wtorek, 24 maja 2016

Rozdział 10

Louis zabrał portfel i telefon z blatu biurka. Pogłaskał Filemona za uchem, delikatnie się uśmiechając. Wyszedł ze swojego gabinetu i skierował się ku wyjściu z kliniki. Zakończył pracę na dziś. Zamknął drzwi na klucz, sprawdzając czy na pewno nie da się wejść i wyruszył w stronę domu. Od kilku dni chodził na piechotę, by jak najbardziej zaoszczędzić pieniądze. Dni mijały nie ubłagalnie szybko i został niecały tydzień do końca miesiąca, a dalej brakowało mu do pełnej kwoty. Najgorsze było to, że już nie było z czego oszczędzać. Starał się jak mógł, ale mając na utrzymaniu dwójkę osób to nie jest takie proste. Mężczyzna rozglądnął się nim przeszedł przez ulicę. Droga do jego miejsca zamieszkania trwała około trzydzieści minut. To nie jest długo, nie mógł narzekać. Westchnął kiedy minął jedną z ładniejszych - i na pewno droższych - restauracji w Yorku. Od imprezy u Anyi planował zabrać męża na wykwintną kolację, ale jak na razie nici z jego planów. Uwagę szatyna przykuło ogłoszenie na słupie. Podszedł do kartki papieru w kolorze krwistej czerwieni. Uważnie przeczytał informację o koncercie w parku. Wstęp darmowy. Jedyne co mieli ze sobą mieć to kocyk, świeczki, jedzenie i dobry humor. Louis podskoczył z radości w myślach. Czym prędzej wyjął komórkę i zrobił fotografię. Szczerząc się do pikseli, wyobrażał sobie jak by mogła wyglądać ta noc. Miał zagrać zespół, który zwykł grać w ich często odwiedzanym pubie. Zastanawiał się czy to też może odświeży Zaynowi pamięć. Ściskał urządzenie w dłoni, idąc ulicą i nie patrząc przed siebie. Nagle zachwiał się i upadł do tyłu, a komórka obok niego. Przeklął siarczyście i podniósł ją z ziemi. Dopiero po chwili zorientował się, że na kogoś wpadł. A dokładniej na Gigi. Odchrząknął w tej niezręcznej sytuacji. Cicho przeprosił kobietę i zaoferował się, że pomoże jej zbierać książki, które wypadły z jej torby. Upadł na kolana i jak najszybciej umiał - by móc wreszcie w spokoju dojść do domu - łapał lektury. Kiedy miał z nich już mały stosik, przekazał je Hadid, lekko zerkając na tytuły. Zmarszczył widząc, że wszystkie były o Pakistanie. Geografia, kultura, potrawy, historia, miejscowe legendy. Blondynka wręcz wyrwała mu je z dłoni, kiedy przeglądał się zbyt długo. Ponownie przeprosił i nim znajoma zdążyła odpowiedzieć, poszedł szybkim krokiem przed siebie. Westchnął z ulgą gdy się odwrócił, a po Gigi ani śladu. Mimo wszystko dalej nie mógł zrozumieć po co były jej te wszystkie książki. Od kiedy zaczęła się interesować tym krajem? Potrząsnął głową. Nie chciał o tym myśleć. Nie chciał w ogóle o niej pamiętać. Nie po tym jak zostawiła Perrie. Louis na początku liczył, że Hadid zjawi się pewnego dnia w ich drzwiach i wszystko sobie wyjaśnią. Znów będą razem. Jakże paskudnie się pomylił. Wiedział, że kobieta miała poważny powód, by nie odzywać się do swojej byłej dziewczyny, ale mimo wszystko tego pojąć. Może to dlatego, że biegał w nocy do Edwards, uspokając kiedy ta płakała za swoją miłością? A może dlatego, że właściwie nigdy się nie dowie jak to jest przeżywać ciążę swojego partnera. Owszem, pomagał blondynce i starał ją się we wszystkim wyręczać, ale to dalej nie było to samo. Szkoda mu było dziewczyny, gdy piszczała z bólu, ale to wciąż nie było to