Louis zabrał portfel i telefon z blatu biurka. Pogłaskał Filemona za uchem, delikatnie się uśmiechając. Wyszedł ze swojego gabinetu i skierował się ku wyjściu z kliniki. Zakończył pracę na dziś. Zamknął drzwi na klucz, sprawdzając czy na pewno nie da się wejść i wyruszył w stronę domu. Od kilku dni chodził na piechotę, by jak najbardziej zaoszczędzić pieniądze. Dni mijały nie ubłagalnie szybko i został niecały tydzień do końca miesiąca, a dalej brakowało mu do pełnej kwoty. Najgorsze było to, że już nie było z czego oszczędzać. Starał się jak mógł, ale mając na utrzymaniu dwójkę osób to nie jest takie proste. Mężczyzna rozglądnął się nim przeszedł przez ulicę. Droga do jego miejsca zamieszkania trwała około trzydzieści minut. To nie jest długo, nie mógł narzekać. Westchnął kiedy minął jedną z ładniejszych - i na pewno droższych - restauracji w Yorku. Od imprezy u Anyi planował zabrać męża na wykwintną kolację, ale jak na razie nici z jego planów. Uwagę szatyna przykuło ogłoszenie na słupie. Podszedł do kartki papieru w kolorze krwistej czerwieni. Uważnie przeczytał informację o koncercie w parku. Wstęp darmowy. Jedyne co mieli ze sobą mieć to kocyk, świeczki, jedzenie i dobry humor. Louis podskoczył z radości w myślach. Czym prędzej wyjął komórkę i zrobił fotografię. Szczerząc się do pikseli, wyobrażał sobie jak by mogła wyglądać ta noc. Miał zagrać zespół, który zwykł grać w ich często odwiedzanym pubie. Zastanawiał się czy to też może odświeży Zaynowi pamięć. Ściskał urządzenie w dłoni, idąc ulicą i nie patrząc przed siebie. Nagle zachwiał się i upadł do tyłu, a komórka obok niego. Przeklął siarczyście i podniósł ją z ziemi. Dopiero po chwili zorientował się, że na kogoś wpadł. A dokładniej na Gigi. Odchrząknął w tej niezręcznej sytuacji. Cicho przeprosił kobietę i zaoferował się, że pomoże jej zbierać książki, które wypadły z jej torby. Upadł na kolana i jak najszybciej umiał - by móc wreszcie w spokoju dojść do domu - łapał lektury. Kiedy miał z nich już mały stosik, przekazał je Hadid, lekko zerkając na tytuły. Zmarszczył widząc, że wszystkie były o Pakistanie. Geografia, kultura, potrawy, historia, miejscowe legendy. Blondynka wręcz wyrwała mu je z dłoni, kiedy przeglądał się zbyt długo. Ponownie przeprosił i nim znajoma zdążyła odpowiedzieć, poszedł szybkim krokiem przed siebie. Westchnął z ulgą gdy się odwrócił, a po Gigi ani śladu. Mimo wszystko dalej nie mógł zrozumieć po co były jej te wszystkie książki. Od kiedy zaczęła się interesować tym krajem? Potrząsnął głową. Nie chciał o tym myśleć. Nie chciał w ogóle o niej pamiętać. Nie po tym jak zostawiła Perrie. Louis na początku liczył, że Hadid zjawi się pewnego dnia w ich drzwiach i wszystko sobie wyjaśnią. Znów będą razem. Jakże paskudnie się pomylił. Wiedział, że kobieta miała poważny powód, by nie odzywać się do swojej byłej dziewczyny, ale mimo wszystko tego pojąć. Może to dlatego, że biegał w nocy do