wtorek, 27 grudnia 2016

Rozdział 16

Louis kroczył po udeptanej ścieżce. Wokół niego roznosił się zapach kadzideł i najróżniejszych przypraw. Był na głównym targu w Lahore. Ludzie krzyczeli na wszystkie strony. Szatyn nie rozumiał wszystkiego. Pojął podstawy arabskiego oraz znał kilka słów w urdu, ale wiedział, że jeszcze długa droga przed nim aż opanuje którykolwiek z tych języków do perfekcji. Na razie jednak jego tyle mu wystarczało żeby kupić podstawowe produkty. Schody pojawiały się dopiero gdy trzeba było załatwić coś w urzędzie, ale wtedy na pomoc spieszył Zayn, który mówił biegle w obydwu językach. Szatyn przeglądnął się w lustrze, które stało oparte o drewniane stoisko i przygładził swoją długą, kremową koszulę. Od kiedy dostał swój własny salwar kameez na urodziny chodzi w nim praktycznie cały czas. Mężczyzna uśmiechnął się do swojego odbicia i wyjął portfel wraz z listą zakupów. Zakupy nie zabrały mu dużo czasu. Już po niecałej godzinie miał ręce pełne siatek z odpowiednimi rzeczami. Na koniec podszedł jeszcze to straganu ze słodyczami, gdzie kupił worek lizaków i dwie czekolady. Z tym wszystkim skierował się na obrzeża Lahaur gdzie mieścił się jego dom. Kiedy tylko przekroczył próg Zayn ucałował go w oba policzki, uprzednio upewniając się, że okna są zasłonięte. Szatyn zarumienił się lekko i razem z mężem poszli zanieść zakupy do kuchni. W pomieszczeniu siedziała sześcioletnia Saira. Jej długie, gęste czarne włosy, które były związane w warkocz bujały się delikatnie. Kiedy dziewczynka usłyszała kroki podniosła główkę, a jej czekoladowe oczka zaświeciły. 
- Tata! - pisnęła i rzuciła się na mężczyznę. 
Louis uśmiechnął się szeroko i ucałował jej czółko. 
- Jak ci minął dzień słoneczko?
- Fantastycznie! Rysowałam i pobawiłam się trochę z Farishą! 
Niebieskooki uważnie słuchał swojej córki. W tym czasie mulat zajął się przygotowaniem obiadu. 
- Yasir powinien za niedługo być - powiedział do partnera. 
- Nie ma dziś dodatkowych zajęć z piłki?
- Odwołane. 
Brunet pokroił już wszystkie potrzebne warzywa. Wrzucił je na patelnię i mając je na oku, zaczął rozpakowywać resztę zakupów. Kiedy wszystko było schowane, odwrócił się i zobaczył jeden z najczulszych obrazów. Jego mąż miał na kolanach ich córeczkę, a w dłoniach jej rysunek przedstawiający całą ich rodzinę. 
- Tu jestem ja, tu Yas, tu ty tato, a tu koło ciebie jest papa! - wykrzyknęła dumna z siebie. 

***

Louis wiercił się w łóżku za wszelką cenę próbując zasnąć. Bezskutecznie. Pluł sobie w brodę dlaczego nastawiał budzik. Zacisnął mocno powieki. Chciał z powrotem do Sairy, do Yasira i do Zayna. Ten sen był taki piękny i taki realistyczny. Sprężyna cały czas trzaskała pod jego ciężarem. 
- To na nic - jęknął. 
Jednak nie zamierzał wstawać. Dalej z zamkniętymi oczami starał sobie wyobrazić dalsze losy jego rodziny. Jak wygląda Yasir? Od jak dawna mieszkają w Lahaur? Mruknął zadowolony widząc swojego syna jako pięknego młodzieńca o oliwkowej karnacji z pięknymi, kręconymi kruczoczarnymi włosami. Miałby błękitne oczy po nim, a po Zaynie usta i nos. Ile mógłby mieć lat? Mężczyzna przed dłuższy czas wahał się pomiędzy trzynaście, a piętnaście, lecz w końcu poszedł na kompromis. Yasir Tomlinson będzie miał czternaście lat. Po dłuższej chwili jego rodzina miała już praktycznie całą historię, dwa psy, trzy koty, papugę, rybki i królika oraz najlepszych sąsiadów na świecie. Szatyn uśmiechał się przez cały czas. Chciałby, żeby chociaż powoła z tych rzeczy kiedyś okazała się prawdą. 

***

Był zdziwiony kiedy usłyszał dzwonek do drzwi. Spojrzał na zegarek. Była dopiero dziewiąta. Jesy przychodziła po pracy czyli gdzieś około siedemnastej bądź osiemnastej. Tomlinson narzucił na siebie jakiś sweter, który akurat leżał w salonie i poszedł otworzyć. Na ganku stał Niall. Miał na sobie jasnobrązowe spodenki do kolan i białą koszulkę z nadrukiem. Przeczesał dłonią blond włosy i przywitał się nieśmiało. 
- Bo ten...tego - zaczął - Chcielibyśmy cię razem z Perrie zaprosić do nas na kolację.
- Kiedy?
- Dzisiaj około osiemnastej trzydzieści. 
Louis przekrzywił głowę zaciekawiony. 
- Będzie ktoś jeszcze?
- Tak, na pewno będzie Jesy, Harry i Anya oraz jakaś koleżanka Pezz - Jade, czy jakoś tak. Nie poznałem jej, więc nawet nie wiem, ale podobno jest sympatyczna.
Szatyn przytaknął i powiedział, że przyjdzie. Horan wyszczerzył zęby w uśmiechu. Życzył mu miłego dnia i już miał iść w swoim kierunku gdy nagle się odwrócił i spojrzał na mężczyznę poważnym wzrokiem. 
- Tak sobie pomyślałem.. - rozpoczął niepewnie - Pojechałbyś ze mną na zakupy? Pezza chce już mieć wszystko dla tego dziecka, a ja nawet nie wiem czego będziemy potrzebować. 
Tomlinson posłał w jego stronę ciepły uśmiech, po czym powiedział:
- Zaczekaj chwilkę. Przebiorę się i pojedziemy.

***

Dwaj mężczyźni krążyli po dziale dziecięcym. Mieli już pieluszki, dwie butelki i smoczek. 
- Będziecie mieli łóżeczko?
- Tak, mama Perrie ma nam załatwić. 
Louis przytaknął i skreślił je z listy. W drodze udało mu się wypisać wszystko to czego będą potrzebowali rodzice. 
- Jeszcze przewijak, wanienka, ubranka, oliwka, a co z wózkiem?
- Moja mama nam kupi. 
Kolejne przytaknięcie. Z wszystkim szybko się uwinęli poza ubrankami. Spędzili wśród śpioszków, bluzeczek i spodni dobrą godzinę. Szatyn teraz nie mógł pojąć swojego wcześniejszego uprzedzenia do blondyna. Był miły, zabawny i widać było, że troszczy się o dziewczynę. Właśnie szli do samochodu cali obładowani torbami, kiedy Tomlinson zebrał się na odwagę. 
- Będziesz wspaniałym ojcem - powiedział - I przepraszam za to jak cię wcześniej traktowałem, po prostu...
- Hej, no co ty! Nie przepraszaj. Rozumiem cię. Zjawiłem się znikąd i trochę namieszałem, ale nie ważne co było, ważne co będzie. Co nie?
Po czym uścisnął go na tyle, na ile mógł z dłońmi pełnymi ciężkich reklamówek.

***

Kilka minut przed osiemnastą Louis wyszedł z domu. W dłoniach miał wielki czerwony prezent, przepasany szmaragdową wstążką z dużą kokardą, w tym samym kolorze, na wieczku. W środku była elektroniczna niania, taki drobny upominek. Dom Irlandczyka nie był daleko, więc szatyn postanowił się przejść. Było lato. Wiał lekki, ciepły wietrzyk. Kiedy dotarł na miejsce poprawił jeszcze raz podarek i zapukał. Po chwili drzwi otworzyła mu Edwards. Uśmiechnęła się przyjaźnie i zaprosiła go do środka. Miała delikatny makijaż i delikatnie pofalowane włosy. Jej ciemnozielona sukienka do kolan leżała na niej idealnie. 
- Ślicznie wyglądasz. 
- Ty też. - Cmokła go w policzek. 
Mężczyzna podał jej prezent i zdjął buty. Razem przeszli do salonu gdzie byli już prawie wszyscy. 
- Czekamy jeszcze na Jade - poinformował go Niall.
Szatyn przytaknął i przywitał się ze swoimi znajomymi. Zaczęli rozmawiać. Anya zdała mu raport jak idzie jej w klinice. Louis był jej za to bardzo wdzięczny. Kiedy Clark wyszła na chwilę do toalety, Harry wspomniał o tym, że myśli o oświadczynach. Nagle z przedpokoju usłyszeli głos Perrie:
- Już myślałam, że nie przyjedziesz! Proszę, wchodź.  
Po chwili dołączyła się do nich drobna, szczupła dziewczyna. Jej kasztanowe włosy układały się falami n a ramionach. Bystre spojrzenie jej karmelowych tęczówek omiotło pomieszczenie. Uśmiechnęła się przyjaźnie, uwydatniając swoje pełne, pomalowane różem, usta. Miała na sobie czarną zwiewną sukienkę oraz dopasowane obcasy. 
- Miło mi was poznać. Jestem Jeed Thirlwall.
- Jeed? A nie Jade?
Szatynka zaśmiała się. 
- Przepraszam - powiedziała - To pewno przez mój akcent. Pochodzę z Newcastle. 
Perrie wyjaśniła, że Thirlwall dawno temu przyjechała na wakacje do Yorku. Tu dziewczyny się poznały i nawet kiedy szatynka musiała wracać do rodzinnej miejscowości pozostały w kontakcie. Blondynka uściskała swoją przyjaciółkę i przedstawiła każdego po kolei. 
- Nialla już znasz. Tutaj jest Anya Clark, Harry Styles, Jesy Nelson, a koło Jesy jest Louis Tomlinson. 
- Tomlinson? Takie samo nazwiska miała moja była.
- Naprawdę? - Louis zainteresował się. - Jak miała na imię?
- Felicite, w skrócie Fizzy.
- Miała brązowe włosy i była mniej więcej takiego wzrostu? - Ręką wyznaczył miarę. 
- Tak, znasz ją?
- Cóż jeśli dobrze łączę kropki to mówisz o Fizzy Tomlinson - mojej siostrze.

***

Wieczór minął szybko w przyjaznej atmosferze. Jade wyjaśniła Louisowi co zaszło między nimi, nie chcąc go zostawiać bez zbędnych niedomówień. Kiedy szykowali się do wyjścia Jesy zaproponowała jeszcze szybki wypad do klubu, jednak Perrie i Niall zrezygnowali z wiadomych powodów. Tak więc poszli w piątkę. Szatyn nawet nie pamiętał kiedy ostatnio był w jakimkolwiek z takich miejsc. Zapewne jeszcze przed wypadkiem. Usiedli przy barze i zamówili sobie po drinku. Anya i Harry szybko zapodziali się im gdzieś na parkiecie. Mężczyzna czuł jak Jade zerka nieśmiało na jego obrączkę. Dziewczyna zwilżyła usta i otworzyła buzię, zapewne by coś powiedzieć.
- Tak jestem zamężny - wyprzedził jej pytanie. 
- Oh! Jak nazywa się ten szczęściarz?
- Zayn.
- Ładnie. 
Szatynka uśmiechnęła się. 
- Nie mógł przyjść?
- Pojechał odwiedzić rodzinę w Pakistanie. 
- Rozumiem. 
Jade wyjęła z torebki swojego smartphona i zmarszczyła brwi. 
- Późno już. Muszę się zbierać za niecałe pół godziny odjeżdża mój pociąg. 
- Wracasz do Newcastle?
- Tak. 
Dziewczyna pożegnała się i opuściła klub.