samo. Westchnął po raz setny tego dnia i zatrzymał się przed drzwiami swojego domu. Zerknął na zegarek. Czterdzieści po dziewiętnastej. Złapał za gałkę i przekręcił ją, wchodząc do środka. Zamknął za sobą drzwi, zdjął buty. Nagle zdał sobie sprawę, że w domu jest nienaturalnie cicho, a większość świateł jest pozgaszanych. Podniósł prawą dłoń i podrapał się po skroni, zastanawiając gdzie się wszyscy podziali. Odwrócił się i zerknął na drzwi. Przecież były otwarte. Tym bardziej niczego nie rozumiał. Próbował sobie przypomnieć czy lampę w przedpokoju zapalił sam czy już się świeciła jak przyszedł. Niestety mózg nie lubi zapamiętywać takich szczegółów, więc mężczyzna westchnął zrezygnowany i wszedł w głąb lokum. Skierował się od razu na piętro. Tam, w sypialni, znalazł Zayna pod kopcem z kołdry i poduszek. Podszedł bliżej, w duchu piszcząc na ten przesłodki widok, dopóki nie zauważył czegoś co go zaniepokoiło. Twarz bruneta wydawała się delikatnie bladsza niż zwykle, miał podpuchnięte policzki i zaczerwienione okolice oczu, jakby dopiero co skończył płakać. Szatyn momentalnie znalazł się przy jego boku, wchodząc na materac. Pochylił się nad małżonkiem i zaczął lekko szarpać go za ramię, by go zbudzić. Chwilę to zajęło ale mulat w końcu otworzył oczy. Przełknął głośno ślinę na widok Louisa. 
Czuł dreszcze, które przechodzą go wzdłuż kręgosłupa. Powinien mu o tym powiedzieć? Złamie mu serce. Może zostawić tą wiadomość dla siebie? W końcu się dowie i złamie mu tym serce jeszcze bardziej, nie mówiąc o straconym zaufaniu. Tak właściwie to wszystko nie było jego winą i on dobrze o tym wiedział. Nikt nie ponosił odpowiedzialności za to. Wiedział, że tak się może stać. Musiał zdawać sobie z tego sprawę. Jednak strach paraliżował go bardziej niż powinien, ściskając mu boleśnie gardło. Zayn otworzył usta, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Dalej wewnętrznie walczył ze sobą. W końcu wziął głęboki oddech i podjął decyzję. Nagle ciszę przerwał szatyn:
- Wszystko w porządku? - spytał. 
Mulat przytaknął nieszczerze.
- Zaynie przecież widzę, że nie. Płakałeś? - Szatyn zaatakował go kolejnym pytaniem.
Brunet przetarł dłonią kosmyki swoich kruczoczarnych włosów, lekko ciągnąc się za końcówki. Zaschło mu w ustach, jednak koniec końców ponownie przytaknął. Reakcja męża była natychmiastowa. Mężczyzna nie zdążył mrugnąć kiedy otoczyły go ramiona partnera. Przyciągnął go do siebie, składając buziaka na czole. Louis spojrzał mu prosto w oczy, a Zayn ponownie poczuł suchość w gardle. Jego wzrok był wypełnionym takim ciepłym uczuciem, które otula twoje nawet najbardziej zziębnięte serce w kocyk pełen miłości, czci, oddania. Jak jeszcze nikt przedtem. Mulat zakochał się w tym spojrzeniu. Miał wrażenie, że jest jedyną osobą, którą widzi szatyn i nie mylił się zbytnio. Choć były to zaledwie ułamki sekund, bo mężczyzna odwrócił wzrok, to dawny Malik dalej napawał się widokiem tych błękitnych tęczówek, które sprawiły, że poczuł się jedyny w swoim rodzaju wyjątkowy. Louis przełknął ślinę, czując na sobie świdrujące oczy małżonka. Pochylił się ku niemu, czubkiem nosa wodząc po włosach. W tej pozycji jego usta doskonale znajdowały się zaraz przy uchu partnera. 
- Co się stało? Czemu płakałeś? Nie wstydź się mi możesz powiedzieć wszystko - szepnął.