Edwards, uspokając kiedy ta płakała za swoją miłością? A może dlatego, że właściwie nigdy się nie dowie jak to jest przeżywać ciążę swojego partnera. Owszem, pomagał blondynce i starał ją się we wszystkim wyręczać, ale to dalej nie było to samo. Szkoda mu było dziewczyny, gdy piszczała z bólu, ale to wciąż nie było to samo. Westchnął po raz setny tego dnia i zatrzymał się przed drzwiami swojego domu. Zerknął na zegarek. Czterdzieści po dziewiętnastej. Złapał za gałkę i przekręcił ją, wchodząc do środka. Zamknął za sobą drzwi, zdjął buty. Nagle zdał sobie sprawę, że w domu jest nienaturalnie cicho, a większość świateł jest pozgaszanych. Podniósł prawą dłoń i podrapał się po skroni, zastanawiając gdzie się wszyscy podziali. Odwrócił się i zerknął na drzwi. Przecież były otwarte. Tym bardziej niczego nie rozumiał. Próbował sobie przypomnieć czy lampę w przedpokoju zapalił sam czy już się świeciła jak przyszedł. Niestety mózg nie lubi zapamiętywać takich szczegółów, więc mężczyzna westchnął zrezygnowany i wszedł w głąb lokum. Skierował się od razu na piętro. Tam, w sypialni, znalazł Zayna pod kopcem z kołdry i poduszek. Podszedł bliżej, w duchu piszcząc na ten przesłodki widok, dopóki nie zauważył czegoś co go zaniepokoiło. Twarz bruneta wydawała się delikatnie bladsza niż zwykle, miał podpuchnięte policzki i zaczerwienione okolice oczu, jakby dopiero co skończył płakać. Szatyn momentalnie znalazł się przy jego boku, wchodząc na materac. Pochylił się nad małżonkiem i zaczął lekko szarpać go za ramię, by go zbudzić. Chwilę to zajęło ale mulat w końcu otworzył oczy. Przełknął głośno ślinę na widok Louisa.
- Wszystko w porządku? - spytał.
Mulat przytaknął nieszczerze.
- Zaynie przecież widzę, że nie. Płakałeś? - Szatyn zaatakował go kolejnym pytaniem.
Brunet przetarł dłonią kosmyki swoich kruczoczarnych włosów, lekko ciągnąc się za końcówki. Zaschło mu w ustach, jednak koniec końców ponownie przytaknął. Reakcja męża była natychmiastowa. Mężczyzna nie zdążył mrugnąć kiedy otoczyły go ramiona partnera. Przyciągnął go do siebie, składając buziaka na czole. Louis spojrzał mu prosto w oczy, a Zayn ponownie poczuł suchość w gardle. Jego wzrok był wypełnionym takim ciepłym uczuciem, które otula twoje nawet najbardziej zziębnięte serce w kocyk pełen miłości, czci, oddania. Jak jeszcze nikt przedtem. Mulat zakochał się w tym spojrzeniu. Miał wrażenie, że jest jedyną osobą, którą widzi szatyn i nie mylił się zbytnio. Choć były to zaledwie ułamki sekund, bo mężczyzna odwrócił wzrok, to dawny Malik dalej napawał się widokiem tych błękitnych tęczówek, które sprawiły, że poczuł się jedyny w swoim rodzaju wyjątkowy. Louis przełknął ślinę, czując na sobie świdrujące oczy małżonka. Pochylił się ku niemu, czubkiem nosa wodząc po włosach. W tej pozycji jego usta doskonale znajdowały się zaraz przy uchu partnera.
- Co się stało? Czemu płakałeś? Nie wstydź się mi możesz powiedzieć wszystko - szepnął.