***

Louis przysiągłby, że nie byli wcale tak długo. On sam był tylko lekko podpity. Jego głowa była przyjemnie lekka. Z Jest było trochę gorzej, ale nie miała wielkich trudności z dojściem do domu. Już mieli się rozstać kiedy szatyn złapał ją za ramię i poprosił o swój list. 
- Już się bałam, że zapomnisz - zaśmiała się i wyjęła z torebki kopertę. 
Mężczyzna podziękował jej i ruszył do domu. Od razu skierował swoje kroki na górę do sypialni. Wiadomość położył na szafce nocnej. Rozebrał się, będąc zbyt zmęczony by przebrać się w piżamę, postanowił dzisiaj spać w bieliźnie. Wskoczył na łóżko, otulił się szczelnie kołdrą i ziewając obiecał sobie, że przeczyta list zaraz po wstaniu. Wiercił się przez dłuższy czas, szukając odpowiedniej pozycji. Sprężyna trzaskała radośnie. Kiedy nareszcie było mu wygodnie, przymknął oczy. Czekał aż zmorzy go upragniony sen. Zegar tykał gdzieś w tle. Leżał niewzruszony i nic. Przeklął pod nosem i wstał do pozycji siedzącej. Miał wrażenie, że leżał bezczynnie dobrą godzinę. Jakieś było jego zdziwienie kiedy okazało się, że nie minęło nawet dziesięć minut. Mruknął poirytowany. Jego wzrok spadł na śnieżnobiałą kopertę. Po chwili namysły zapalił lampkę i otworzył swój list.

Drogi Louisie...

Jeszcze tylko dwa tygodnie! Nie mogę się doczekać! Siedząc w swoim pokoju zaplanowałem masę atrakcji! Mam nadzieję, że ci się spodobają. 

Swoją drogą niedawno przypomniało mi się, że przecież musimy wybrać imię dla naszego aniołka. To ma być dziewczynka, prawda? Co ty na to, że obydwoje zrobimy listę? Jak przyjadę będziemy mogli je porównać! A potem spośród wszystkich wybierzemy swoich faworytów i będzie tak cudownie ❤

Cholera! Właśnie pisnąłem. To było takie niemęskie... ALE TO NIE WAŻNE! Mam dzisiaj taki dobry humor. Może to przez pogodę? A może dlatego, że dostałem kubek z napisem "Dla najlepszego nauczyciela"? Nie wiem, ale czuję jak rozpiera mnie energia.  A może to przez ten dzisiejszy sen?
Nie  uwierzysz co mi się śniło! Mieszkaliśmy w Lahaur i mieliśmy dwójkę dzieci! Dziewczynkę i chłopca, i ten sen był taki cudowny! Myślałem o nim praktycznie cały dzień. Mam nadzieję, że dziś w nocy znów mi się przyśni. Miałem jeszcze kilka snów o Tobie, wiesz? I jest jeden, który chętnie ci opowiem jak tylko przyjadę ❤ Jestem pewien, że przypadnie ci do gustu! A teraz przejdźmy do konkretów:

Zadanie nr 5:  Nie mogę się doczekać, aż będziemy mieli swoją własną małą rodzinę! Ale obawiam się, że wszyscy możemy się nie pomieścić w naszym obecnym domu. W środku Romeo i Julii jest kilka ogłoszeń, które udało mi się znaleźć. Tobie pozostawiam ostateczny wybór ❤ A jeśli, żaden z tych domów nie przypadł ci do gustu nie szkodzi ;) Jeszcze mamy trochę czasu, by to przemyśleć ❤
Kocham Cię
Twój Zayn

P.S Nie bój się o pieniądze. Mój tata zaoferował się pomóc nam finansowo, bo jak sam stwierdził "Chcę cię odwiedzić jak będziesz mieszkał w domu, a nie w jakieś klitce, którą domem nazywasz", więc nie martw się o to habibi ❤

niedziela, 23 października 2016

Rozdział 15

Louis wziął głęboki oddech. Odliczył do dziesięciu w myślach i otworzył furtkę. Metalowe drzwiczki pomalowane na czarno, zaskrzypiały cicho. Mężczyzna nigdy nie wyobrażał siebie w takiej sytuacji. Przełknął głośno ślinę i zapukał do czerwonych drzwi. Trochę szmeru i szamotaniny po drugiej stronie i nagle w progu pojawiła się Fizzy. Oto siostra, która obecnie powinna być gdzieś na innym kontynencie, wyskakuje mu przed twarzą. Oddech ugrzęzł mu w gardle. Przetarł oczy ze zdziwienia. 
- Co ty tutaj robisz?! - wydukał.
- A ty?! - Dziewczyna również przeżyła wstrząs.
Rodzeństwo mierzyło się wzrokiem przez dłuższy czas, kiedy nagle na schodach pojawiła się Lottie. Ta widząc, co się dzieje, odciągnęła szatynkę od drzwi. Brat był jednak szybszy i odepchnął ją od siostry, przy okazji wchodząc do środka. 
- Charlotte o co tu chodzi?! Przecież mówiłaś, że Felicite jest w Stanach!
- Co?! Wróciłam z Ameryki prawie półtorej roku temu i zatrzymałam się u niej!
Niebieskooki przygryzł wargę. Zamyślił się. Fizzy jako jedyna z rodziny nigdy się od niego nie odwróciła. Dlaczego, więc nic mu nie powiedziała? W tym czasie blondynka podniosła ręcę w obronnym geście.
- JA CHCIAŁAM JEJ TYLKO POMÓC OKEJ?! Na Ciebie Louis już było za późno! Ta choroba zjadła cię do reszty, a dla Felicite była jeszcze nadzieja. 
- O czym ty mówisz?
- O tej twojej Jeed czy jak się ona nazywała! Nie mogłam dopuścić, by i ciebie dopadła ta straszna choroba! Ta dziewczyna namieszała ci w głowie, a powinna cię od razy wysłać na jakieś badania i doradziliby ci najlepszy sposób leczenia. 
- HOMOSEKSUALIZM TO NIE CHOROBA! - ryknął Louis, powoli dochodził do niego sens sytuacji.
Najmłodsza z rodzeństwa, zastygła w bezruchu, kiedy wszystko zrozumiała. Spojrzenie wbiła w ziemię i widać było, że o czymś intensywnie myślała. Po pewnym czasie podeszła do blondynki i zmierzyła ją wzrokiem. 
- Myślałaś, że jestem chora, bo miałam dziewczynę? - W jej oczach pojawiły się łzy. - Powiedziałaś mi, że Lou nie chce się z nami widywać, że znalazł sobie nowych przyjaciół i odwrócił się od nas. Ale to nie tak. Ty kłamałaś! Tak naprawdę bałaś się, że przekona mnie żebym porozmawiała z Jade i do niej wróciła, prawda? Bałaś się, że kolejne twoje rodzeństwo będzie skażone - wypowiedziała to z ogromną dozą odrazy. 
Po czym posłała jej ostatnie puste spojrzenie i skierowała się w stronę schodów. 
- Idę po swoje rzeczy - mruknęła, nawet się nie odwracając - Nie martw się, już nigdy więcej nie będę cię niepokoić moim zboczeniem.
Louis został sam na sam z Charlotte. Przełknął głośno ślinę i wziął kilka głębokich wdechów na uspokojenie. Dziewczyna w tym czasie przysiadła na kanapie i skryła twarz w dłoniach. Mężczyzna podszedł do niej wolnym krokiem.
- Jednego jeszcze nie rozumiem. - Blondynka podniosła głowę. - Po co ci były moje pieniądze?
- Ten dom był trochę za ciasny dla nas obydwu, chciałam kupić nam większy, ale skoro Felicite odchodzi, wydaje mi się, że nie będę już ich potrzebować. 
Szatyn przytaknął i wcisnął ręce do kieszeni. Usłyszał szmer za sobą i trzaśnięcie drzwiami. Zgadł, że jego młodsza siostra właśnie wyszła, więc szybko wybiegł za nią. Złapał ją jak już była w połowie ulicy. Fizzy odwróciła się i postawiła swoją walizkę na kółkach. 
- W czym mogę ci pomóc?
Mężczyzna przygryzł wargę. Czy to na pewno dobry pomysł?
- Pomyślałem, że miło by było porozmawiać po tej rozłące. Będąc szczerym jestem ciekaw co zaszło między Tobą, a tą dziewczyną. - Puścił jej oczko.
Dziewczyna zaśmiała się, zaproponowała by przeszli się do pobliskiej kawiarni i tam wszystko opowiedziała. 

***

Louis ziewnął i przeciągnął się. Spojrzał na zegarek, jak to miał w zwyczaju,  jednak nim odczytał godzinę usłyszał, że ktoś dobija się do drzwi. Mruknął niezadowolony. Zszedł na dół, nie przejmując się, że otworzy w samej piżamie. Będąc w salonie zauważył brudne naczynia i znalazł chwilę, by wstawić je do zlewu w kuchni, przy okazji nastawiając czajnik. Dopiero wtedy wrócił się i stanął przed drzwiami, szybkim ruchem naciskając klamkę. Na schodkach stał policjant o typowo angielskiej urodzie oraz czarnoskóry, wysoki mężczyzna w garniturze. Zlustrowali go wzrokiem, on ich również. 
- Louis William Tomlinson? - upewnił się funkcjonariusz. 
Szatyn przytaknął. 
- Mąż Zayna Javaada Tomlinsona-Malika?
Kolejne przytaknięcie. Stróż prawa ścisnął usta w wąską linię i schował ręce za plecami. Niebieskooki poczuł chłód na karku i zadrżał. Czuł, że coś jest nie tak. Ciemnoskóry odchrząknął, spojrzał wymownie na swojego kompana i spuścił wzrok. 
- Nasze najszczersze wyrazy współczucia - szepnął.
Louis złapał się mocniej framugi, by nie upaść. Dopiero teraz zauważył pozostałych dwóch mężczyzn, którzy trzymali spory, drewniany obiekt - trumnę. 
-Nie, nie, nienienie....
- Wobec ciosu, który spadł na Państwa Rodzinę, niełatwo znaleźć słowa otuchy...
- Nie! -przerwał wypowiedź czarnoskórego.
- Można jedynie...
- NIE!
- Życzyć sił...
- To nie może być prawda. - Łzy leciały ciurkiem po policzkach.
- Do zniesienia tego bólu! - Mężczyzna mówił coraz głośniej.
- NIE ZGADZAM SIĘ NA TO! 
- KTÓRY TYLKO CZAS MOŻE ZŁAGODZIĆ!
Po tym wszystkim znów odchrząknął i poprawił marynarkę. 
- Bardzo nam przykro - dodał na koniec. 
Szatyn upadł na podłogę, czując jak zbiera mu się na wymioty. Zaczął się dławić własnymi łzami. Nie wiedział kiedy obydwaj funkcjonariusze zniknęli, a on został sam z trumną przed sobą. Drżącymi dłońmi otworzył wieko. Jedyne co potem pamięta to przeszywający krzyk - jego własny.