"Wszystko" - powtórzył w myślach brunet. Chwilę się zastanawiał. Czy to aby na pewno odpowiedni moment? Wiedział, że niepotrzebnie to przeciąga. Powinien już dawno zrobić szew, żeby nie postała jeszcze większa dziura. Ale dalej nie mógł zdobyć się na odwagę. Mruknął coś pod nosem o herbacie, a szatyn - potulny niczym baranek - od razu pobiegł spełnić jego zachciankę. Mulat został sam ze sobą. W głowie roiło mu się od przypadkowych myśli. Wymyślał scenariusze najciemniejsze i najlepsze. Wziął kilka głębokich wdechów. Nie czuł się całkiem gotów, ale dodawał sobie odwagi jak tylko mógł. Nagle ciszę, która zapadła całkiem przypadkowo, przerwał głośny dźwięk tłuczonego szkła i kilka siarczystych przekleństw. Zayn wykaraskał się spod swojej pościelowej zbroi, w którą był owinięty i pobiegł zobaczyć co się dzieje. Pod schodami leżał Louis, dookoła niego mnóstwo potłuczonego szkła i mokrych plam, które mężczyzna od razu skojarzył z herbatą. Gdzieś z boku plastikowa tacka, a obok niej sprawca tego całego zamieszania - czarna walizka na kółeczkach ledwo się domykająca. Obydwóm zatrzymała się praca serca. W całym mieszkaniu huczała cisza. Tylko tykanie zegara i ich głośnie bicie serc. Chwila, do której każdy z nich w pewien sposób się przygotowywał, ale nikt nie chciał żeby naprawdę nastała. Zayn czuł jak trzęsą mu się nogi i pocą dłonie. Nie tak chciał to rozegrać. Wziął kilka roztrzęsionych oddechów, jednak nic nie przynosiło ulgi. Louis, z drugiej strony, czuł jak grunt osuwa mu się spod nóg. Starał się odtworzyć z pamięci wszystkie momenty kiedy nie był wystarczająco dobry. Spoglądał co chwilę na walizkę, lecz sam jej widok przyprawiał go o mdłości. Chciał wiedzieć gdzie dokładnie popełnił błąd. Kiedy był ten przełomowy moment, w którym jego partner zdecydował o odejściu. Nie chciał, by odchodził. Wiedział, że będzie cierpieć katusze, ale z drugiej strony chciał dać mu wolną rękę w kwestii wyboru. Im dłużej czytał o amnezji tym bardziej wiedział, że są małe szanse na przetrwanie tego małżeństwa. Mimo wszystko nie tracił ducha.
Nikt nie chciał się pierwszy odezwać. Tak jakby grali w Króla Ciszy i nie mogli wypowiedzieć ani słowa, bo równałoby się to z natychmiastową przegraną. W końcu szatyn oblizał wargi i rzekł:
- Od jak dawna to planowałeś?
W jego głosu dało wyczuć się szczyptę gorzkiego żalu, ale trudno mu się dziwić. Walczył ze sobą, by nie okazać słabości, zwłaszcza w takiej chwili. Brunet zdezorientował się. Zamruga kilka razy jakby oślepiony niewidzialnym snopem światła. 
- Słucham?
- Od jak dawna planowałeś wyprowadzkę? - głos mężczyzny zaczął się łamać. 
Mulat poczuł jak spada mu ciężar z barków. Zaśmiał się pod nosem, lecz jego mężowi nie było do śmiechu. Szybko do niego podszedł i mimo małego sprzeciwu ze strony partnera, objął go jak najmocniej potrafił. 
- To nie jest moja walizka - szepnął uśmiechnięty. 
Szatyn poczuł jak wraca mu ziemia pod nogi. Rzucił się na Zayna. Nie mógł już powstrzymać łez, które leciały ciurkiem po jego policzkach.
- Zayn tak się wystraszyłem - mamrotał w jego ramię. - Bałem się, że już cię stracę na zawsze. Proszę, nie odchodź. Nie przeżyję bez Ciebie.
Mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie i pozwolił partnerowi dalej szlochać w swoich objęciach.