"Wszystko" - powtórzył w myślach brunet. Chwilę się zastanawiał. Czy to aby na pewno odpowiedni moment? Wiedział, że niepotrzebnie to przeciąga. Powinien już dawno zrobić szew, żeby nie postała jeszcze większa dziura. Ale dalej nie mógł zdobyć się na odwagę. Mruknął coś pod nosem o herbacie, a szatyn - potulny niczym baranek - od razu pobiegł spełnić jego zachciankę. Mulat został sam ze sobą. W głowie roiło mu się od przypadkowych myśli. Wymyślał scenariusze najciemniejsze i najlepsze. Wziął kilka głębokich wdechów. Nie czuł się całkiem gotów, ale dodawał sobie odwagi jak tylko mógł. Nagle ciszę, która zapadła całkiem przypadkowo, przerwał głośny dźwięk tłuczonego szkła i kilka siarczystych przekleństw. Zayn wykaraskał się spod swojej pościelowej zbroi, w którą był owinięty i pobiegł zobaczyć co się dzieje. Pod schodami leżał Louis, dookoła niego mnóstwo potłuczonego szkła i mokrych plam, które mężczyzna od razu skojarzył z herbatą. Gdzieś z boku plastikowa tacka, a obok niej sprawca tego całego zamieszania - czarna walizka na kółeczkach ledwo się domykająca. Obydwóm zatrzymała się praca serca. W całym mieszkaniu huczała cisza. Tylko tykanie zegara i ich głośnie bicie serc. Chwila, do której każdy z nich w pewien sposób się przygotowywał, ale nikt nie chciał żeby naprawdę nastała. Zayn czuł jak trzęsą mu się nogi i pocą dłonie. Nie tak chciał to rozegrać. Wziął kilka roztrzęsionych oddechów, jednak nic nie przynosiło ulgi. Louis, z drugiej strony, czuł jak grunt osuwa mu się spod nóg. Starał się odtworzyć z pamięci wszystkie momenty kiedy nie był wystarczająco dobry. Spoglądał co chwilę na walizkę, lecz sam jej widok przyprawiał go o mdłości. Chciał wiedzieć gdzie dokładnie popełnił błąd. Kiedy był ten przełomowy moment, w którym jego partner zdecydował o odejściu. Nie chciał, by odchodził. Wiedział, że będzie cierpieć katusze, ale z drugiej strony chciał dać mu wolną rękę w kwestii wyboru. Im dłużej czytał o amnezji tym bardziej wiedział, że są małe szanse na przetrwanie tego małżeństwa. Mimo wszystko nie tracił ducha.
Nikt nie chciał się pierwszy odezwać. Tak jakby grali w Króla Ciszy i nie mogli wypowiedzieć ani słowa, bo równałoby się to z natychmiastową przegraną. W końcu szatyn oblizał wargi i rzekł:
- Od jak dawna to planowałeś?
W jego głosu dało wyczuć się szczyptę gorzkiego żalu, ale trudno mu się dziwić. Walczył ze sobą, by nie okazać słabości, zwłaszcza w takiej chwili. Brunet zdezorientował się. Zamruga kilka razy jakby oślepiony niewidzialnym snopem światła.
- Słucham?
- Od jak dawna planowałeś wyprowadzkę? - głos mężczyzny zaczął się łamać.
Mulat poczuł jak spada mu ciężar z barków. Zaśmiał się pod nosem, lecz jego mężowi nie było do śmiechu. Szybko do niego podszedł i mimo małego sprzeciwu ze strony partnera, objął go jak najmocniej potrafił.
- To nie jest moja walizka - szepnął uśmiechnięty.
Szatyn poczuł jak wraca mu ziemia pod nogi. Rzucił się na Zayna. Nie mógł już powstrzymać łez, które leciały ciurkiem po jego policzkach.
- Zayn tak się wystraszyłem - mamrotał w jego ramię. - Bałem się, że już cię stracę na zawsze. Proszę, nie odchodź. Nie przeżyję bez Ciebie.
Mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie i pozwolił partnerowi dalej szlochać w swoich objęciach.