Louis wstał gwałtownie, cały zlany potem. Rozglądnął się dookoła. Wszędzie panował mrok. 
- To tylko sen - mruknął - To tylko pieprzony sen. 
Schował twarz w dłoniach, dysząc. Serce biło mu jak oszalałe. Chwilę zajęło mu przywrócenie się do ładu. Zszedł na dół i zaparzył sobie herbatę. Kiedy była już gotowa, usiadł z nią sobie w salonie. Przez dłuższą chwilę walczył z potrzebą włączenia telewizora. Co jeśli właśnie teraz miał miejsce atak terrorystyczny? A co jeśli było trzęsienie ziemi? - czarne myśli, krążyły mu po głowie. Dalej lekko się trząsł. W końcu fuknął, złapał pilot do ręki i cisnął nim o ścianę, po czym jak gdyby nigdy nic, wrócił do picia napoju. Ze swojej pozycji miał perfekcyjny widok na kalendarz. Patrzył się na niego i patrzył. Nagle rozszerzył oczy. Poczuł jak krew odpływa mu z twarzy. Kubek wypadł mu z rąk i potłukł się na milion drobnych kawałków, a resztki herbaty rozchlapały się po dywanie. Mężczyzna podbiegł do ściany i zdjął kalendarz. 
- Dzisiaj jest wtorek. Wczoraj był poniedziałek - zaczął powtarzać to jak w amoku, coraz szybciej i szybciej.
Rzucił kartki na ziemię i pobiegł na górę po swój telefon. Przysiadł na łóżku, nerwowo stukając w podłogę stopą i wykręcił numer do Jesy. Czuł jak traci grunt pod nogami, kiedy kobieta nie odebrała. Spróbował jeszcze kilka razy z podobnym efektem. Z powrotem zbiegł na dół, zgarnął kluczyki od samochodu i wybiegł na ganek przed domem. Nie zawracając sobie głowy zamykaniem drzwi, od razu wskoczył do swojego auta i nie zważając na przepisy, pognał do Nelson. Nie przejmował się tym, by porządnie zaparkować. Wybiegł z pojazdu i zaczął tłuc do drzwi. Po pewnym czasie usłyszał dźwięk przekręcanego klucza w zamku i zobaczył Omeikę, przecierającą oczy. 
- Louis, jest trzecia w nocy... - mruknęła, ziewając. 
Szatyn coś odburknął i spytał o koleżankę.
- Jest na górze.
- Co robi?
- Śpi? Robi to co wszyscy o trzeciej rano. 
Tomlinson zignorował tą uwagę i wspiął się po schodach. Najpierw zapukał do drzwi sypialni, a potem wszedł nieśmiało. O dziwo szatynka, była już w pełni rozbudzona. 
- Słyszałam cię już na dole. Mogę wiedzieć co takiego się stało, że przyszłeś tutaj w środku nocy?
- Od ponad trzech godzin mamy wtorek. 
Kobieta przytaknęła. 
- I to znaczy?
- Pomyśl przez chwilę. Dziś jest wtorek. 
- Louis, staram się cię zrozumieć, ale dalej nie wiem co masz mi do przekazania.
- Byłaś na poczcie albo może dostałaś jakiś list?
Zmarszczyła brwi. 
- Nie, dlaczego pytasz?
- Jesy, on...
- O mój Boże! - Nagle zrozumiała. - Dlatego tu przyjechałeś?
Przytaknięcie. 
- Może po prostu zastój w poczcie? - próbowała to tłumaczyć - Albo list gdzieś im zginął? Jutro obiecuję, że pojadę jak dalej nic nie przyjdzie, a teraz proszę idź spać. Takie martwienie się nie jest dla ciebie dobre. 

***

Louisa obudziło lekkie szturchnięcie w ramię. Mruknął coś i powoli zaczął otwierać oczy. Rozejrzał się. To nie była jego sypialnia. Chwilę zajęło mu zlokalizowanie miejsca, w którym się znajduje. Był w salonie u dziewczyn. Spojrzał w bok i ujrzał roześmianą Jesy. 
- Zgadnij co mam - zanuciła i zza pleców wyciągnęła kopertę. 
Szatynowi zaświeciły się oczy. Odetchnął z ulgą i wyciągnął po nią rękę. Szybko ją otworzył.

Drogi Louisie...

Wybacz to spóźnienie. Sytuacja w państwie trochę się uspokoiła, ale poczta zacznie działać dopiero jutro, więc list może przyjść z opóźnieniem. Jeszcze raz przepraszam <3.
Od jutra wracam także do pracy, choć tata twierdzi, że już powinienem wyjechać. Chyba już o tym pisałem, ale naprawdę żałuję, że nie spytałem się o mojego tatę przed wyjazdem. Ostatnio zaczął mi zadawać masę pytań dotyczących ciebie. Zaproponowałem mu przyjazd do nas jak będzie miał chwilę, nawet zaoferowałem się, że kupimy mu bilety (mam nadzieję, że nie jesteś za to zły), ale mruknął tylko "zobaczymy, zobaczymy"

Jako, że na ulicach jest już spokojniej udało mi się odwiedzić moją rodzinę. Tata tylko dał mi radę, bym nie wspominał o mojej...jakby to powiedzieć...inności. Tak więc, pojechałem do Mianwali. Podróż trwała około pięciu godzin. Gdy dotarłem od razu przywitała mnie ciocia Nasira. W sumie ją jako jedyną zapamiętałem. Oczywiście czekał już na mnie przygotowany stół i cała masa innych atrakcji, choćby jazda na wielbłądzie (hobby wujka Hussaina). Było mi u nich całkiem miło, gdy bodajże trzeciego dnia mojego pobytu tam, nie przedstawili mi Ruwę. Była to piękna, zgrabna dziewczyna. Miała długie, proste włosy i była dość blada, co nie wiem czy wiesz jest bardzo cenione Pakistanie (im bladsza skóra tym atrakcyjniejsza dziewczyna). Na początku myślałem, że to jakaś znajoma rodziny, ale potem okazało się, że...to kandydatka na moją żonę. Moi krewni tak bardzo się przejęli, że jestem już taki stary i w dodatku samotny, że zadbali nawet o taki szczegół. 
Ale nie czuj się zagrożony. Choć była ładna brakowało jej twoich niebieskich oczu. W sumie po powrocie do domu straciłem z nią jakikolwiek kontakt. To chyba na tyle, więcej opowiem ci jak wrócę ;) Czyli już całkiem niedługo, bo zostały mi około trzy zadania dla ciebie.

Zadanie nr 4: Ułóż sobie włosy i włóż swoje najlepsze ubrania i...WYJDŹ NA MIASTO! Nie chcę, żebyś przeze mnie marnował czas, siedząc w domu i patrząc się w przestrzeń. Zaszalej! Jestem pewien, że Jesy, Anya, Omeika i Harry znajdą czas, by pójść z tobą do knajpy na piwo, albo choćby na lody. Tak więc, zrób się na bóstwo i przewietrz się :)

Kocham Cię 
Twój Zayn

sobota, 24 września 2016

Rozdział 14

Louis obudził się zlany potem. Zamrugał kilka razy, by w pełni się rozbudzić i poszedł do łazienki obmyć twarz. Wracając z powrotem do sypialni, zerknął na zegar - kilka minut po piątej. Westchnął smutno i przysiadł na łóżku. Sięgnął po obity brązową skórą notatnik, leżący na parapecie. Od zapisywania w nim zaczynał i kończył swój każdy dzień. Przewinął na ostatnią stronę i odczytał krótką wiadomość: 
"Wiem, że to niewielkie w stosunku do wyrządzonych ci wcześniej krzywd, ale mimo wszystko mam nadzieję, że będzie ci służył :)
Waliyha "
Szatyn wrócił do jednej z pierwszej stron. Długo rozmyślał, co chwilę odstawiając i przystawiając pióro do kartki. W końcu przerwał tę udrękę i zapisał ilość przespanych godzin oraz porównał je do poprzednich. Uśmiechnął się na myśl, że teraz śpi około pół godziny dłużej niż na początku. 
- Małymi kroczkami do celu - mruknął sobie pod nosem. 
Odłożył dziennik. Zszedł na dół, wpierw kierując się do kuchni by nastawić wodę na herbatę. Postanowił też zrobić sobie niewielkie śniadanie, składające się z płatków śniadaniowych. Kiedy czajnik zapiszczał zalał napój i zaniósł kubek do salonu. Żeby nie jeść samotnie otworzył drzwi na ogród i wsłuchiwał się w śpiew ptaków. 

***

Po południu postanowił odwiedzić swoją działalność. Znalazł w szafie jakieś w miarę reprezentacyjne ubrania, które szybko na siebie założył, i wyszedł z domu. Rzucił okiem w stronę swojego samochodu, wahając się przez chwilę, jednak mimo wszystko schował kluczyki głębiej do kieszeni. Szedł powoli, wdychając głęboko czyste (na tyle na ile może być w Yorku) powietrze. Obserwował ludzi spieszących się na zakupy, dzieci wracające ze szkoły i te bawiące się już na placach zabaw. Starsze pani na przystankach autobusowych i młodych, umięśnionych mężczyzn stojących pod salonem tatuaży. Przechodząc przez centrum miał wrażenie, że znalazł się na głównej ulicy w jakimś bardzo znanym i ważnym mieście, gdyż był pewien, że właśnie w tym momencie swojego życia słyszy każdy możliwy język na tym świecie, każdy możliwy dialekt  i akcent. Że widzi każdego możliwego reprezentanta danej kultury, rasy. I choć wiedział, że posiadanie dużej ilości różnych imigrantów w swoim kraju ma równie tyle zalet co wad, to mimo wszystko dziwnie by się czuł, gdyby pewnego dnia to wszystko po prostu znikło. Brakowałoby mu kobiet ubranych w kolorowe sari, biegnących wzdłuż drogi. Brakowałoby mu Irlandczyków, stojących pod jednym z lokalnym irlandzkich pubów, z którymi raz na jakiś czas ucinał sobie pogawędkę na temat piłki nożnej. Brakowałoby mu pana Lunga z chińskiej knajpki za rogiem, który zawsze witał go z uśmiechem, a jako że tam Tomlinson dorabiał jako nastolatek z sentymentu Chińczyk zawsze starał się o większą porcję dla niego. Brakowałoby mu Afifa i Tahiry - miłego małżeństwa z Bangladeszu, które teraz prowadzi niewielki sklep z jedzeniem z całego świata. I właśnie dziś, przechodząc przez centrum Louis zdał sobie sprawę z bardzo ważnej rzeczy. Czym byłoby to miasto bez tych wszystkich ludzi? Zapewne dalej Yorkiem, ale zabrakło by mu tych kolorów, tej egzotyczności, która dzisiaj jest ich codziennością. Te głębokie przemyślenia Tomlinsona na temat globalizacji i migracji zostały przerwane w momencie podejścia pod budynek weterynaryjny. Mężczyzna wziął głęboki oddech i pociągnął za klamkę. Nad jego głową rozległ się dźwięk dzwoneczka, który zapowiadał przyjście nowego gościa. Zza rogu wyłonił się Harry, zapewne w gotowości, by wyrecytować wyuczoną formułkę, witającą przychodzących. Styles zdziwił się widząc właściciela. 
- Lou nie spodziewaliśmy się ciebie. 
Szatyn posłał w kierunku drugiego miły uśmiech i spytał o Anyę. 
- Jest w gabinecie, właśnie ma przerwę.
Mężczyzna przytaknął i skierował się do właściwego pomieszczenia. Otwierając drzwi do jego uszu dobiegła muzyka relaksacyjna - często puszczana przez kobietę. Uśmiechnął się mimowolnie. Clark szybko wstała ze swojego miejsca, omal nie wylewając swojej kawy, by przywitać kolegę. 
- Lou wyglądasz...
- Mało depresyjnie jak na kogoś w mojej sytuacji?
- Chciałam powiedzieć, że wyglądasz znakomicie, ale jak wolisz. - Zaśmiali się - No opowiadaj.
- O czym?
- O wszystkim! Jak sobie radzisz? Wiesz co się dzieje u Zayna? 
Tomlinson zaczął opowiadać wszystko od początku. Tak dobrze im się gawędziło, że nie zauważył płynącego czasu. Dopóki chłopak kobiety nagle nie zapukał w drzwi, powiadamiając że już czekają pacjenci. Okazało się, że tkwią w tym samym miejscu o piętnaście minut za długo. Właściciel pożegnał się ze swoimi pracownikami i obiecał, że będzie wpadał do nich częściej. Jeszcze nie był na siłach, by w pełni pracować, ale chciał zrobić jakiś krok do przodu. Poza tym wszystkie biblioteki w mieście nie miały wystarczającej ilości książek, a dzięki powrocie do kliniki nie musiał spędzać czasu z przeczytanymi już historiami. Kiedy wyszedł z budynku, zaczął kierować się do centrum, by stamtąd pojechać autobusem do domu. Nie miał już siły iść na piechotę. Jego bezsenność i brak apetytu dawały się we znaki. Słyszał, że ktoś za nim coś krzyczy, lecz zbytnio się nie przejął. Ludzie dookoła ciągle coś wykrzykują. Kiedy nagle poczuł szarpnięcie za ramię, bał się odwrócić. Lecz kiedy usłyszał jak osobnik wymawia jego imię i nazwisko od razu wiedział kto to.
- Czego chcesz Lottie? - spytał, nie mając najmniejszej ochoty na tą rozmowę.
- Ile jeszcze mam czekać na pieniądze, co?!
Szatynowi gula ugrzęzła w gardle, bo właśnie zdał sobie sprawę z czegoś bardzo ważnego. Pieniądze dla blondynki pokryły koszty podróży Zayna. On już nie ma z czego zapłacić. 
- Daje ci czas do jutra. 
- Bo inaczej co?
- Bo inaczej tego pożałujesz. 
Po czym odwróciła się na pięcie i zniknęła za rogiem, a Louis znalazł w sobie dość sił, by zaoszczędzić na bilecie autobusowym.