***

Perrie jedną ręką trzymała swój coraz bardziej widoczny brzuszek, a w drugiej trzymała rożek z trzema gałkami lodów waniliowych. Zaraz obok jej boku pojawił się Niall, skromnie trzymając lody z jedną gałką czekoladowej rozpusty. Szli powolnym krokiem wzdłuż ścieżki w jednym z parków w centrum miasta. Wiał ciepły, letni wiatr. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Blondyn delikatnie wyciągnął dłoń w stronę kobiety, która szybko splątała ich palce razem. Doszli do placu zabaw gdzie bawiła się trójka dzieci, prawdopodobnie rodzeństwo, o oliwkowej cerze i mocno widocznej arabskiej urodzie. Na przeciwko nich siedziała kobieta, zapewne ich matka, czytająca książkę. Na widok nowych spacerowiczów podniosła wzrok i posłała im przyjazny uśmiech, który z chęcią odwzajemnili. Opadli na ławkę jaka była najbliżej. Zajadali się lodami, rozmawiając i żartując. Co jakiś czas zerkali ciekawi na maluchy zjeżdżające ze zjeżdżalni i biegające po całym placu, śmiejąc się głośno. Blondynka obserwowała pociechy, próbując wcisnąć samą siebie w ten obrazek. Horan jednym ruchem odgarnął jej złociste kosmyki z jej szyi i złożył w tym miejscu delikatny pocałunek. Perrie przymknęła oczy na ten przyjemny gest. Skłamałaby, mówiąc że nie podoba jej się to co wyprawia mężczyzna. Słońce coraz bardziej chowało się za horyzontem. Nieznajoma zaczęła się zbierać i jej winorośle również. Widać było, że nie chcą wracać do domu, jednak mama miała swój autorytet. Przynajmniej takie to sprawiało wrażenie, ponieważ mówili w innym języku i Edwards nie potrafiła go zrozumieć. Natomiast była pewna, że nie był to angielski. Dawno skończyli już swoje lody. W całym parku została tylko ta dwójka, siedząca na placu zabaw, obserwująca gwiazdy. 
- Zawsze - zaczął Niall - miałem wrażenie, że gwiazdy coś przedstawiają. Może marzenia? Może ludzi, żyjących razem z nami na tym świecie? Nadal nie jestem pewny, ale jest ich bardzo wiele niczym nas. Co jeżeli każdy z nas ma własną gwiazdkę, która ma swoje miejsce na niebie i w jakimś nieznanym mi gwiazdozbiorze o dziwnej nazwie? A co jeżeli te gwiazdy przyglądają się nam i rozmawiają między sobą "Myślisz, że każda gwiazda ma swojego człowieka w jakimś kraju o dziwnej nazwie?" - zaśmiał się delikatnie, a jego wzrok ani na chwilę nie spoczął z nieba - Co o tym myślisz Pezz? Tobie też się wydaje, że coś przedstawiają?
Kobieta oblizała wargi i przyjrzała się bardziej świecącym punkcikom na nieboskłonie. 
- Wydaje mi się, że gwiazdy nie są ani marzeniami ani ludźmi, Niall. One po prostu są. Świecą co noc, by rozbudzić mrok i dać ci poczucie bezpieczeństwa. Gdziekolwiek byś nie był one zawsze będą z tobą. Pamiętasz jak mieliśmy po kilka lat i baliśmy się spać w nocy bez zapalonego światła albo ulubionej zabawki? - Blondyn przytaknął. - Po pewnym czasie wchodzisz w taki wiek, że musisz stawić czoła swoim lękom. Musisz przestać bać się ciemności, potworów spod łóżka. Musisz wyjść w mroku bez swojego pluszowego przyjaciela, bez choćby świeczki. I wtedy zjawiają się gwiazdy, które są nie tylko kolegą, ale też światełkiem w tunelu. Nieważne czy będziesz tutaj przy mnie czy na drugim końcu świata one zawsze będą świecić, oświetlając ci drogę. Tak jakby chciały powiedzieć "nie martw się, że się zgubisz. Masz nas gwiazdki, my nie pozwolimy ci zbłądzić". Za każdym razem robią co w swojej mocy, by wskazać ci odpowiednią drogę. Czasami się pomylą - to naturalne, ale chcą byś robił to co czyni cię szczęśliwym. Jak prawdziwy przyjaciel. Go nie obchodzi co myślą inni, liczy się twoje szczęście. To czy czujesz się dobrze tym kim jesteś. Gwiazdki są dla nas takie dobre i takie kochane, a niektórzy dalej nie potrafią docenić ich piękna. To jedna z najsmutniejszych wojen. 
- Wojen?
- Gwiazdy kontra ludzie. One widzą w nas dobro, którego inni a czasami nawet my sami, nie dostrzegamy. My widzimy w nich tylko jakieś świecące kropeczki na niebie i automatycznie stwierdzamy, że nie są zbyt wiele przydatne. 
Tutaj konwersacja się urwała. W oddali słychać było miejski gwar. Przejeżdżające samochody, autobusy, karetki. York nie był dużym miastem, ale najmniejszym też nie. Mogłeś się tu zgubić, ale nie było problemem ponowne odnalezienie drogi. Irlandczyk zerknął na ciężarną kątem oka, która dalej była zapatrzona w granatowy firmament. Pochylił się ku niej, a ona odwróciła twarz w jego stronę. Spojrzeli na swoje usta dosłownie przez sekundę, bo później nastąpiło złączenie ich w jedność. Pocałunek nie był przesiąknięty namiętnością. Był słodki, powolny, momentami wręcz z dystansem, a mimo wszystko idealny w każdym calu. Nie chcieli się od siebie odsunąć, ale w końcu zaczęło brakować im powietrza. Chwilę siedzieli w ciszy, przerywaną przez dźwięki natury. Mężczyzna przełknął głośno ślinę i odgarnął pojedyncze farbowane kosmyki, które spadły mu na twarz. Drugą dłoń zasłonił za plecami i skrzyżował palce w nadziei. 
- Myślałaś o propozycji jaką ci złożyłem ostatnio?
Horan zarumienił się i spuścił wzrok onieśmielony. Chciał znać odpowiedź ale jednocześnie nie chciał. Zwrócił oczu ku niebu. "Proszę niech powie "TAK", błagam." - powtarzał w myślach. Edwards uśmiechnęła się promienie i złapała za jego dłoń, po której delikatnie przejechała palcem wskazującym. 
- Zamieszkam z tobą - szepnęła i złączyła ich usta ponownie. 




