niedziela, 3 lipca 2016

Rozdział 12

Louis jęknął kiedy do jego oczu dotarło światło słoneczne, brutalnie go budząc. 
- Wstajemy, wstajemy! - Usłyszał przy swojej prawej stronie. 
Mruknął coś pod nosem. Jego egzystencja teraz składała się z głównie z płakania. Czasami zdarzało mu się zasnąć, ale nie na długo. Ciągle powtarzające się koszmary o Zaynie, który wraca w drewnianej oprawie z powodu jakiegoś zamachu lub czegoś gorszego, nękały go nie dając spać. Poczuł jak ktoś szarpie go za ramię, ale uparcie nie podnosił powiek. Nie podda się! Gdy usłyszał jak niemiły osobnik odchodzi, odetchnął z ulgą. "Nareszcie dała sobie spokój" - pomyślał. Nic bardziej mylnego! Wyskoczył z łóżka kiedy został oblany lodowatą wodą. 
- Zwariowałaś?! - krzyknął, szczękocząc zębami. 
Jesy tylko wzruszyła ramionami i nonszalancko przerzuciła wiaderko przez ramię. 
- Tak czy siak potrzebowałeś kąpieli. Jak tu weszłam byłam pewna, że coś tu umarło i jest już w stanie rozkładu! A teraz ubierz się.
Rzuciła w jego kierunku bluzką i dżinsami. 
- Po co?
- Idziemy na spacer. 
Szatyn jęknął niezadowolony. Kobieta spojrzała na niego groźnie, lecz nic nie mówiąc, opuściła pokój. Mężczyzna spojrzał z wyrzutem na ubrania, które zostawiła dla niego jego prywatna "wróżka chrzestna" i podszedł do szafy. Znalazł tam stary czarny dres. Jako, że była to trafiona wizualizacja jego obecnego nastroju, szybko się w niego przebrał. Nie miał nastroju, by układać włosy czy myć zęby, więc od razu zszedł na dół. Tam zobaczył krzątająca się Nelson, która właśnie przygotowała mu kilka kanapek. 
- Zjedz coś - powiedziała. 
- Nie jestem głodny. 
Szatynka westchnęła zawiedzona i podeszła do niego bliżej. Położyła mu swoją drobną dłoń na ramieniu i szepnęła:
- Jestem pewna, że Zayn wolałby żebyś jadł normalnie, a nie się głodził.
Tomlinson nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem, usiadł do stołu i zaczął jeść. Samo wspomnienie o miłości jego życia, było dla niego pewnego rodzaju ciosem. Jego opiekunka westchnęła ponownie i zaczęła sprzątać bałagan sprzed tygodnia. Od powrotu Louisa z lotniska wszystko zostało tak jak poprzednio. Niewypita, zimna już, herbata stała koło książki z imionami. Brązowy, puchaty koc w brązowe wzorki, którym ktoś miał się prawdopodobnie przykryć, leżał na podłodze. 
- Louis, naprawdę nie wpadłeś na pomysł żeby po sobie posprzątać? - mruknęła Jesy w obrzydzeniu, wylewając przeleżałą herbatę i znajdując w niej skupisko małych muszek. 
- To nie ma sensu - zaskomlał mężczyzna cicho. 
Kobieta podeszła do niego z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. 
- Żartujesz sobie ze mnie? Ta herbata była na etapie stwarzania własnej sieci telekomunikacyjnej! Niczym moje kanapki, które znajdywałam dopiero pod koniec wakacji. No, ale one to już były wysoko rozwiniętymi organizmami w tym czasie - zaśmiała się.
Po czym zaklasnęła w dłonie i poszła wynieść naczynia po śniadaniu. Kiedy i to było zrobione, udało jej się przekonać Louisa, by wszedł do jej samochodu i pojechał w nieznane. 