***

Jesy przyszła jak zawsze po pracy. Nie musiała pukać do drzwi. Wiedziała, że mężczyzna na nią czeka. Kiedy weszła do salonu Tomlinson siedział na kanapie, popijając herbatę. 
- Tobie też zrobiłem - mruknął, wskazując na drugi kubek.
Szatynka podziękowała cicho i przysiadła się obok. Złożyła dłonie na kolanach i wbiła w nie wzrok.
- Louis ja muszę ci coś powiedzieć... - zaczęła. 
Niebieskooki położył jej rękę na ramieniu. 
- Nie mam dla ciebie listu w tym tygodniu. 
Szatyn poczuł jak ziemia załamuje mu się pod stopami, a krew odpływa z twarzy. Nie ma listu. To tak jakby nie było Zayna. Zapomniał? Nie zapomniałby. W myślach widział już siebie na pogrzebie mulata. Nelson widząc jego reakcję, szybko krzyknęła:
- TYLKO ŻARTOWAŁAM!
Przełknęła głośno ślinę, widząc zabójczy wzrok przyjaciela. 
- Wybacz. 
Odchrząknęła i wyjęła kopertę z torebki. Tomlinson wręcz wyrwał jej to z dłoni, nie odzywając się ani słowem. 

Drogi Lousie...

Pamiętasz jak opowiadałem ci o wycieczce? Niestety nie udało nam się na nią pojechać. Ze względu na liczne protesty, poradzono mi bym na razie został w domu. Zaskakujące dla mnie jest to z jaką łatwością i spokojem mój tata mi to przekazał. Tak jakby nie było to nic nowego, bo w sumie tutaj rzeczywiście nie jest. Potrafisz to sobie wyobrazić? Rano, jedząc śniadanie i szykując się do pracy ci ludzie słyszą, że nie mogą dzisiaj wyjść z domu. I zamiast paniki wszyscy tylko wzruszają ramionami. Jakby to było coś normalnego, ale TO NIE JEST NORMALNE! Podziwiam tych ludzi, za to że tak żyją i tak potrafią żyć. Pamiętam jak byłem nastolatkiem, myślałem że Pakistan to miejsce dla mnie. Chciałem tu mieszkać. Kłóciłem się z rodzicami, nie wiedząc dlaczego stąd wyjechali. Przecież zawsze opowiadali o Pakistanie jako pięknym kraju, więc dlaczego przeprowadzili się do Wielkiej Brytanii? Pamiętam jak nienawidziłem Brytyjczyków za to co nam zrobili jako kolonię. Wpadłem w nie do końca odpowiednie towarzystwo i zacząłem wierzyć, że dla ludzi dookoła jestem nikim, bo jestem w pół Pakistańczykiem. Teraz wiem, że to było bardziej wmawianie sobie tego niż cokolwiek innego. Pamiętam jak wrzeszczałem na ojca, że wiesza w domu flagę brytyjską nie pakistańską. Że śpiewa nie ten hymn, że mówi nie tym językiem. Pamiętam jak wtedy tylko mruczał "oh gdybyś rozumiał, gdybyś wiedział". Teraz wiem i rozumiem. I dopiero teraz chyba jestem naprawdę wdzięczny, że dorastałem bez tego. Dalej uważam, że Pakistan to piękne, cudowne miejsce, ale teraz już wiem, że to nie miejsce dla mnie, dla nas. 

Wybacz, ale teraz zamknięty w moim pokoju od około trzech dni. Odradzają nam wychodzenie z domów, a tu jak ci ktoś coś odradza to znaczy, że jeśli chcesz przeżyć to musisz go posłuchać. Będąc szczerym nie mogę się doczekać aż wrócę do Ciebie i do kraju, w którym czuję się bezpiecznie.

Zadanie nr 3: Jeśli pójdziesz do sypialni i spojrzysz na moją półeczkę z książkami, zauważysz dwie rzeczy:
1) straszny tam bałagan, wiem,
2) Baśnie 100 i 1 nocy są przesunięte mocno do przodu,
Jeśli je wyciągniesz oczom twym okaże się skarbonka. Tam są pieniądze dla Lottie, bo kiedy wrócę chcę byśmy zaczęli wszystko od nowa bez starych problemów :)

Kocham cię 
Twój Zayn

niedziela, 21 sierpnia 2016

Rozdział 13

Louis właśnie sprzątał po obiedzie gdy do jego domu zawitała Omeika. Szatyn był przygotowany na tą wizytę. Ilekroć Jesy musiała zostać dłużej w pracy, wysyłała swoją współlokatorkę. Mężczyzna przywitał się z nią i zaoferował herbatę. Kobieta odmówiła. 
- Przyszłam tylko na chwilę zobaczyć jak się trzymasz. - Rozejrzała się po mieszkaniu. - I widzę, że całkiem nieźle. 
Od ostatniego poniedziałku wiele się zmieniło. Wszystko było czyste, zadbane. Co prawda dalej był problem by wyciągnąć Tomlinsona gdzieś z domu, ale było coraz lepiej. Afroamerykanka usiadła na kanapie w salonie, zakładając nogę na nogę. Po chwili dołączył do niej gospodarz. Wywiązała się między nimi krótka konwersacja. 
- Hannah ostatnio o ciebie pytała.
- Naprawdę?
- Tak, podobno Kayla nie może się doczekać kolejnego spotkania z wami. 
Niebieskooki uśmiechnął się od ucha do ucha. 
- Wiesz, nie wiem czy czuł byś się na siłach - zaczęła nagle Wells - Ale Hannah zmieniła pracę i będzie pracować w innych godzinach niż dotychczas. I chodzi oto, że to będzie w takich godzinach, w których mała kończy szkołę i w ogóle. 
- Chętnie się zajmę Kaylą, Omeika - odrzekł Brytyjczyk, powoli rozumiejąc o co chodzi. 
- Naprawdę? Mógłbyś?
- Jasne!
- To znaczy, jeżeli naprawdę nie dasz rady to nie musisz. Tylko, że wiem jak wygląda ich sytuacja, a opiekunka to bardzo wielkie koszty.
- Naprawdę, dam sobie radę. Dzięki, że o mnie pomyślałaś. 

***

Louis pobiegł do kuchni, gdy usłyszał świst czajnika. Zdjął czarną przykrywkę i pochuchał kilka razy, by choć trochę ostudzić wrzątek, po czym zalał nim swoją herbatę. Kiedy wszystko było gotowe, odstawił naczynie na gazówkę. Wziął w ręce kubek z gorącym napojem i przeszedł do salonu. Tam czekało na niego pięknie przygotowany kącik. Odstawił herbatę na bok i sięgnął po książkę, która leżała na boku. Od wyjazdu Zayna bardzo dużo czytał. Spędzał na tym praktycznie całe dnie. Wszystko byleby tylko nie myśleć o rozłące. Pochłaniał lektury jedna za drugą. Ciągle mu było mało. Kiedy kończył jedną, nie czuł smutku z powodu rozstania z ulubionymi bohaterami. Czuł potrzebę, by przeczytać kolejną historię, poznać kolejne postacie. Romanse, dreszczowce, fantasy, naukowe czy literatura faktu - nie przywiązywał uwagi do tego co czyta. Liczyło się to, że czyta, że cieszy swoje oczy i duszę czarnym tuszem drukarskim. Liczyło się to, że od wczesnego ranka do późnego wieczora jego myśli zajęte są czymś innym. Pracownicy pobliskiej biblioteki poznali go bardzo dobrze podczas ostatniego tygodnia. Zjawiał się tam regularnie co około dwa dni, czasem nawet codziennie. Jako, że nie mógł zmrużyć oka nawet całe noce spędzał na czytaniu i zagłębianiu się w historię jaką kryła dana okładka. Wdychał zapach książek. Niektórych starszych nawet od niego, niektórych całkiem nowych iż wyraźnie czuł tusz drukarski, od którego zapachu powoli zaczynał się uzależniać. Łapał się na tym, że czasem kiedy czytał po nocach w łóżku w ich sypialni, ilekroć wydarzyło się coś śmiesznego, wybuchał śmiechem i mówił "Zayn posłuchaj..." po czym czytał fragment powieści. I dopiero kiedy nie słyszał żadnej reakcji, wyciągał dłoń przed siebie i dotykał zimnej strony łóżka, zdawał sobie sprawę z tego co się dzieje. I wtedy płakał. ciężkie łzy spływały mu po policzkach, po jego torsie i moczyły kołdrę. Zdarzyło mu się to kilka razy i od tego prosi o jakąkolwiek możliwą książkę, byłaby była jak najbardziej smutna. Wiedział, że ludzie, ilekroć to słyszą, mają go albo za masochistę albo za desperata. Nie przeszkadzało mu to. Kiedy ktoś proponował mu coś weselszego grzecznie odmawiał. Zrobił sobie krótką przerwę w czytaniu, by sprawdzić temperaturę napoju. Kiedy stwierdził, że już jest w porządku odłożył lekturę, by jej przypadkiem nie ochlapać i upił łyk. Trzymając w dłoniach kubek, omiótł wzrokiem pomieszczenie. Było ładne, zadbane, ale wydawało się strasznie duże i puste. Szatyn westchnął i odłożył naczynie. Właśnie wtedy zauważył pilot od telewizora, który leżał przez ten cały czas pod jego ręką. "Nie, nie obiecałem sobie" - pomyślał. Przyrzekł sobie, że nie włączy tego telewizora za nic w świecie. Nie dlatego, że telewizja ogłupia, choć zdawał sobie z tego doskonale sprawę, ale wiedział, że jeśli zdarzyło się coś złego on na pewno się o tym dowie. A on nie chciał się dowiedzieć. Chciał na razie żyć w swojej bańce z daleka od otaczającego go świata. Z daleka od wojen, głodu, przemocy i ogólnego okrucieństwa. Nie włączał telewizji, nie sprawdzał żadnych wiadomości w internecie. Gdyby teraz ogłoszono by stan wojenny zapewne byłby jedynym niepoinformowanym obywatelem. Spojrzał jeszcze raz z wyrzutem na pilot. 
- Musiałeś przyjść akurat tu? - spytał na głos, jakby oczekując że przedmiot mu odpowie. 
Po czym fuknął, zabrał herbatę i książę i poszedł na górę do sypialni, kontynuować czytanie.