____________________________________________________________________
Jest już to rozdział 10 i cóż mogę powiedzieć? To jest czubek góry lodowej, która wyskoczy w następnym rozdziale :D
I mam pomysł na wspaniałą scenkę +18 tutaj (choć właściwie to takie niedokońca +18...+16 może bardziej?) ale coś czuję, że mnie zjecie za nią XD
Swoją drogą postaram się bardziej pamiętać o tych rozdziałach :>
See  ya soon! 


P.S. Przepraszam, że się tak rozpisałam. Tego nie było w planach. 

środa, 11 maja 2016

Rozdział 9

           Dni mijały wolnym tempem w rodzinie Tomlinson – Malik. Louis cały czas chodził do pracy, a Zayn uczył się i pomagał Perrie. Dziewczyna bardzo dużo przebywała poza domem. Chodziła do parków, kawiarenek, bibliotek. Wszędzie byleby nie robić nikomu więcej problemów. Minęło kilka miesięcy od ostatnich wydarzeń i brzuszek blondynki robił się coraz bardziej widoczny. Nie brakowało sytuacji, w której któryś z małżonków musiał wręcz wyrywać kobiecie kosz z ubraniami do prania, czy siatki pełne zakupów. Mimo wszystko ona dalej twierdziła, że sobie poradzi.
     Pewnego dnia kiedy Edwards wyszła na jeden ze swych spacerów, a mulat czytał jedną ze swoich książek o pedagogice wczesnoszkolnej, w domu rozległ się dzwonek. Brunet westchnął ciężko ale wstał ze swojego posłania i podszedł do drzwi. Przed nim stał mężczyzna, na oko dwudziesto – paro letni. Byli mniej więcej tego samego wzrostu. Nieznajomy uśmiechnął się nieśmiało i przeczesał dłonią swoje blond kosmyki. Był ubrany w zwykłe beżowe szorty i koszulkę w niebieskie paski.
- Zastałem może Perrie Edwards? – spytał, a jego błękitne oczy zabłysły.
- Niestety nie, ale powinna za niedługo wrócić. Jeśli chcesz możesz zaczekać w środku. – Wyciągnął rękę w jego kierunku. – Jestem Zayn, przy okazji.
- Niall.
Uścisnęli sobie dłonie, a mężczyzna przepuścił drugiego w drzwiach. Usiedli w salonie, a gospodarz zaproponował coś do picia. Blondyn odmówił, ale mimo wszystko mulat poszedł do kuchni po szklankę dla samego siebie. Kiedy wrócił, usiadł na kanapie po przeciwległej stronie. Nawiązała się krótka pogadanka. Dowiedzieli się o sobie kilku nowych rzeczy. Brunet wiedział już, że jego nowy znajomy pochodzi z Irlandii i mieszkał tam przez całe życie, ale na studia przybył do Yorku. Był na kierunku socjologii. W wolnym czasie grał na gitarze i komponował. Pochłonięci rozmową nie zauważyli kiedy minęła godzina. Obydwoje podskoczyli na swoich miejscach kiedy ktoś trzasnął drzwiami.
- Już jestem! – wykrzyknął Louis jak zwykle.
Zaraz po tym dało się słychać czyjeś pociąganie nosem. Szatyn razem z Perrie weszli do pomieszczenia. Mężczyzna uśmiechnął się do nieznajomego w ich salonie, po czym posadził obok nich kobietę. Ta wierzchem dłoni wytarła łzy, które pozostały jej w kącikach oczu. Blondwłosy mężczyzna wstał i przywitał się męskim uściskiem dłoni z mężem Zayna. Później podszedł do blondynki, ujął jej dłoń delikatnie i ucałował niczym prawdziwy dżentelmen. Zabrał niesforny kosmyk jej włosów, który spadł jej na twarz i  grzecznie poprosił małżeństwo o opuszczenie pokoju, jeśli mogą. Chciał porozmawiać sam na sam z ich przyjaciółką. Brunet lekko się temu opierał ale szatyn, pod pretekstem sprawdzenia jakieś ważnej uszczelki w ich łazience – która jeśli rzeczywiście istniała na pewno miała się dobrze – i biorąc go pod ramię skierowali się na górę do sypialni. Obydwoje rzucili się na łóżko.
- Kim on tak w ogóle jest? – spytał Louis.
- Niall Horan przyjechał z Irlandii by studiować w Yorku.
- A czego chce od Perrie?
- Nie mam pojęcia. Twierdził, że muszą o czymś poważnie porozmawiać ale nie chciał mi powiedzieć o czym dokładnie.
Szatyn przytaknął po czym obrócił się tak, by być jeszcze bliżej drugiego mężczyzny. Mulat pochylił się w jego stronę i złożył na jego ustach słodki pocałunek.
- Gdzie tak właściwie znalazłeś Pezz? – spytał kiedy się od siebie odsuwali.
- Stała na schodach przed domem i płakała, więc zaprowadziłem ją do środka.
Brunet przytaknął. Kobiecie ze względu na hormony i jej obecną sytuację bardzo często zdarzało się płakać, dlatego nawet już nie pytali o powód jej łez. Małżeństwo leżało na łóżku jeszcze przez długi czas. Rozmawiali o minionych dniu, o kilku przyziemnych sprawach jak zakup nowego samochodu. Raz po raz wymieniali się, przepełnionymi miłością, całusami. Zegar na ścianie cichutko tykał w tle. Akurat śmiali się z jakieś wielce przezabawnej sytuacji jaka dziś spotkała Louisa, kiedy do pokoju wpadła rozhisteryzowana Perrie. Rzuciła się pomiędzy mężczyzn, twarzą w poduszkę. Zaraz za nią do pomieszczenia wpadł Niall z rumieńcami na twarzy. Zayn pozwolił blondynce płakać w jego ramię, kiedy szatyn wstał by wyprosić gościa.
- Poczekaj! Daj mi jeszcze z nią porozmawiać! – krzyczał mężczyzna.
- Wybacz ale wydaje mi się, że ona już skończyła waszą rozmowę – syknął w jego kierunku.
Złapał go mocno za ramiona i siłą poprowadził do drzwi. W złości nie mógł przekręcić klamki, ale w końcu mu się udało. Wyrzucił wręcz Irlandczyka na bruk. Chciał zamknąć z hukiem wejście, ale blondyn był nieugięty. Louis mógłby połamać mu palce gdyby w porę nie zauważył, że tamten wcisnął je w zawiasy.
- Co jest z tobą nie tak?!
- Błagam, obiecaj mi, że jeszcze będę mógł z nią porozmawiać!
- Odczep się od niej! Masz pojęcie jak łatwo ją doprowadzić do płaczu w tym stanie?! Niestety uspokojenie jej już nie jest takie proste! Nie mam pojęcia co jej nagadałeś, ale trzymaj się od nas z daleka!
W mężczyźnie buzowała krew. Mocno zacisnął pięści. Czuł, że jeszcze chwila, aż w końcu nie wytrzyma i dojdzie do rękoczynów. Już się zamachiwał, kiedy blondyn nagle wykrzyknął:
- JA MOGĘ BYĆ OJCEM TEGO DZIECKA!

