Louis wziął głęboki oddech. Odliczył do dziesięciu w myślach i otworzył furtkę. Metalowe drzwiczki pomalowane na czarno, zaskrzypiały cicho. Mężczyzna nigdy nie wyobrażał siebie w takiej sytuacji. Przełknął głośno ślinę i zapukał do czerwonych drzwi. Trochę szmeru i szamotaniny po drugiej stronie i nagle w progu pojawiła się Fizzy. Oto siostra, która obecnie powinna być gdzieś na innym kontynencie, wyskakuje mu przed twarzą. Oddech ugrzęzł mu w gardle. Przetarł oczy ze zdziwienia.
- Co ty tutaj robisz?! - wydukał.
- A ty?! - Dziewczyna również przeżyła wstrząs.
Rodzeństwo mierzyło się wzrokiem przez dłuższy czas, kiedy nagle na schodach pojawiła się Lottie. Ta widząc, co się dzieje, odciągnęła szatynkę od drzwi. Brat był jednak szybszy i odepchnął ją od siostry, przy okazji wchodząc do środka.
- Charlotte o co tu chodzi?! Przecież mówiłaś, że Felicite jest w Stanach!
- Co?! Wróciłam z Ameryki prawie półtorej roku temu i zatrzymałam się u niej!
Niebieskooki przygryzł wargę. Zamyślił się. Fizzy jako jedyna z rodziny nigdy się od niego nie odwróciła. Dlaczego, więc nic mu nie powiedziała? W tym czasie blondynka podniosła ręcę w obronnym geście.
- JA CHCIAŁAM JEJ TYLKO POMÓC OKEJ?! Na Ciebie Louis już było za późno! Ta choroba zjadła cię do reszty, a dla Felicite była jeszcze nadzieja.
- O czym ty mówisz?
- O tej twojej Jeed czy jak się ona nazywała! Nie mogłam dopuścić, by i ciebie dopadła ta straszna choroba! Ta dziewczyna namieszała ci w głowie, a powinna cię od razy wysłać na jakieś badania i doradziliby ci najlepszy sposób leczenia.
- HOMOSEKSUALIZM TO NIE CHOROBA! - ryknął Louis, powoli dochodził do niego sens sytuacji.
Najmłodsza z rodzeństwa, zastygła w bezruchu, kiedy wszystko zrozumiała. Spojrzenie wbiła w ziemię i widać było, że o czymś intensywnie myślała. Po pewnym czasie podeszła do blondynki i zmierzyła ją wzrokiem.
- Myślałaś, że jestem chora, bo miałam dziewczynę? - W jej oczach pojawiły się łzy. - Powiedziałaś mi, że Lou nie chce się z nami widywać, że znalazł sobie nowych przyjaciół i odwrócił się od nas. Ale to nie tak. Ty kłamałaś! Tak naprawdę bałaś się, że przekona mnie żebym porozmawiała z Jade i do niej wróciła, prawda? Bałaś się, że kolejne twoje rodzeństwo będzie skażone - wypowiedziała to z ogromną dozą odrazy.
Po czym posłała jej ostatnie puste spojrzenie i skierowała się w stronę schodów.
- Idę po swoje rzeczy - mruknęła, nawet się nie odwracając - Nie martw się, już nigdy więcej nie będę cię niepokoić moim zboczeniem.
Louis został sam na sam z Charlotte. Przełknął głośno ślinę i wziął kilka głębokich wdechów na uspokojenie. Dziewczyna w tym czasie przysiadła na kanapie i skryła twarz w dłoniach. Mężczyzna podszedł do niej wolnym krokiem.
- Jednego jeszcze nie rozumiem. - Blondynka podniosła głowę. - Po co ci były moje pieniądze?
- Ten dom był trochę za ciasny dla nas obydwu, chciałam kupić nam większy, ale skoro Felicite odchodzi, wydaje mi się, że nie będę już ich potrzebować.
Szatyn przytaknął i wcisnął ręce do kieszeni. Usłyszał szmer za sobą i trzaśnięcie drzwiami. Zgadł, że jego młodsza siostra właśnie wyszła, więc szybko wybiegł za nią. Złapał ją jak już była w połowie ulicy. Fizzy odwróciła się i postawiła swoją walizkę na kółkach.
- W czym mogę ci pomóc?
Mężczyzna przygryzł wargę. Czy to na pewno dobry pomysł?
- Pomyślałem, że miło by było porozmawiać po tej rozłące. Będąc szczerym jestem ciekaw co zaszło między Tobą, a tą dziewczyną. - Puścił jej oczko.
Dziewczyna zaśmiała się, zaproponowała by przeszli się do pobliskiej kawiarni i tam wszystko opowiedziała.