***

Tominson odłożył książkę, którą przed chwilą skończył i spojrzał na zegarek. Kilka minut po piątek rano. Rozejrzał się uważnie, jakby sprawdzając czy na pewno nikt go nie widzi. Zakradł się do szafy, z której wyjął jakiś szary, nieco rozciągnięty sweter. Przyłożył go do nosa i zaciągnął się zapachem. Zapachem, który znał aż za dobrze. Założył ubranie na siebie i zaczął ponownie grzebać. Nagle w jego dłoniach pojawiła się czarna koszulka. Zabrał ją ze sobą do łóżka. Wziął drugą poduszkę i z niespotykaną delikatnością nałożył na nią bluzkę. Ułożył się wygodnie, nie zapominając przykryć swojej poduszki, do której się wtulił. Przełknął głośno ślinę. Czuł jak łzy podchodzą mu do oczu. Żeby się nie rozpłakać zaczął cichutko śpiewać:

And being here without you is like I'm waking up to
Only half a blue sky
I'm walking around with just one shoe
I'm half a heart without you
I'm half a man at best,
With half an arrow in my chest
I miss everything we do,
I'm half a heart without you

***

Louis obudził się ponownie po upływie piętnastu minut. 
- Zawsze coś na dobry początek - mruknął do siebie. 
Przeciągnął się i zdjął z siebie jak i z poduszki rzeczy Zayna. Schował je do szafy. Nie chciał, by ktokolwiek o tym wiedział. Zszedł na dół, by rozpocząć swój dzień. Zaczął od zaparzenia sobie herbaty i ogarnął trochę wczorajszy bałagan. Kiedy wszystko było uprzątnięte jeszcze raz zerknął na zegarek. Dzisiaj początek tygodnia, co za tym idzie, dzisiaj poczta. Nie mógł się doczekać, aż przyjdzie Jesy i wręczy mu kopertę. Nurtowało go, jakie zadanie tym razem wymyślił mu mulat. Nie mógł się doczekać, by znów móc słyszeć w myślach jego głos, który mu to czyta. Żeby zabić czas sięgnął po kolejną książkę. Czas minął mu tak szybko, że kiedy ktoś nagle trzasnął drzwiami frontowymi był mocno zaskoczony. Szatynka wparowała do przedpokoju z wielkim uśmiechem i kopertą w lewej ręce. Bez przedłużania podarowała ją mężczyznie, który szybko ją otworzył. 

So your friend's been telling me
You've been sleeping with my sweater
And that you can't stop missing me
Bet my friend's been telling you
I'm not doing much better
'Cause I'm missing half of me

Drogi Louisie...

Pozwoliłem sobie zacząć fragmentem piosenki (?), którą zacząłem ostatnio nucić z myślą o tobie. Śpiewałem ją sobie do siebie samego dzisiaj w nocy, wyobrażając sobie z całych sił, że leżysz koło mnie. I wiesz co? Przez chwilę miałem wrażenie, że słyszę twój głos, który śpiewa refren. To niemożliwe, wiem. Przecież nawet nie wiedziałeś, że to wymyśliłem i pewno smacznie wtedy spałeś....choć z drugiej strony w miłości wszystko jest możliwe, czyż nie?

Mój tata załatwił mi pracę, bym ciągle nie siedział w domu. Jestem nauczycielem angielskiego w jednej ze szkół dla chłopców. Praca z tymi dzieciakami jest wspaniała! Są zawsze wesołe, uśmiechnięte, kulturalne. Prawie zero z nimi kłopotów. Pomyślałem, że może mógłbym wziąć je na jakąś wycieczkę. Co o tym myślisz? Co prawda kwestia bezpieczeństwa i takie tam, ale nie musimy jechać daleko. Rozmawiałem także z jednym z naszych sąsiadów, który prowadzi niewielki bar. Może udałoby się, by dzieciaki dostawały obiady w szkole. Niby wszystko już ustalone, ale za tydzień mam rozmowę z dyrektorem na ten temat.

Choć większość mojej rodziny wyjechała do Wielkiej Brytanii, kilkoro wujków pozostało w Pakistanie. Dogadałem się z tatą i pojadę do nich w odwiedziny w weekend. Mój tata tłumaczył im chyba z godzinę kim jestem, bo jakoś nie mogli sobie przypomnieć. Coś czuję, że będzie niezręcznie. 

Ah, no tak nie mógłbym zapomnieć dla zadaniu dla ciebie ;)

Zadanie nr 2: Na szczęście jestem daleko, więc nie możesz mnie zabić za to co teraz powiem, mimo to jestem pewien, że zrobisz to zaraz po moim powrocie, ale...BŁAGAM WYRZUĆ TE CHOLERNE VANSY! One już nawet nie są znoszone, one po prostu NIE MAJĄ podeszwy! Wiem, że bardzo się do nich przywiązałeś i wiem, że mało mam do powiedzenia w ich sprawie (tak szczerze, gdybyśmy byli na okręcie, który nagle zaczyna tonąć, a na stopach nie miałbyś tych butów, pobiegłbyś by je ratować? Albo wiesz co? Nie musisz odpowiadać, chyba sam doskonale wiem co byś powiedział.). Ale żeby nie było, że jestem bez serca, to zajrzyj za regał z książkami w naszej sypialni. Obiecuję, że nie pożałujesz ;)

Kocham Cię
Twój Zayn

Brytyjczyk spojrzał na przyjaciółkę, lecz ta tylko wzruszyła ramionami.
- Idź, ja poczekam. Sama jestem ciekawa co tam znajdziesz.
Niebieskooki przytaknął i pobiegł po schodach na górę. Na jego szczęście półka była niewielka, więc nie męczył się zbyt z przesuwaniem jej. Znalazł tam kwadratowy prezent, owinięty pięknym papierem ozdobnym i wstążeczką na czubku. Mężczyzna zniósł podarek na dół. Razem z Jesy zaczęli go odpakowywać. Po chwili ich oczom ukazało się logo Vans, a w środku były dwa trampki, różniące się od poprzednich kolorem. Te były w prześlicznym burgundowym odcieniu. Kiedy Nelson podniosła je do góry na dole znajdowała się malutka karteczka. Louis szybko ją przeczytał:

"Żebyś już więcej nie musiał spacerować tylko z jednym butem :)
Twój Zayn"





____________________________________________________________________
Wiem, że to co powiem może zabrzmieć trochę dziwnie, ale....SAMA PŁAKAŁAM PRZY PISANIU TEGO! ICH MIŁOŚĆ MNIE WZRUSZA T.T
A tak serio, to witam po tej prawie miesięcznej rozłące. Jako, iż jestem genialnym umysłem, wyjechałam na wakacje bez mojego starego telefonu. I nie było by w tym nic dziwnego, bo przecież po co mi stary telefon, którego nie używam? Gdyby nie fakt, że były tam zapisane....rozdziały.....
I tak oto prawie miesiąc ani razu tu nie zawitałam, stwierdzając, że nie będę pisać bo nie pamiętałam dokładnie pomysłów i nie chciałam za bardzo zmieniać moich planów. Od jutra wszystkie notatki ze starego gniota przepiszę, żeby nie ważne gdzie i kiedy mieć te podstawowe informacje zawsze przy sobie.
See ya soon! 

niedziela, 3 lipca 2016

Rozdział 12

Louis jęknął kiedy do jego oczu dotarło światło słoneczne, brutalnie go budząc. 
- Wstajemy, wstajemy! - Usłyszał przy swojej prawej stronie. 
Mruknął coś pod nosem. Jego egzystencja teraz składała się z głównie z płakania. Czasami zdarzało mu się zasnąć, ale nie na długo. Ciągle powtarzające się koszmary o Zaynie, który wraca w drewnianej oprawie z powodu jakiegoś zamachu lub czegoś gorszego, nękały go nie dając spać. Poczuł jak ktoś szarpie go za ramię, ale uparcie nie podnosił powiek. Nie podda się! Gdy usłyszał jak niemiły osobnik odchodzi, odetchnął z ulgą. "Nareszcie dała sobie spokój" - pomyślał. Nic bardziej mylnego! Wyskoczył z łóżka kiedy został oblany lodowatą wodą. 
- Zwariowałaś?! - krzyknął, szczękocząc zębami. 
Jesy tylko wzruszyła ramionami i nonszalancko przerzuciła wiaderko przez ramię. 
- Tak czy siak potrzebowałeś kąpieli. Jak tu weszłam byłam pewna, że coś tu umarło i jest już w stanie rozkładu! A teraz ubierz się.
Rzuciła w jego kierunku bluzką i dżinsami. 
- Po co?
- Idziemy na spacer. 
Szatyn jęknął niezadowolony. Kobieta spojrzała na niego groźnie, lecz nic nie mówiąc, opuściła pokój. Mężczyzna spojrzał z wyrzutem na ubrania, które zostawiła dla niego jego prywatna "wróżka chrzestna" i podszedł do szafy. Znalazł tam stary czarny dres. Jako, że była to trafiona wizualizacja jego obecnego nastroju, szybko się w niego przebrał. Nie miał nastroju, by układać włosy czy myć zęby, więc od razu zszedł na dół. Tam zobaczył krzątająca się Nelson, która właśnie przygotowała mu kilka kanapek. 
- Zjedz coś - powiedziała. 
- Nie jestem głodny. 
Szatynka westchnęła zawiedzona i podeszła do niego bliżej. Położyła mu swoją drobną dłoń na ramieniu i szepnęła:
- Jestem pewna, że Zayn wolałby żebyś jadł normalnie, a nie się głodził.
Tomlinson nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem, usiadł do stołu i zaczął jeść. Samo wspomnienie o miłości jego życia, było dla niego pewnego rodzaju ciosem. Jego opiekunka westchnęła ponownie i zaczęła sprzątać bałagan sprzed tygodnia. Od powrotu Louisa z lotniska wszystko zostało tak jak poprzednio. Niewypita, zimna już, herbata stała koło książki z imionami. Brązowy, puchaty koc w brązowe wzorki, którym ktoś miał się prawdopodobnie przykryć, leżał na podłodze. 
- Louis, naprawdę nie wpadłeś na pomysł żeby po sobie posprzątać? - mruknęła Jesy w obrzydzeniu, wylewając przeleżałą herbatę i znajdując w niej skupisko małych muszek. 
- To nie ma sensu - zaskomlał mężczyzna cicho. 
Kobieta podeszła do niego z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. 
- Żartujesz sobie ze mnie? Ta herbata była na etapie stwarzania własnej sieci telekomunikacyjnej! Niczym moje kanapki, które znajdywałam dopiero pod koniec wakacji. No, ale one to już były wysoko rozwiniętymi organizmami w tym czasie - zaśmiała się.
Po czym zaklasnęła w dłonie i poszła wynieść naczynia po śniadaniu. Kiedy i to było zrobione, udało jej się przekonać Louisa, by wszedł do jej samochodu i pojechał w nieznane. 