***

    Później stało się to już ich rutyną. Codziennie przychodził Niall i rozmawiał z Perrie, na osobności. Ona biegła na górę zapłakana, a Louis w przypływie złości wyrzucał go z domu w najgorszy możliwy sposób. Jednak nawet to nie zniechęciło mężczyzny. Czasami przychodził z kwiatami. Czasami z czekoladkami. Mimo wszystko jedyną osobą w tym domu, która go wspierała był Zayn. I był mu za to bardzo wdzięczny. Dobrze wiedział, że zarówno szatyn jak i blondynka nie pałają do niego za dużą sympatią.
- Będzie dobrze. Zobaczysz – powiedział raz mulat kiedy siedział wraz z gościem w salonie.
Kobieta wtedy spała w fotelu obok. I choć Irlandczyk bardzo chciałby wierzyć, że wszystko się ułoży jakoś nic na to nie wskazywało. Jakież było jego zdziwienie kiedy pewnego dnia zamiast uśmiechniętego bruneta drzwi otworzył mu jego małżonek. Serce podskoczyło studentowi do gardła i jeśli miał być szczery, to jego pierwszą myślą było przyjście jutro albo o późniejszej godzinie. Jednak Tomlinson tylko westchnął ciężko i gestem dłoni zaprosił go do środka. Zaprowadził go do salonu gdzie siedziała Perrie trzymając w dłoniach fotografię. Blondyn przełknął głośno ślinę, nie będąc pewnym czy powinien do niej podejść czy nie. W końcu jednak powolnym krokiem zbliżył się do kobiety. Przysiadł na podłokietniku sofy i spojrzał Edwards przed ramię. Wydał z siebie zduszony krzyk, zakrył usta dłonią, a jego oczy natychmiast wypełniły się łzami. Niebieskooka odwróciła głowę w jego stronę, a jej policzki mokre były od słonawej cieczy. Dłoń, w której trzymała zdjęcie USG trzęsła się niemiłosiernie.
- Zostawię was samych – mruknął Louis, który dalej stał w progu.
Szybkim krokiem wszedł po schodach i doszedł do sypialni. Tam czekał na niego Zayn, który siedział na łóżku z laptopem na kolanach. Szatyn mruknął coś niezrozumiałego, po czym położył się obok partnera.
- Jesteś pewien, że zostawienie ich samych to dobry pomysł?
- Mhm.
Niebieskooki westchnął ciężko i wpadł twarzą w poduszki. Mulat zaśmiał się i odłożył na bok urządzenie. Objął małżonka i zrobił sobie miejsce koło niego. Szepnął mu na ucho, by przestał się zamartwiać.