***
Louis ziewnął i przeciągnął się. Spojrzał na zegarek, jak to miał w zwyczaju, jednak nim odczytał godzinę usłyszał, że ktoś dobija się do drzwi. Mruknął niezadowolony. Zszedł na dół, nie przejmując się, że otworzy w samej piżamie. Będąc w salonie zauważył brudne naczynia i znalazł chwilę, by wstawić je do zlewu w kuchni, przy okazji nastawiając czajnik. Dopiero wtedy wrócił się i stanął przed drzwiami, szybkim ruchem naciskając klamkę. Na schodkach stał policjant o typowo angielskiej urodzie oraz czarnoskóry, wysoki mężczyzna w garniturze. Zlustrowali go wzrokiem, on ich również.
- Louis William Tomlinson? - upewnił się funkcjonariusz.
Szatyn przytaknął.
- Mąż Zayna Javaada Tomlinsona-Malika?
Kolejne przytaknięcie. Stróż prawa ścisnął usta w wąską linię i schował ręce za plecami. Niebieskooki poczuł chłód na karku i zadrżał. Czuł, że coś jest nie tak. Ciemnoskóry odchrząknął, spojrzał wymownie na swojego kompana i spuścił wzrok.
- Nasze najszczersze wyrazy współczucia - szepnął.
Louis złapał się mocniej framugi, by nie upaść. Dopiero teraz zauważył pozostałych dwóch mężczyzn, którzy trzymali spory, drewniany obiekt - trumnę.
-Nie, nie, nienienie....
- Wobec ciosu, który spadł na Państwa Rodzinę, niełatwo znaleźć słowa otuchy...
- Nie! -przerwał wypowiedź czarnoskórego.
- Można jedynie...
- NIE!
- Życzyć sił...
- To nie może być prawda. - Łzy leciały ciurkiem po policzkach.
- Do zniesienia tego bólu! - Mężczyzna mówił coraz głośniej.
- NIE ZGADZAM SIĘ NA TO!
- KTÓRY TYLKO CZAS MOŻE ZŁAGODZIĆ!
Po tym wszystkim znów odchrząknął i poprawił marynarkę.
- Bardzo nam przykro - dodał na koniec.
Szatyn upadł na podłogę, czując jak zbiera mu się na wymioty. Zaczął się dławić własnymi łzami. Nie wiedział kiedy obydwaj funkcjonariusze zniknęli, a on został sam z trumną przed sobą. Drżącymi dłońmi otworzył wieko. Jedyne co potem pamięta to przeszywający krzyk - jego własny.
Louis wstał gwałtownie, cały zlany potem. Rozglądnął się dookoła. Wszędzie panował mrok.
- To tylko sen - mruknął - To tylko pieprzony sen.
Schował twarz w dłoniach, dysząc. Serce biło mu jak oszalałe. Chwilę zajęło mu przywrócenie się do ładu. Zszedł na dół i zaparzył sobie herbatę. Kiedy była już gotowa, usiadł z nią sobie w salonie. Przez dłuższą chwilę walczył z potrzebą włączenia telewizora. Co jeśli właśnie teraz miał miejsce atak terrorystyczny? A co jeśli było trzęsienie ziemi? - czarne myśli, krążyły mu po głowie. Dalej lekko się trząsł. W końcu fuknął, złapał pilot do ręki i cisnął nim o ścianę, po czym jak gdyby nigdy nic, wrócił do picia napoju. Ze swojej pozycji miał perfekcyjny widok na kalendarz. Patrzył się na niego i patrzył. Nagle rozszerzył oczy. Poczuł jak krew odpływa mu z twarzy. Kubek wypadł mu z rąk i potłukł się na milion drobnych kawałków, a resztki herbaty rozchlapały się po dywanie. Mężczyzna podbiegł do ściany i zdjął kalendarz.
- Dzisiaj jest wtorek. Wczoraj był poniedziałek - zaczął powtarzać to jak w amoku, coraz szybciej i szybciej.
Rzucił kartki na ziemię i pobiegł na górę po swój telefon. Przysiadł na łóżku, nerwowo stukając w podłogę stopą i wykręcił numer do Jesy. Czuł jak traci grunt pod nogami, kiedy kobieta nie odebrała. Spróbował jeszcze kilka razy z podobnym efektem. Z powrotem zbiegł na dół, zgarnął kluczyki od samochodu i wybiegł na ganek przed domem. Nie zawracając sobie głowy zamykaniem drzwi, od razu wskoczył do swojego auta i nie zważając na przepisy, pognał do Nelson. Nie przejmował się tym, by porządnie zaparkować. Wybiegł z pojazdu i zaczął tłuc do drzwi. Po pewnym czasie usłyszał dźwięk przekręcanego klucza w zamku i zobaczył Omeikę, przecierającą oczy.
- Louis, jest trzecia w nocy... - mruknęła, ziewając.
Szatyn coś odburknął i spytał o koleżankę.
- Jest na górze.
- Co robi?
- Śpi? Robi to co wszyscy o trzeciej rano.
Tomlinson zignorował tą uwagę i wspiął się po schodach. Najpierw zapukał do drzwi sypialni, a potem wszedł nieśmiało. O dziwo szatynka, była już w pełni rozbudzona.