***

- Jesy, gdzie my jesteśmy?
Szatyn rozglądał się uważnie. Nie był do końca pewny czy dalej są w tak dobrze znanym mu Yorku. Przysnął trochę w trakcie jazdy i nawet nie wiedział ile czasu minęło od kiedy wyjechali spod domu. 
- Jest tu ktoś kto chciałby cię poznać - odpowiedziała tajemniczo jego towarzyszka. 
Podeszła pod jedne z czerwonych drzwi z niewielkim okienkiem na górze w kształcie rombu. Tomlinson potulnie za nią. Zapukała, a po chwili w środku domu dało się usłyszeć szmery i szepty. Po chwili w drzwiach, zjawił się ktoś, kogo szatyn już nigdy miał nie zobaczyć. Była mniej więcej jego wzrostu. Szczupła, ale mimo wszystko nie brakowało jej kształtów. Jej czarne włosy z blond pasemkami układały się falami na jej ramionach. Jej karmelowe oczy bacznie mu się przyglądały. Jej dość szerokie, wykrojone usta wygięły się w uśmiechu, ukazując rządek śnieżnobiałych zębów. 
Pierwszą reakcją Louisa była chęć ucieczki, ale z jakiegoś powodu nie mógł się do tego zmusić. Jego nogi nie słuchały jego rozkazów, stały w miejscu nie zważając na nic. 
- Louis, pamiętasz Waliyhę? - spytała Nelson.
- Jak mógłbym zapomnieć? Siostra Zayna, jedna z najważniejszych osób w jego życiu, która podle to wykorzystała. To ty powiedziałaś całej mojej rodzinie o nas, to przez Ciebie moja rodzona matka wyrzuciła mnie z domu, krzycząc że mam się już nigdy na oczy nie pokazywać. Nawet gdybym chciał, nie potrafiłbym cię zapomnieć Waliyha.
Powietrze zgęstniało. Można było z łatwością wyczuć napiętą atmosferę. Dziewczyna przestała się uśmiechać. Nie wiedziała co powiedzieć. Zaczęła żałować swojego początkowego planu pojednawczego. Zdawała sobie sprawę z błędów jakie popełniła, ale naprawdę chciała to wszystko naprawić. Przełknęła głośno ślinę. Nie mogła stracić tej szansy. 
- Wejdziecie do środka, napijecie się czegoś? - Wysiliła się na najsłodszy ton. 
Jesy pokiwała przecząco głową, ale nie przeszkodziło jej to w wepchnięciu szatyna siłą do środka. 
- Odbiorę go po piętnastej, teraz lecę do pracy! - krzyknęła i już jej nie było.
Mężczyzna stał niezręcznie w progu, kiedy Malik zaprosiła go do środka. Usadowiła go w salonie i zaproponowała herbaty. Brytyjczyk odmówił, sprawdzając zegar znajdujący się za plecami brunetki. Jeszcze dwie godziny i będzie mógł stąd wyjść. W myślach odliczał minuty, sekundy. Waliyha przeczesała dłonią włosy i usiadła na przeciwko swojego gościa. 
- Bardzo chciałabym cię przeprosić - zaczęła - za wszystkie krzywdy jakie ci wyrządziłam. Ja, po prostu, nie mogłam się pogodzić z myślą, że wy się kochacie wiesz? Na początku myślałam, że to przejściowe. Wiesz, że to jest tylko jego ciekawość. Dziewczyna go skrzywdziła, więc chce zobaczyć jak to jest z chłopakiem. Byłam pewna, że przetrwa to najwyżej pół roku, nie więcej. Ale minął rok, a wy dalej byliście w sobie tak zapatrzeni jak na początku. Wiedziałam, że w końcu przyjdzie taki czas, że Zayn zechce wziąć ślub, mieć dzieci. Nie chciałam, żeby zmarnował sobie życie.
- Czyli według ciebie cały nasz związek jest tylko marnowaniem życia? - przerwał jej ostro Louis. 
- Nie, to nie tak! - broniła się brunetka - Po prostu nie rozumiałam wtedy wielu spraw. 
- A teraz nagle rozumiesz? - prychnął Tomlinson.
- Dokładnie! Byłam na waszym ślubie, to znaczy stałam przed urzędem gdzie to wszystko podpisywaliście. I kiedy wyszliście i zobaczyłam jak Zayn na ciebie patrzy, jakby nie istniało nic równie ważnego jak ty. Jak to ty byś był słońcem, gwiazdami, księżycem - wszystkim! Całym jego światem! Mój brat jest najszczęśliwszy tylko przy twoim boku, a jego szczęście jest moim szczęściem. 

***

Można by powiedzieć, że szatyn wrócił do domu zadowolony. Wyjaśnił sobie to i owo z Wal, nawet zaprosił ją i jej chłopaka Aidena do siebie. Udało mu się w ten czas nie myśleć o swojej obecnej sytuacji, jednak gdy tylko przekroczył próg swojego lokum, wszystko w niego uderzyło ze zdwojoną siłą. Upadł na kolana, rzewnie płacząc. Nie mógł się powstrzymać. Chciał być silny, ale był silny zdecydowanie za długo. Kiedy Jesy weszła zaraz za nim i zobaczyła go na podłodze, natychmiast ku niemu podbiegła. Spróbowała z całych sił go podnieść i położyć na kanapie. Gdy wreszcie jej się udało, uklękła przy głowie swojego podopiecznego i zaczęła delikatnie głaskać go po włosach. 
- Shh... - nuciła - Mam coś dla ciebie, ale proszę cię przestań płakać. 
- Co takiego masz? - spytał mężczyzna, ocierając łzy. 
- List od Zayna!
Louis z prędkością światła zaczął wycierać twarz, pobiegł nawet przemyć ją wodą z mydłem. Kiedy wrócił do salonu, tylko delikatnie podpuchnięte oczy wskazywały na jego chwilę słabości. Kobieta zadowolona z niego z nieukrywaną radością podała mu kopertę, którą zaczął szybko rozrywać. Szatynka wyszła chcąc dać mu trochę prywatności, a Tomlinson zaczął czytać.

Drogi Louisie...

Przed chwilą zacząłem się rozpakowywać. Dostałem dość przestronny pokój, a z okna mam widok na ogródek sąsiadów. To dość miłe małżeństwo z czwórką dzieci. Dwie dziewczynki i dwóch chłopców. Najstarsza z nich to Fatima, ma dwanaście lat. Potem jest Amir, który ma osiem lat. Omar - sześć lat i najmłodsza Nahla będzie mieć trzy latka w przyszłym miesiącu. Jak widzę jak biegają po ogródku, słyszę jak się śmieją, nie mogę się powstrzymać i zaczynam myśleć o nas w roli rodziców. Wiem jak bardzo zależy ci na rodzinie i głupio mi z tym, że gdyby nie ja, mielibyśmy teraz dwie małe, szczebioczące dziewczynki. 

Nie byłem pewny czy powinienem rozmawiać z ojcem o tobie, czy nie za bardzo. Zapomniałem się ciebie o to spytać przed wyjazdem. Oops... Jak mu co nieco opowiadałem o nas, to tylko przytakiwał i szybko zmienił temat. Czy jest coś o czym powinienem wiedzieć? 
Wbrew moim pierwszym odczuciom, nie jest to miejsce całkiem oderwane od świata. Mają tu normalnie internet i zasięg (słaby, ale jest), ale udawajmy, że jestem na drugim końcu świata w pakistańskiej puszczy i piszę do ciebie listy mój Louisie ♥

Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zły, że poprosiłem Jesy by się tobą zaopiekowała. Czułem, że będziesz tego potrzebować i w pewien sposób chciałem się odwdzięczyć również za twoją pomoc. Obliczyłem, że będę tu około siedmiu tygodni. Trzydziestego sierpnia mam wylot. Listy będę ci wysyłał co tydzień. Pomyślałem, że może mógłbyś coś dla mnie zrobić w te siedem tygodni. Wiesz, będę ci zostawiał takie jakby zadania (widziałem to na filmie, który leciał w samolocie i wierz mi warto! Ta laska na koniec dostała pierścionek z brylantem.). Tak więc:

Zadanie nr 1: Pamiętasz jak pewien czas temu w centrum miasta był mały jarmark? Przy jednym stoisko spodobał ci się pewien obraz, ale żadne z nas nie miało przy sobie gotówki żeby go kupić. Przed wyjazdem zadzwoniłem do pani, która to sprzedawała i dowiedziałem się, że dalej jest on na sprzedaż. Już za niego zapłaciłem, teraz tylko wystarczy, że go odbierzesz. Adres do tej pani i numer jej telefonu jest w starej puszcze po ciasteczkach. Na pewno to znajdziesz, trzymałeś tam papierosy (tak, zauważyłem je). Powieś go dumnie w salonie, tak jak planowałeś :)

Kocham Cię
Twój Zayn

poniedziałek, 27 czerwca 2016

Rozdział 11

Louis zerknął jeszcze raz na kartkę z adresem. York nie jest dużym miastem, ale malutkie też nie jest. Szatyn wpisał podaną ulicę w wyszukiwarkę, by mieć pewność czy idzie w dobrym kierunku. Jako, że orientacja w terenie nie jest jego mocną stroną okazało się, że powinien skręcić w miejscu, które już minął. Rozejrzał się, po czym zaczął nerwowo sprawdzać kieszenie, udając że czegoś zapomniał i musi się wrócić. Przecież nie mógłby odwrócić się tak po prostu. To byłoby dziwne. Nareszcie dotarł na cichą i zadbaną dzielnicę. Przeważały na niej domki z czerwonej cegły, choć znalazło się kilka pomalowanych na biało. Szybko znalazł budynek o numerze 47. Zapukał do drzwi i po chwili w progu ukazała się uradowana Perrie. 
- Jak miło, że przyszedłeś - krzyknęła. 
Zaprosiła go do środka i zaproponowała coś do picia. Tomlinson zastanawiał się, czy blondynka pamięta powód ich spotkania. 
- Zwykłą wodę, poproszę - mruknął. 
Kobieta przytaknęła i tanecznym krokiem przeszła do kuchni. Mężczyzna czuł jak zaczynają pocić mu się dłonie. Co chwilę wycierał je w swoje granatowe dżinsy. "A co jeśli powie nie?" - nie mógł uciszyć swoich myśli. Zaczął przygryzać wargę ze zdenerwowania. Perrie była już w siódmym miesiącu. Chcieli podjąć ostateczną decyzję, gdzie trafi dziecko po narodzinach. Louis planował już w głowie, że jeśli ciężarna się zgodzi, zabierze swojego męża do wykwintnej restauracji w centrum miasta i tam ogłosi mu tą dobrą nowinę. Pogrążony w głębokim rozmyślaniu o tym co działo by się w ich sypialni po randce, nawet nie zauważył kiedy wróciła Edwards. Zachrząkała, tym samym ocucając szatyna i zajęła miejsce na fotelu na przeciwko. Podała mu szklankę z wodą, którą przyjął z cichym podziękowaniem. Upił łyk, by choć trochę ukoić szarpiące nim nerwy. 
- Więc? Przemyślałaś moją propozycję? - zaczął, czując niezręczność sytuacji. 
- Przemyślałam.
Zapadła cisza. Mężczyzna był cholernie ciekawy jaką podjęła decyzję, lecz nie chciał by wyjść na niegrzecznego. Czekał, aż blondynka sama pociągnie temat dalej. Po dłuższej chwili westchnęła ciężko i przeczesała dłonią włosy. 
- Doceniam twoją, waszą, pomoc jakiej mi udzieliliście, ale mimo wszystko chcę być matką dla tego dziecka, chcę je wychować. 
Szatyn zacisnął zęby. Nie był na nią zły, nie mógłby być. Jednak obraz szczęśliwej rodziny, jaką mogliby być został mocno naruszony. 
- Wiesz zawsze będziecie mogli z nią spędzać czas jako wujkowie - dodała, próbując załagodzić sytuację. 
- Z nią?
Niebieskooka zarumieniła się. 
- Tak, z nią. To będzie dziewczynka. - Położyła dłoń na swoich okrągłym brzuchu. 
Louis omal nie zaczął piszczeć z radości. Miał w głowie tyle pytań. 
- Wybraliście już imię?
- Myśleliśmy nad tym i doszliśmy do wniosku, że oddamy tę rolę wam. 
Posłała w jego stronę jeden z najpiękniejszych uśmiechów. Nieśmiało sięgnęła po jego dłoń, którą ulokowała na swoim brzuchu. Szatyn na początku był zdziwiony, lecz kiedy poczuł jak coś kopie jego rękę, zaczął cieszyć się jak małe dziecko. 

***

Mężczyzna posiedział razem z Perrie godzinę, bądź dwie. Kiedy przyszedł Niall, postanowił, że czas się pożegnać. Idąc do domu, zaglądnął jeszcze do księgarni na rogu gdzie kupił kilka książek z imionami dla dzieci. Kiedy doszedł pod dom zdziwiło go, gdy nigdzie nie było zapalonego światła. Spojrzał na zegarek. Była dopiero osiemnasta, więc dość nikłe szanse, że Zayn już śpi. Szatyn wzruszył ramionami. "Pewno pojechał do Jesy" - pomyślał. Wszedł do domu i ściągnął buty. Przebrał się w coś wygodniejszego oraz zrobił sobie herbaty. Już miał zacząć poszukiwać imienia, popijając sobie ciepły napój, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Louis mruknął coś pod nosem, o tym że zaraz wystygnie mu herbata, jednak wstał i poszedł otworzyć. Jakież było jego zdziwienie gdy przed nim pojawiła się Gigi! Kobieta natychmiast rzuciła mu się na szyję cała zapłakana. Bardzo różniła się od Hadid, która jakiś czas temu przywaliła mu w twarz. 
- Co się stało? - zapytał Tomlinson zaniepokojony. 
Blondynka zaczęła się jąkać i otarła kilka łez. 
- Ubieraj się, musisz pojechać ze mną!
- Dokąd?
- Na lotnisko!
Brytyjczyk poczuł jak krew odpływa mu z twarzy. Szybko złapał pierwsze lepsze buty i trzymając je w dłoniach, pobiegł z nią do swojego samochodu. W duchu modlił się, by nie sprawdziły się jego najgorsze obawy. Ruszył spod domu, od razu kierując się w stronę obrzeży gdzie znajdowało się lotnisko. Przez ten krótki okres czasu jego towarzyszka zdążyła trochę ochłonąć. 
- Dlaczego tam jedziemy?
- Zayn chce wyjechać do Pakistanu.

