdzie kupił kilka książek z imionami dla dzieci. Kiedy doszedł pod dom zdziwiło go, gdy nigdzie nie było zapalonego światła. Spojrzał na zegarek. Była dopiero osiemnasta, więc dość nikłe szanse, że Zayn już śpi. Szatyn wzruszył ramionami. "Pewno pojechał do Jesy" - pomyślał. Wszedł do domu i ściągnął buty. Przebrał się w coś wygodniejszego oraz zrobił sobie herbaty. Już miał zacząć poszukiwać imienia, popijając sobie ciepły napój, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Louis mruknął coś pod nosem, o tym że zaraz wystygnie mu herbata, jednak wstał i poszedł otworzyć. Jakież było jego zdziwienie gdy przed nim pojawiła się Gigi! Kobieta natychmiast rzuciła mu się na szyję cała zapłakana. Bardzo różniła się od Hadid, która jakiś czas temu przywaliła mu w twarz.
- Co się stało? - zapytał Tomlinson zaniepokojony.
Blondynka zaczęła się jąkać i otarła kilka łez.
- Ubieraj się, musisz pojechać ze mną!
- Dokąd?
- Na lotnisko!
Brytyjczyk poczuł jak krew odpływa mu z twarzy. Szybko złapał pierwsze lepsze buty i trzymając je w dłoniach, pobiegł z nią do swojego samochodu. W duchu modlił się, by nie sprawdziły się jego najgorsze obawy. Ruszył spod domu, od razu kierując się w stronę obrzeży gdzie znajdowało się lotnisko. Przez ten krótki okres czasu jego towarzyszka zdążyła trochę ochłonąć.
- Dlaczego tam jedziemy?
- Zayn chce wyjechać do Pakistanu.
***
Mulat stał na środku terminalu ściskając w dłoni swój bilet. Co jakiś czas muskał palcami rączkę od walizki, żeby być pewnym że dalej tu jest. Niby miał już miejsce w samolocie, był spakowany, ale z drugiej strony nie chciał zostawiać Louisa. Był rozdarty. Wiedział, że nie może mieć dwóch rzeczy naraz. Westchnął ciężko i zerknął na tablicę z odlotami i przylotami. Zostało mu około piętnastu minut nim otworzą się bramki. Nagle usłyszał jak ktoś wykrzykuje jego imię. Myślał, że to tylko wyobraźnia płata mu figle, lecz głos z każdą chwilą stawał się coraz głośniejszy. Odwrócił się. Serce podskoczyło mu do gardła, kiedy zobaczył Louisa i Gigi. Pędzili w jego kierunku. Było już za późno, by uciec - widzieli go. Brunet stał, czekając na łzy i błagania. Nie mylił się. Gdy tylko szatyn dobiegł, rzucił mu się na szyję i zaczął szlochać w jego ramię, prosząc by został.
- Zayn, nie zostawiaj mnie. - Pociągnięcie nosem. - Nie przeżyję ani dnia bez ciebie.
Mulat głaskał go po plecach, starając się uspokoić, jednak nie przynosiło to oczekiwanych efektów. Cmoknął go w czubek głowy, czując jak do oczu napływa mu słonawa ciecz.
- Dasz sobie radę. Jesteś silny, Lou. Jesteś najsilniejszą osobą jaką znam.
- Mogę pojechać z Tobą?
- Um..Louis obydwoje wiemy, że Pakistan to nie jest odpowiednie miejsce dla nas.
Mężczyzna zerknął w dół na swojego męża. Skłamałby, mówiąc że nie będzie tęsknił. Już za nim tęsknił, a przecież dalej trzymał go w ramionach. Podniósł głowę, kiedy mechaniczny głosik powiadomił go, że zostały mu dwie minuty.
- Jadę do swojego ojca. Mieszka on w małej wiosce - Hadari. Będę tam dwa miesiące, obiecuję że będę pisał do ciebie przez ten cały czas.
Złapał twarz ukochanego w dłonie i złączył ich usta. Pocałunek był powolny, delikatny, przepełniony uczuciem. Był ich sposobem na pożegnanie się ze sobą. Kiedy się od siebie odsunęli Zayn musiał już iść. Spojrzał głęboko w oczy swojemu wybrankowi, ponownie zakochując się w pięknej barwie tęczówek.
- Będę pisał - powtórzył.
Sięgnął po walizkę, po czym przelotnie cmoknął go w policzek i zaczął iść w kierunku bramek.
- Kocham Cię! - krzyknął nagle szatyn, wybiegając kilka kroków w przód.
Mulat uśmiechnął się i odwrócił po raz ostatni.
- Też Cię kocham.
Tomlinson stał jeszcze chwilę, przyglądając się jak sens jego życia znika pomiędzy tabunem ludzi. Potem Gigi złapała go za ramię i zaczęła prowadzić ku wyjściu. I kiedy brunet siedział na podkładzie samolotu jeszcze przed startem wysłał krótką wiadomość tekstową do Jesy.
Do: Jesy
Od: Zayn
Proszę, opiekuj się Louisem jak najlepiej potrafisz. Dziękuję xx
Po czym wyłączył telefon i rozsiadł się w fotelu, po czym dał się ponieść do Lahore.
____________________________________________________________________
SKOŃCZYŁAM!
Po tak długim okresie dodaję rozdział...trochę mi wstyd.
Ale w nagrodę, powiem wam, że potrzebuję kogoś kto zechciałby pojechać sobie ze mną i zwiedzić Azję :D
Oczywiście nie teraz, ale za kilka lat uzbieram pieniądze i BUM! Zwiedzę Azję wzdłuż i wszerz :3
Proszę także wybaczyć mi długość rozdziału, jest dość krótki choć moim zdaniem jego długość jest akurat. A teraz kilka najbliższych rozdziałów to w głównej mierze będą listy :>
See ya soon!