***

- Jesy, gdzie my jesteśmy?
Szatyn rozglądał się uważnie. Nie był do końca pewny czy dalej są w tak dobrze znanym mu Yorku. Przysnął trochę w trakcie jazdy i nawet nie wiedział ile czasu minęło od kiedy wyjechali spod domu. 
- Jest tu ktoś kto chciałby cię poznać - odpowiedziała tajemniczo jego towarzyszka. 
Podeszła pod jedne z czerwonych drzwi z niewielkim okienkiem na górze w kształcie rombu. Tomlinson potulnie za nią. Zapukała, a po chwili w środku domu dało się usłyszeć szmery i szepty. Po chwili w drzwiach, zjawił się ktoś, kogo szatyn już nigdy miał nie zobaczyć. Była mniej więcej jego wzrostu. Szczupła, ale mimo wszystko nie brakowało jej kształtów. Jej czarne włosy z blond pasemkami układały się falami na jej ramionach. Jej karmelowe oczy bacznie mu się przyglądały. Jej dość szerokie, wykrojone usta wygięły się w uśmiechu, ukazując rządek śnieżnobiałych zębów. 
Pierwszą reakcją Louisa była chęć ucieczki, ale z jakiegoś powodu nie mógł się do tego zmusić. Jego nogi nie słuchały jego rozkazów, stały w miejscu nie zważając na nic. 
- Louis, pamiętasz Waliyhę? - spytała Nelson.
- Jak mógłbym zapomnieć? Siostra Zayna, jedna z najważniejszych osób w jego życiu, która podle to wykorzystała. To ty powiedziałaś całej mojej rodzinie o nas, to przez Ciebie moja rodzona matka wyrzuciła mnie z domu, krzycząc że mam się już nigdy na oczy nie pokazywać. Nawet gdybym chciał, nie potrafiłbym cię zapomnieć Waliyha.
Powietrze zgęstniało. Można było z łatwością wyczuć napiętą atmosferę. Dziewczyna przestała się uśmiechać. Nie wiedziała co powiedzieć. Zaczęła żałować swojego początkowego planu pojednawczego. Zdawała sobie sprawę z błędów jakie popełniła, ale naprawdę chciała to wszystko naprawić. Przełknęła głośno ślinę. Nie mogła stracić tej szansy. 
- Wejdziecie do środka, napijecie się czegoś? - Wysiliła się na najsłodszy ton. 
Jesy pokiwała przecząco głową, ale nie przeszkodziło jej to w wepchnięciu szatyna siłą do środka. 
- Odbiorę go po piętnastej, teraz lecę do pracy! - krzyknęła i już jej nie było.
Mężczyzna stał niezręcznie w progu, kiedy Malik zaprosiła go do środka. Usadowiła go w salonie i zaproponowała herbaty. Brytyjczyk odmówił, sprawdzając zegar znajdujący się za plecami brunetki. Jeszcze dwie godziny i będzie mógł stąd wyjść. W myślach odliczał minuty, sekundy. Waliyha przeczesała dłonią włosy i usiadła na przeciwko swojego gościa. 
- Bardzo chciałabym cię przeprosić - zaczęła - za wszystkie krzywdy jakie ci wyrządziłam. Ja, po prostu, nie mogłam się pogodzić z myślą, że wy się kochacie wiesz? Na początku myślałam, że to przejściowe. Wiesz, że to jest tylko jego ciekawość. Dziewczyna go skrzywdziła, więc chce zobaczyć jak to jest z chłopakiem. Byłam pewna, że przetrwa to najwyżej pół roku, nie więcej. Ale minął rok, a wy dalej byliście w sobie tak zapatrzeni jak na początku. Wiedziałam, że w końcu przyjdzie taki czas, że Zayn zechce wziąć ślub, mieć dzieci. Nie chciałam, żeby zmarnował sobie życie.
- Czyli według ciebie cały nasz związek jest tylko marnowaniem życia? - przerwał jej ostro Louis. 
- Nie, to nie tak! - broniła się brunetka - Po prostu nie rozumiałam wtedy wielu spraw. 
- A teraz nagle rozumiesz? - prychnął Tomlinson.
- Dokładnie! Byłam na waszym ślubie, to znaczy stałam przed urzędem gdzie to wszystko podpisywaliście. I kiedy wyszliście i zobaczyłam jak Zayn na ciebie patrzy, jakby nie istniało nic równie ważnego jak ty. Jak to ty byś był słońcem, gwiazdami, księżycem - wszystkim! Całym jego światem! Mój brat jest najszczęśliwszy tylko przy twoim boku, a jego szczęście jest moim szczęściem. 