***

Mulat stał na środku terminalu ściskając w dłoni swój bilet. Co jakiś czas muskał palcami rączkę od walizki, żeby być pewnym że dalej tu jest.  Niby miał już miejsce w samolocie, był spakowany, ale z drugiej strony nie chciał zostawiać Louisa. Był rozdarty. Wiedział, że nie może mieć dwóch rzeczy naraz. Westchnął ciężko i zerknął na tablicę z odlotami i przylotami. Zostało mu około piętnastu minut nim otworzą się bramki. Nagle usłyszał jak ktoś wykrzykuje jego imię. Myślał, że to tylko wyobraźnia płata mu figle, lecz głos z każdą chwilą stawał się coraz głośniejszy. Odwrócił się. Serce podskoczyło mu do gardła, kiedy zobaczył Louisa i Gigi. Pędzili w jego kierunku. Było już za późno, by uciec - widzieli go. Brunet stał, czekając na łzy i błagania. Nie mylił się. Gdy tylko szatyn dobiegł, rzucił mu się na szyję i zaczął szlochać w jego ramię, prosząc by został.
- Zayn, nie zostawiaj mnie. - Pociągnięcie nosem. - Nie przeżyję ani dnia bez ciebie.
Mulat głaskał go po plecach, starając się uspokoić, jednak nie przynosiło to oczekiwanych efektów. Cmoknął go w czubek głowy, czując jak do oczu napływa mu słonawa ciecz. 
- Dasz sobie radę. Jesteś silny, Lou. Jesteś najsilniejszą osobą jaką znam.
- Mogę pojechać z Tobą?
- Um..Louis obydwoje wiemy, że Pakistan to nie jest odpowiednie miejsce dla nas.
Mężczyzna zerknął w dół na swojego męża. Skłamałby, mówiąc że nie będzie tęsknił. Już za nim tęsknił, a przecież dalej trzymał go w ramionach. Podniósł głowę, kiedy mechaniczny głosik powiadomił go, że zostały mu dwie minuty. 
- Jadę do swojego ojca. Mieszka on w małej wiosce - Hadari. Będę tam dwa miesiące, obiecuję że będę pisał do ciebie przez ten cały czas.
Złapał twarz ukochanego w dłonie i złączył ich usta. Pocałunek był powolny, delikatny, przepełniony uczuciem. Był ich sposobem na pożegnanie się ze sobą. Kiedy się od siebie odsunęli Zayn musiał już iść. Spojrzał głęboko w oczy swojemu wybrankowi, ponownie zakochując się w pięknej barwie tęczówek. 
- Będę pisał - powtórzył. 
Sięgnął po walizkę, po czym przelotnie cmoknął go w policzek i zaczął iść w kierunku bramek.
- Kocham Cię! - krzyknął nagle szatyn, wybiegając kilka kroków w przód.
Mulat uśmiechnął się i odwrócił po raz ostatni.
- Też Cię kocham.
Tomlinson stał jeszcze chwilę, przyglądając się jak sens jego życia znika pomiędzy tabunem ludzi. Potem Gigi złapała go za ramię i zaczęła prowadzić ku wyjściu. I kiedy brunet siedział na podkładzie samolotu jeszcze przed startem wysłał krótką wiadomość tekstową do Jesy.

Do: Jesy
Od: Zayn

Proszę, opiekuj się Louisem jak najlepiej potrafisz. Dziękuję xx

Po czym wyłączył telefon i rozsiadł się w fotelu, po czym dał się ponieść do Lahore.



____________________________________________________________________
SKOŃCZYŁAM!
Po tak długim okresie dodaję rozdział...trochę mi wstyd. 
Ale w nagrodę, powiem wam, że potrzebuję kogoś kto zechciałby pojechać sobie ze mną i zwiedzić Azję :D
Oczywiście nie teraz, ale za kilka lat uzbieram pieniądze i BUM! Zwiedzę Azję wzdłuż i wszerz :3
Proszę także wybaczyć mi długość rozdziału, jest dość krótki choć moim zdaniem jego długość jest akurat. A teraz kilka najbliższych rozdziałów to w głównej mierze będą listy :>
See ya soon!

wtorek, 24 maja 2016

Rozdział 10

Louis zabrał portfel i telefon z blatu biurka. Pogłaskał Filemona za uchem, delikatnie się uśmiechając. Wyszedł ze swojego gabinetu i skierował się ku wyjściu z kliniki. Zakończył pracę na dziś. Zamknął drzwi na klucz, sprawdzając czy na pewno nie da się wejść i wyruszył w stronę domu. Od kilku dni chodził na piechotę, by jak najbardziej zaoszczędzić pieniądze. Dni mijały nie ubłagalnie szybko i został niecały tydzień do końca miesiąca, a dalej brakowało mu do pełnej kwoty. Najgorsze było to, że już nie było z czego oszczędzać. Starał się jak mógł, ale mając na utrzymaniu dwójkę osób to nie jest takie proste. Mężczyzna rozglądnął się nim przeszedł przez ulicę. Droga do jego miejsca zamieszkania trwała około trzydzieści minut. To nie jest długo, nie mógł narzekać. Westchnął kiedy minął jedną z ładniejszych - i na pewno droższych - restauracji w Yorku. Od imprezy u Anyi planował zabrać męża na wykwintną kolację, ale jak na razie nici z jego planów. Uwagę szatyna przykuło ogłoszenie na słupie. Podszedł do kartki papieru w kolorze krwistej czerwieni. Uważnie przeczytał informację o koncercie w parku. Wstęp darmowy. Jedyne co mieli ze sobą mieć to kocyk, świeczki, jedzenie i dobry humor. Louis podskoczył z radości w myślach. Czym prędzej wyjął komórkę i zrobił fotografię. Szczerząc się do pikseli, wyobrażał sobie jak by mogła wyglądać ta noc. Miał zagrać zespół, który zwykł grać w ich często odwiedzanym pubie. Zastanawiał się czy to też może odświeży Zaynowi pamięć. Ściskał urządzenie w dłoni, idąc ulicą i nie patrząc przed siebie. Nagle zachwiał się i upadł do tyłu, a komórka obok niego. Przeklął siarczyście i podniósł ją z ziemi. Dopiero po chwili zorientował się, że na kogoś wpadł. A dokładniej na Gigi. Odchrząknął w tej niezręcznej sytuacji. Cicho przeprosił kobietę i zaoferował się, że pomoże jej zbierać książki, które wypadły z jej torby. Upadł na kolana i jak najszybciej umiał - by móc wreszcie w spokoju dojść do domu - łapał lektury. Kiedy miał z nich już mały stosik, przekazał je Hadid, lekko zerkając na tytuły. Zmarszczył widząc, że wszystkie były o Pakistanie. Geografia, kultura, potrawy, historia, miejscowe legendy. Blondynka wręcz wyrwała mu je z dłoni, kiedy przeglądał się zbyt długo. Ponownie przeprosił i nim znajoma zdążyła odpowiedzieć, poszedł szybkim krokiem przed siebie. Westchnął z ulgą gdy się odwrócił, a po Gigi ani śladu. Mimo wszystko dalej nie mógł zrozumieć po co były jej te wszystkie książki. Od kiedy zaczęła się interesować tym krajem? Potrząsnął głową. Nie chciał o tym myśleć. Nie chciał w ogóle o niej pamiętać. Nie po tym jak zostawiła Perrie. Louis na początku liczył, że Hadid zjawi się pewnego dnia w ich drzwiach i wszystko sobie wyjaśnią. Znów będą razem. Jakże paskudnie się pomylił. Wiedział, że kobieta miała poważny powód, by nie odzywać się do swojej byłej dziewczyny, ale mimo wszystko tego pojąć. Może to dlatego, że biegał w nocy do Edwards, uspokając kiedy ta płakała za swoją miłością? A może dlatego, że właściwie nigdy się nie dowie jak to jest przeżywać ciążę swojego partnera. Owszem, pomagał blondynce i starał ją się we wszystkim wyręczać, ale to dalej nie było to samo. Szkoda mu było dziewczyny, gdy piszczała z bólu, ale to wciąż nie było to samo. Westchnął po raz setny tego dnia i zatrzymał się przed drzwiami swojego domu. Zerknął na zegarek. Czterdzieści po dziewiętnastej. Złapał za gałkę i przekręcił ją, wchodząc do środka. Zamknął za sobą drzwi, zdjął buty. Nagle zdał sobie sprawę, że w domu jest nienaturalnie cicho, a większość świateł jest pozgaszanych. Podniósł prawą dłoń i podrapał się po skroni, zastanawiając gdzie się wszyscy podziali. Odwrócił się i zerknął na drzwi. Przecież były otwarte. Tym bardziej niczego nie rozumiał. Próbował sobie przypomnieć czy lampę w przedpokoju zapalił sam czy już się świeciła jak przyszedł. Niestety mózg nie lubi zapamiętywać takich szczegółów, więc mężczyzna westchnął zrezygnowany i wszedł w głąb lokum. Skierował się od razu na piętro. Tam, w sypialni, znalazł Zayna pod kopcem z kołdry i poduszek. Podszedł bliżej, w duchu piszcząc na ten przesłodki widok, dopóki nie zauważył czegoś co go zaniepokoiło. Twarz bruneta wydawała się delikatnie bladsza niż zwykle, miał podpuchnięte policzki i zaczerwienione okolice oczu, jakby dopiero co skończył płakać. Szatyn momentalnie znalazł się przy jego boku, wchodząc na materac. Pochylił się nad małżonkiem i zaczął lekko szarpać go za ramię, by go zbudzić. Chwilę to zajęło ale mulat w końcu otworzył oczy. Przełknął głośno ślinę na widok Louisa. 
Czuł dreszcze, które przechodzą go wzdłuż kręgosłupa. Powinien mu o tym powiedzieć? Złamie mu serce. Może zostawić tą wiadomość dla siebie? W końcu się dowie i złamie mu tym serce jeszcze bardziej, nie mówiąc o straconym zaufaniu. Tak właściwie to wszystko nie było jego winą i on dobrze o tym wiedział. Nikt nie ponosił odpowiedzialności za to. Wiedział, że tak się może stać. Musiał zdawać sobie z tego sprawę. Jednak strach paraliżował go bardziej niż powinien, ściskając mu boleśnie gardło. Zayn otworzył usta, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Dalej wewnętrznie walczył ze sobą. W końcu wziął głęboki oddech i podjął decyzję. Nagle ciszę przerwał szatyn:
- Wszystko w porządku? - spytał. 
Mulat przytaknął nieszczerze.
- Zaynie przecież widzę, że nie. Płakałeś? - Szatyn zaatakował go kolejnym pytaniem.
Brunet przetarł dłonią kosmyki swoich kruczoczarnych włosów, lekko ciągnąc się za końcówki. Zaschło mu w ustach, jednak koniec końców ponownie przytaknął. Reakcja męża była natychmiastowa. Mężczyzna nie zdążył mrugnąć kiedy otoczyły go ramiona partnera. Przyciągnął go do siebie, składając buziaka na czole. Louis spojrzał mu prosto w oczy, a Zayn ponownie poczuł suchość w gardle. Jego wzrok był wypełnionym takim ciepłym uczuciem, które otula twoje nawet najbardziej zziębnięte serce w kocyk pełen miłości, czci, oddania. Jak jeszcze nikt przedtem. Mulat zakochał się w tym spojrzeniu. Miał wrażenie, że jest jedyną osobą, którą widzi szatyn i nie mylił się zbytnio. Choć były to zaledwie ułamki sekund, bo mężczyzna odwrócił wzrok, to dawny Malik dalej napawał się widokiem tych błękitnych tęczówek, które sprawiły, że poczuł się jedyny w swoim rodzaju wyjątkowy. Louis przełknął ślinę, czując na sobie świdrujące oczy małżonka. Pochylił się ku niemu, czubkiem nosa wodząc po włosach. W tej pozycji jego usta doskonale znajdowały się zaraz przy uchu partnera. 
- Co się stało? Czemu płakałeś? Nie wstydź się mi możesz powiedzieć wszystko - szepnął.
"Wszystko" - powtórzył w myślach brunet. Chwilę się zastanawiał. Czy to aby na pewno odpowiedni moment? Wiedział, że niepotrzebnie to przeciąga. Powinien już dawno zrobić szew, żeby nie postała jeszcze większa dziura. Ale dalej nie mógł zdobyć się na odwagę. Mruknął coś pod nosem o herbacie, a szatyn - potulny niczym baranek - od razu pobiegł spełnić jego zachciankę. Mulat został sam ze sobą. W głowie roiło mu się od przypadkowych myśli. Wymyślał scenariusze najciemniejsze i najlepsze. Wziął kilka głębokich wdechów. Nie czuł się całkiem gotów, ale dodawał sobie odwagi jak tylko mógł. Nagle ciszę, która zapadła całkiem przypadkowo, przerwał głośny dźwięk tłuczonego szkła i kilka siarczystych przekleństw. Zayn wykaraskał się spod swojej pościelowej zbroi, w którą był owinięty i pobiegł zobaczyć co się dzieje. Pod schodami leżał Louis, dookoła niego mnóstwo potłuczonego szkła i mokrych plam, które mężczyzna od razu skojarzył z herbatą. Gdzieś z boku plastikowa tacka, a obok niej sprawca tego całego zamieszania - czarna walizka na kółeczkach ledwo się domykająca. Obydwóm zatrzymała się praca serca. W całym mieszkaniu huczała cisza. Tylko tykanie zegara i ich głośnie bicie serc. Chwila, do której każdy z nich w pewien sposób się przygotowywał, ale nikt nie chciał żeby naprawdę nastała. Zayn czuł jak trzęsą mu się nogi i pocą dłonie. Nie tak chciał to rozegrać. Wziął kilka roztrzęsionych oddechów, jednak nic nie przynosiło ulgi. Louis, z drugiej strony, czuł jak grunt osuwa mu się spod nóg. Starał się odtworzyć z pamięci wszystkie momenty kiedy nie był wystarczająco dobry. Spoglądał co chwilę na walizkę, lecz sam jej widok przyprawiał go o mdłości. Chciał wiedzieć gdzie dokładnie popełnił błąd. Kiedy był ten przełomowy moment, w którym jego partner zdecydował o odejściu. Nie chciał, by odchodził. Wiedział, że będzie cierpieć katusze, ale z drugiej strony chciał dać mu wolną rękę w kwestii wyboru. Im dłużej czytał o amnezji tym bardziej wiedział, że są małe szanse na przetrwanie tego małżeństwa. Mimo wszystko nie tracił ducha.
Nikt nie chciał się pierwszy odezwać. Tak jakby grali w Króla Ciszy i nie mogli wypowiedzieć ani słowa, bo równałoby się to z natychmiastową przegraną. W końcu szatyn oblizał wargi i rzekł:
- Od jak dawna to planowałeś?
W jego głosu dało wyczuć się szczyptę gorzkiego żalu, ale trudno mu się dziwić. Walczył ze sobą, by nie okazać słabości, zwłaszcza w takiej chwili. Brunet zdezorientował się. Zamruga kilka razy jakby oślepiony niewidzialnym snopem światła. 
- Słucham?
- Od jak dawna planowałeś wyprowadzkę? - głos mężczyzny zaczął się łamać. 
Mulat poczuł jak spada mu ciężar z barków. Zaśmiał się pod nosem, lecz jego mężowi nie było do śmiechu. Szybko do niego podszedł i mimo małego sprzeciwu ze strony partnera, objął go jak najmocniej potrafił. 
- To nie jest moja walizka - szepnął uśmiechnięty. 
Szatyn poczuł jak wraca mu ziemia pod nogi. Rzucił się na Zayna. Nie mógł już powstrzymać łez, które leciały ciurkiem po jego policzkach.
- Zayn tak się wystraszyłem - mamrotał w jego ramię. - Bałem się, że już cię stracę na zawsze. Proszę, nie odchodź. Nie przeżyję bez Ciebie.
Mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie i pozwolił partnerowi dalej szlochać w swoich objęciach.