***

Nie można powiedzieć, że Louis był zły. To byłoby niedomówienie. On był rozwścieczony! Chciał tylko pójść do pracy, jak normalny obywatel Wielkiej Brytanii. Oczywiście ktoś postanowił pokrzyżować jego plany. Tym kimś był nikt inny jak:
- Lottie – syknął mężczyzną, widząc siostrę.
- Dalej czekam na moje pieniądze. – Kobieta odrzuciła włosy do tyłu.
Poprawiła swoją brązową spódniczkę w kratkę i strzepała niewidzialny kurz z ramion swojego czarnego golfu. Zmierzyła mężczyznę wzrokiem. Prawdę mówiąc nie chciała mieć z nim żadnego kontaktu, ale potrzebowała tej gotówki. Szatyn przetarł dłonią włosy. Jeśli miał być szczery, to odłożył już pewną sumę i miał zamiar dać ją kobiecie, byleby dała mu święty spokój. Pech chciał, że 1500 funtów za sprawą magicznej różdżki zniknęło. Nawet grosik się nie zachował z pieniędzy tak rzetelnie zbieranych do starego słoiczka babci na ciasteczka. Mężczyzna był zawiedzony sobą, że dał przepaść tej gotówce. Podświadomie podejrzewał o to Niall, tym głównie motywował swoją niechęć do Irlandczyka. Jednak bez dowodów nie mógł mu nic udowodnić i wolał nie wszczynać porządnej awantury. Z przemyśleń wyrwało go nerwowe postukiwanie czubkiem obcasa o płytki nawierzchniowe.
- Jak mam ci je dać skoro ich nie mam?
Blondynka podeszła do niego bliżej i spojrzała mu głęboko w oczy.
- Masz czas do końca tego miesiąca w przeciwnym razie radzę ci gdzieś wyjechać. – Odwróciła się, chcąc odejść, jednak w ostatniej chwili znów zwróciła się do szatyna. – I radziłabym ci jeszcze bardziej pilnować tego swojego męża.

***

Anya od razu zauważyła, że coś jest nie tak. Zaraz po tym jak Louis wszedł do kliniki. Kazała mu usiąść na obracanym krześle w swoim gabinecie i przyniosła mu szklankę wody. Mężczyzna był nienaturalnie blady. Nie trzeba było mieć doktoratu by poznać, że ma jakiś problem.
- Jakieś problemy z Zaynem? – spytała, usadawiając się na blacie z medykamentami dla zwierząt.
Szatyn upił spory łyk cieczy, po czym wytarł usta wierzchem dłoni. Pokiwał głową na „nie”. Szarowłosa zamyśliła się.
- Jesteś chory?
Znów zła diagnoza. Kobieta fuknęła wyraźnie niezadowolona. Zaczęła bawić się końcówkami siwych włosów, licząc na to, że nagle na coś wpadnie. Tomlinson dopił napój i odłożył szklankę na bok. Pomachał koleżance na pożegnanie i skierował się do swojego gabinetu, gdzie zatelefonował do domu, informując, że dzisiaj zostanie trochę dłużej w pracy.