***

Można by powiedzieć, że szatyn wrócił do domu zadowolony. Wyjaśnił sobie to i owo z Wal, nawet zaprosił ją i jej chłopaka Aidena do siebie. Udało mu się w ten czas nie myśleć o swojej obecnej sytuacji, jednak gdy tylko przekroczył próg swojego lokum, wszystko w niego uderzyło ze zdwojoną siłą. Upadł na kolana, rzewnie płacząc. Nie mógł się powstrzymać. Chciał być silny, ale był silny zdecydowanie za długo. Kiedy Jesy weszła zaraz za nim i zobaczyła go na podłodze, natychmiast ku niemu podbiegła. Spróbowała z całych sił go podnieść i położyć na kanapie. Gdy wreszcie jej się udało, uklękła przy głowie swojego podopiecznego i zaczęła delikatnie głaskać go po włosach. 
- Shh... - nuciła - Mam coś dla ciebie, ale proszę cię przestań płakać. 
- Co takiego masz? - spytał mężczyzna, ocierając łzy. 
- List od Zayna!
Louis z prędkością światła zaczął wycierać twarz, pobiegł nawet przemyć ją wodą z mydłem. Kiedy wrócił do salonu, tylko delikatnie podpuchnięte oczy wskazywały na jego chwilę słabości. Kobieta zadowolona z niego z nieukrywaną radością podała mu kopertę, którą zaczął szybko rozrywać. Szatynka wyszła chcąc dać mu trochę prywatności, a Tomlinson zaczął czytać.

Drogi Louisie...

Przed chwilą zacząłem się rozpakowywać. Dostałem dość przestronny pokój, a z okna mam widok na ogródek sąsiadów. To dość miłe małżeństwo z czwórką dzieci. Dwie dziewczynki i dwóch chłopców. Najstarsza z nich to Fatima, ma dwanaście lat. Potem jest Amir, który ma osiem lat. Omar - sześć lat i najmłodsza Nahla będzie mieć trzy latka w przyszłym miesiącu. Jak widzę jak biegają po ogródku, słyszę jak się śmieją, nie mogę się powstrzymać i zaczynam myśleć o nas w roli rodziców. Wiem jak bardzo zależy ci na rodzinie i głupio mi z tym, że gdyby nie ja, mielibyśmy teraz dwie małe, szczebioczące dziewczynki. 

Nie byłem pewny czy powinienem rozmawiać z ojcem o tobie, czy nie za bardzo. Zapomniałem się ciebie o to spytać przed wyjazdem. Oops... Jak mu co nieco opowiadałem o nas, to tylko przytakiwał i szybko zmienił temat. Czy jest coś o czym powinienem wiedzieć? 
Wbrew moim pierwszym odczuciom, nie jest to miejsce całkiem oderwane od świata. Mają tu normalnie internet i zasięg (słaby, ale jest), ale udawajmy, że jestem na drugim końcu świata w pakistańskiej puszczy i piszę do ciebie listy mój Louisie ♥

Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zły, że poprosiłem Jesy by się tobą zaopiekowała. Czułem, że będziesz tego potrzebować i w pewien sposób chciałem się odwdzięczyć również za twoją pomoc. Obliczyłem, że będę tu około siedmiu tygodni. Trzydziestego sierpnia mam wylot. Listy będę ci wysyłał co tydzień. Pomyślałem, że może mógłbyś coś dla mnie zrobić w te siedem tygodni. Wiesz, będę ci zostawiał takie jakby zadania (widziałem to na filmie, który leciał w samolocie i wierz mi warto! Ta laska na koniec dostała pierścionek z brylantem.). Tak więc:

Zadanie nr 1: Pamiętasz jak pewien czas temu w centrum miasta był mały jarmark? Przy jednym stoisko spodobał ci się pewien obraz, ale żadne z nas nie miało przy sobie gotówki żeby go kupić. Przed wyjazdem zadzwoniłem do pani, która to sprzedawała i dowiedziałem się, że dalej jest on na sprzedaż. Już za niego zapłaciłem, teraz tylko wystarczy, że go odbierzesz. Adres do tej pani i numer jej telefonu jest w starej puszcze po ciasteczkach. Na pewno to znajdziesz, trzymałeś tam papierosy (tak, zauważyłem je). Powieś go dumnie w salonie, tak jak planowałeś :)

Kocham Cię
Twój Zayn