***

Perrie jedną ręką trzymała swój coraz bardziej widoczny brzuszek, a w drugiej trzymała rożek z trzema gałkami lodów waniliowych. Zaraz obok jej boku pojawił się Niall, skromnie trzymając lody z jedną gałką czekoladowej rozpusty. Szli powolnym krokiem wzdłuż ścieżki w jednym z parków w centrum miasta. Wiał ciepły, letni wiatr. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Blondyn delikatnie wyciągnął dłoń w stronę kobiety, która szybko splątała ich palce razem. Doszli do placu zabaw gdzie bawiła się trójka dzieci, prawdopodobnie rodzeństwo, o oliwkowej cerze i mocno widocznej arabskiej urodzie. Na przeciwko nich siedziała kobieta, zapewne ich matka, czytająca książkę. Na widok nowych spacerowiczów podniosła wzrok i posłała im przyjazny uśmiech, który z chęcią odwzajemnili. Opadli na ławkę jaka była najbliżej. Zajadali się lodami, rozmawiając i żartując. Co jakiś czas zerkali ciekawi na maluchy zjeżdżające ze zjeżdżalni i biegające po całym placu, śmiejąc się głośno. Blondynka obserwowała pociechy, próbując wcisnąć samą siebie w ten obrazek. Horan jednym ruchem odgarnął jej złociste kosmyki z jej szyi i złożył w tym miejscu delikatny pocałunek. Perrie przymknęła oczy na ten przyjemny gest. Skłamałaby, mówiąc że nie podoba jej się to co wyprawia mężczyzna. Słońce coraz bardziej chowało się za horyzontem. Nieznajoma zaczęła się zbierać i jej winorośle również. Widać było, że nie chcą wracać do domu, jednak mama miała swój autorytet. Przynajmniej takie to sprawiało wrażenie, ponieważ mówili w innym języku i Edwards nie potrafiła go zrozumieć. Natomiast była pewna, że nie był to angielski. Dawno skończyli już swoje lody. W całym parku została tylko ta dwójka, siedząca na placu zabaw, obserwująca gwiazdy. 
- Zawsze - zaczął Niall - miałem wrażenie, że gwiazdy coś przedstawiają. Może marzenia? Może ludzi, żyjących razem z nami na tym świecie? Nadal nie jestem pewny, ale jest ich bardzo wiele niczym nas. Co jeżeli każdy z nas ma własną gwiazdkę, która ma swoje miejsce na niebie i w jakimś nieznanym mi gwiazdozbiorze o dziwnej nazwie? A co jeżeli te gwiazdy przyglądają się nam i rozmawiają między sobą "Myślisz, że każda gwiazda ma swojego człowieka w jakimś kraju o dziwnej nazwie?" - zaśmiał się delikatnie, a jego wzrok ani na chwilę nie spoczął z nieba - Co o tym myślisz Pezz? Tobie też się wydaje, że coś przedstawiają?
Kobieta oblizała wargi i przyjrzała się bardziej świecącym punkcikom na nieboskłonie. 
- Wydaje mi się, że gwiazdy nie są ani marzeniami ani ludźmi, Niall. One po prostu są. Świecą co noc, by rozbudzić mrok i dać ci poczucie bezpieczeństwa. Gdziekolwiek byś nie był one zawsze będą z tobą. Pamiętasz jak mieliśmy po kilka lat i baliśmy się spać w nocy bez zapalonego światła albo ulubionej zabawki? - Blondyn przytaknął. - Po pewnym czasie wchodzisz w taki wiek, że musisz stawić czoła swoim lękom. Musisz przestać bać się ciemności, potworów spod łóżka. Musisz wyjść w mroku bez swojego pluszowego przyjaciela, bez choćby świeczki. I wtedy zjawiają się gwiazdy, które są nie tylko kolegą, ale też światełkiem w tunelu. Nieważne czy będziesz tutaj przy mnie czy na drugim końcu świata one zawsze będą świecić, oświetlając ci drogę. Tak jakby chciały powiedzieć "nie martw się, że się zgubisz. Masz nas gwiazdki, my nie pozwolimy ci zbłądzić". Za każdym razem robią co w swojej mocy, by wskazać ci odpowiednią drogę. Czasami się pomylą - to naturalne, ale chcą byś robił to co czyni cię szczęśliwym. Jak prawdziwy przyjaciel. Go nie obchodzi co myślą inni, liczy się twoje szczęście. To czy czujesz się dobrze tym kim jesteś. Gwiazdki są dla nas takie dobre i takie kochane, a niektórzy dalej nie potrafią docenić ich piękna. To jedna z najsmutniejszych wojen. 
- Wojen?
- Gwiazdy kontra ludzie. One widzą w nas dobro, którego inni a czasami nawet my sami, nie dostrzegamy. My widzimy w nich tylko jakieś świecące kropeczki na niebie i automatycznie stwierdzamy, że nie są zbyt wiele przydatne. 
Tutaj konwersacja się urwała. W oddali słychać było miejski gwar. Przejeżdżające samochody, autobusy, karetki. York nie był dużym miastem, ale najmniejszym też nie. Mogłeś się tu zgubić, ale nie było problemem ponowne odnalezienie drogi. Irlandczyk zerknął na ciężarną kątem oka, która dalej była zapatrzona w granatowy firmament. Pochylił się ku niej, a ona odwróciła twarz w jego stronę. Spojrzeli na swoje usta dosłownie przez sekundę, bo później nastąpiło złączenie ich w jedność. Pocałunek nie był przesiąknięty namiętnością. Był słodki, powolny, momentami wręcz z dystansem, a mimo wszystko idealny w każdym calu. Nie chcieli się od siebie odsunąć, ale w końcu zaczęło brakować im powietrza. Chwilę siedzieli w ciszy, przerywaną przez dźwięki natury. Mężczyzna przełknął głośno ślinę i odgarnął pojedyncze farbowane kosmyki, które spadły mu na twarz. Drugą dłoń zasłonił za plecami i skrzyżował palce w nadziei. 
- Myślałaś o propozycji jaką ci złożyłem ostatnio?
Horan zarumienił się i spuścił wzrok onieśmielony. Chciał znać odpowiedź ale jednocześnie nie chciał. Zwrócił oczu ku niebu. "Proszę niech powie "TAK", błagam." - powtarzał w myślach. Edwards uśmiechnęła się promienie i złapała za jego dłoń, po której delikatnie przejechała palcem wskazującym. 
- Zamieszkam z tobą - szepnęła i złączyła ich usta ponownie. 




____________________________________________________________________
Jest już to rozdział 10 i cóż mogę powiedzieć? To jest czubek góry lodowej, która wyskoczy w następnym rozdziale :D
I mam pomysł na wspaniałą scenkę +18 tutaj (choć właściwie to takie niedokońca +18...+16 może bardziej?) ale coś czuję, że mnie zjecie za nią XD
Swoją drogą postaram się bardziej pamiętać o tych rozdziałach :>
See  ya soon! 


P.S. Przepraszam, że się tak rozpisałam. Tego nie było w planach.