***


Pieniędzy zamiast przybywać, ubywało. Louis westchnął sfrustrowany i przejechał dłonią po włosach, szarpiąc się za kasztanowe kosmyki. Zaczął zostawać coraz częściej po godzinach oraz szybciej otwierał klinikę. Cholera, nawet zmniejszył Anyi pensję, tłumacząc się, że musi spłacić ratę za budynek, który w rzeczywistości już dawno był jego własnością. Mężczyzną przysiadł na brzegu łóżka. Było kilka minut po północy. Zayn spał po przeciwległej stronie łóżka, mocno przytulony do poduszki. Szatyn uśmiechnął się na ten widok, a kiedy jego mąż zaczął mówić przez sen, musiał naprawdę mocno się powstrzymywać, by nie pisnąć na widok czegoś tak uroczego. Pochylił się i musnął policzek bruneta swoimi ustami. Kiedy się odsunął zauważył pewną rzecz. Małżonek był ubrany w jedną z jego starych koszulek. Przed wypadkiem pewnie by się w nią nie zmieścił, ale teraz była nawet ociupeńko za duża. Tomlinson pobiegł do łazienki, która była połączona z sypialnią, i wziął szybki prysznic. Zimna woda delikatnie go rozbudziła i w pewnym stopniu była relaksacyjna dla jego skołowanych nerwów. Zastanawiał się, co się stanie jeśli nagle mu zabraknie pieniędzy na rachunki oraz kto je cały czas zabiera. Jeśli miał być szczery jego głównym podejrzanym był Niall. Zjawił się tak nagle, bez zapowiedzi. Wywrócił ich życie do góry nogami w pewien sposób. Mężczyzna skłamałby mówiąc, że chciałby aby Perrie wychowywała dziecko. Co prawda kobieta nie podjęła ostatecznej decyzji, ale już na samym początku stwierdziła, że sama nie da rady go wychować. Tak więc, szatyn opracował plan, w którym blondynka zrzeka się praw rodzicielskich i przekazuje potomka im. Oczywiście ich koleżanka będzie mogła go odwiedzać kiedy tylko będzie chciała i spędzać z nim czas, i pewno kiedyś powiedzieli by dziecinie prawdę. Ale choć przez kilka lat małżeństwo miało by swój własny mały skarb. Mężczyzna miał w pewien sposób żal do Horana, że tak nagle się pojawił i obudził w Edwards instynkt macierzyński, jakiego do tej pory jej brakowało. Westchnął ciężko, kończąc swoje przemyślenia, i wyszedł spod prysznica. Wytarł swoje ciało w śnieżnobiały ręcznik i stanął przed lustrem. Zaraz po wypadku pozbył się wszelkich zwierciadeł z domu. Nie chciał oglądać swojej ziemistej cery, blizn, worków pod oczami. Bardzo schudł podczas śpiączki Zayna, zwłaszcza w pierwszych kilku miesiącach. Siedział nad jego łóżkiem praktycznie całe dnie, opowiadając jak bardzo tęskni, ile by dał by znów móc spojrzeć w jego karmelowe tęczówki, usłyszeć jego głos, śmiech. Później z wielką pomocą przyszła Jesy, która nie mogła patrzeć jak miłość jej przyjaciela umiera na jej oczach. Zagoniła do pomocy także Anyę i Harry’ego, tak więc był czas, że Louis był pod czyimś czujnym okiem dwadzieścia cztery godziny na dobę. Praktycznie nie mógł nawet sam pójść do łazienki. Jednak nigdy nie wpadł na pomysł by się pociąć, zwymiotować posiłek. Żył nadzieją, że jego sympatia kiedyś do niego wróci. Może nie znał daty i godziny, ale nie chciał wyglądać jak siedem nieszczęść. Kiedy mulat się wybudził, postanowił zakupić lustra z powrotem, choć sam nie wiedział czemu. Może dlatego, że nie chciał odpowiadać na pytanie dlaczego ich brak? Na pewno nie miałby wtedy przygotowanej odpowiedzi. Szatyn sięgnął dłonią do blizny na brzuchu, która ciągnęła się od pępka do prawego boku. Myśl, że pozostanie mu to do końca życia napawała go dziwnym bólem i obrzydzeniem. Miał spory kompleks na punkcie tej rany, dobrze o tym wiedział. Potrząsnął głową, wyrzucając z niej przygnębiające myśli. Czuł jak jego ciało zaczyna domagać się snu. Po omacku znalazł swoją piżamę, ubrał ją i skierował się do sypialni. Tam wsunął się pod kołdrę obok mulata i wtulił się w niego najmocniej jak potrafił.  



____________________________________________________________________
Witam ^^
Mam wrażenie, ze ta notka jest tak dziwnie przesunięta :v
Blogger znowu wszczynasz bunt na pokładzie?!
Tak więc kilka słów o rozdziale...
Na początku napisałam coś totalnie innego, tak mniej więcej do połowy. Nie powiem wam co dokładnie, bo zostało to przerzucone na następne rozdziały, ale zaczynamy kolejną dramę! 
No i mamy nowego bohatera :)
Strasznie długo zajęło mi napisanie tego i znalezienie zdjęć/gifów aczkolwiek mam nadzieję, że warto było czekać ;)



See ya soon!