- Słyszałam cię już na dole. Mogę wiedzieć co takiego się stało, że przyszłeś tutaj w środku nocy?
- Od ponad trzech godzin mamy wtorek.
Kobieta przytaknęła.
- I to znaczy?
- Pomyśl przez chwilę. Dziś jest wtorek.
- Louis, staram się cię zrozumieć, ale dalej nie wiem co masz mi do przekazania.
- Byłaś na poczcie albo może dostałaś jakiś list?
Zmarszczyła brwi.
- Nie, dlaczego pytasz?
- Jesy, on...
- O mój Boże! - Nagle zrozumiała. - Dlatego tu przyjechałeś?
Przytaknięcie.
- Może po prostu zastój w poczcie? - próbowała to tłumaczyć - Albo list gdzieś im zginął? Jutro obiecuję, że pojadę jak dalej nic nie przyjdzie, a teraz proszę idź spać. Takie martwienie się nie jest dla ciebie dobre.
***
Louisa obudziło lekkie szturchnięcie w ramię. Mruknął coś i powoli zaczął otwierać oczy. Rozejrzał się. To nie była jego sypialnia. Chwilę zajęło mu zlokalizowanie miejsca, w którym się znajduje. Był w salonie u dziewczyn. Spojrzał w bok i ujrzał roześmianą Jesy.
- Zgadnij co mam - zanuciła i zza pleców wyciągnęła kopertę.
Szatynowi zaświeciły się oczy. Odetchnął z ulgą i wyciągnął po nią rękę. Szybko ją otworzył.
Drogi Louisie...
Wybacz to spóźnienie. Sytuacja w państwie trochę się uspokoiła, ale poczta zacznie działać dopiero jutro, więc list może przyjść z opóźnieniem. Jeszcze raz przepraszam <3.
Od jutra wracam także do pracy, choć tata twierdzi, że już powinienem wyjechać. Chyba już o tym pisałem, ale naprawdę żałuję, że nie spytałem się o mojego tatę przed wyjazdem. Ostatnio zaczął mi zadawać masę pytań dotyczących ciebie. Zaproponowałem mu przyjazd do nas jak będzie miał chwilę, nawet zaoferowałem się, że kupimy mu bilety (mam nadzieję, że nie jesteś za to zły), ale mruknął tylko "zobaczymy, zobaczymy".
Jako, że na ulicach jest już spokojniej udało mi się odwiedzić moją rodzinę. Tata tylko dał mi radę, bym nie wspominał o mojej...jakby to powiedzieć...inności. Tak więc, pojechałem do Mianwali. Podróż trwała około pięciu godzin. Gdy dotarłem od razu przywitała mnie ciocia Nasira. W sumie ją jako jedyną zapamiętałem. Oczywiście czekał już na mnie przygotowany stół i cała masa innych atrakcji, choćby jazda na wielbłądzie (hobby wujka Hussaina). Było mi u nich całkiem miło, gdy bodajże trzeciego dnia mojego pobytu tam, nie przedstawili mi Ruwę. Była to piękna, zgrabna dziewczyna. Miała długie, proste włosy i była dość blada, co nie wiem czy wiesz jest bardzo cenione Pakistanie (im bladsza skóra tym atrakcyjniejsza dziewczyna). Na początku myślałem, że to jakaś znajoma rodziny, ale potem okazało się, że...to kandydatka na moją żonę. Moi krewni tak bardzo się przejęli, że jestem już taki stary i w dodatku samotny, że zadbali nawet o taki szczegół.
Ale nie czuj się zagrożony. Choć była ładna brakowało jej twoich niebieskich oczu. W sumie po powrocie do domu straciłem z nią jakikolwiek kontakt. To chyba na tyle, więcej opowiem ci jak wrócę ;) Czyli już całkiem niedługo, bo zostały mi około trzy zadania dla ciebie.
Zadanie nr 4: Ułóż sobie włosy i włóż swoje najlepsze ubrania i...WYJDŹ NA MIASTO! Nie chcę, żebyś przeze mnie marnował czas, siedząc w domu i patrząc się w przestrzeń. Zaszalej! Jestem pewien, że Jesy, Anya, Omeika i Harry znajdą czas, by pójść z tobą do knajpy na piwo, albo choćby na lody. Tak więc, zrób się na bóstwo i przewietrz się :)
Kocham Cię
Twój Zayn
No to jedziemy <3
OdpowiedzUsuńNadal fascynuje mnie rodzinna sytuacja Lou. Jego relacje z siostrami są pokręcone ale ja mam nadzieję, że wątek głownie z Lottie się rozkręci
Ten sen był baardzo realistyczny. Serio jak to czytałam miałam już czarne myśli :o
Ale dobrze, że to TYLKO sen
Piękne jest to, że Lou tak mocno kocha Zayna, że był w stanie w nocy upomnieć się o list
Słodko <3
Lubię czytać te listy. Dzięki temu poznaję życie Zayna za granicą i bardzo mi się to podoba <3
Do następnego