***
Perrie jedną ręką trzymała swój coraz bardziej widoczny brzuszek, a w drugiej trzymała rożek z trzema gałkami lodów waniliowych. Zaraz obok jej boku pojawił się Niall, skromnie trzymając lody z jedną gałką czekoladowej rozpusty. Szli powolnym krokiem wzdłuż ścieżki w jednym z parków w centrum miasta. Wiał ciepły, letni wiatr. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Blondyn delikatnie wyciągnął dłoń w stronę kobiety, która szybko splątała ich palce razem. Doszli do placu zabaw gdzie bawiła się trójka dzieci, prawdopodobnie rodzeństwo, o oliwkowej cerze i mocno widocznej arabskiej urodzie. Na przeciwko nich siedziała kobieta, zapewne ich matka, czytająca książkę. Na widok nowych spacerowiczów podniosła wzrok i posłała im przyjazny uśmiech, który z chęcią odwzajemnili. Opadli na ławkę jaka była najbliżej. Zajadali się lodami, rozmawiając i żartując. Co jakiś czas zerkali ciekawi na maluchy zjeżdżające ze zjeżdżalni i biegające po całym placu, śmiejąc się głośno. Blondynka obserwowała pociechy, próbując wcisnąć samą siebie w ten obrazek. Horan jednym ruchem odgarnął jej złociste kosmyki z jej szyi i złożył w tym miejscu delikatny pocałunek. Perrie przymknęła oczy na ten przyjemny gest. Skłamałaby, mówiąc że nie podoba jej się to co wyprawia mężczyzna. Słońce coraz bardziej chowało się za horyzontem. Nieznajoma zaczęła się zbierać i jej winorośle również. Widać było, że nie chcą wracać do domu, jednak mama miała swój autorytet. Przynajmniej takie to sprawiało wrażenie, ponieważ mówili w innym języku i Edwards nie potrafiła go zrozumieć. Natomiast była pewna, że nie był to angielski. Dawno skończyli już swoje lody. W całym parku została tylko ta dwójka, siedząca na placu zabaw, obserwująca gwiazdy.
- Zawsze - zaczął Niall - miałem wrażenie, że gwiazdy coś przedstawiają. Może marzenia? Może ludzi, żyjących razem z nami na tym świecie? Nadal nie jestem pewny, ale jest ich bardzo wiele niczym nas. Co jeżeli każdy z nas ma własną gwiazdkę, która ma swoje miejsce na niebie i w jakimś nieznanym mi gwiazdozbiorze o dziwnej nazwie? A co jeżeli te gwiazdy przyglądają się nam i rozmawiają między sobą "Myślisz, że każda gwiazda ma swojego człowieka w jakimś kraju o dziwnej nazwie?" - zaśmiał się delikatnie, a jego wzrok ani na chwilę nie spoczął z nieba - Co o tym myślisz Pezz? Tobie też się wydaje, że coś przedstawiają?
Kobieta oblizała wargi i przyjrzała się bardziej świecącym punkcikom na nieboskłonie.
- Wydaje mi się, że gwiazdy nie są ani marzeniami ani ludźmi, Niall. One po prostu są. Świecą co noc, by rozbudzić mrok i dać ci poczucie bezpieczeństwa. Gdziekolwiek byś nie był one zawsze będą z tobą. Pamiętasz jak mieliśmy po kilka lat i baliśmy się spać w nocy bez zapalonego światła albo ulubionej zabawki? - Blondyn przytaknął. - Po pewnym czasie wchodzisz w taki wiek, że musisz stawić czoła swoim lękom. Musisz przestać bać się ciemności, potworów spod łóżka. Musisz wyjść w mroku bez swojego pluszowego przyjaciela, bez choćby świeczki. I wtedy zjawiają się gwiazdy, które są nie tylko kolegą, ale też światełkiem w tunelu. Nieważne czy będziesz tutaj przy mnie czy na drugim końcu świata one zawsze będą świecić, oświetlając ci drogę. Tak jakby chciały powiedzieć "nie martw się, że się zgubisz. Masz nas gwiazdki, my nie pozwolimy ci zbłądzić". Za każdym razem robią co w swojej mocy, by wskazać ci odpowiednią drogę. Czasami się pomylą - to naturalne, ale chcą byś robił to co czyni cię szczęśliwym. Jak prawdziwy przyjaciel. Go nie obchodzi co myślą inni, liczy się twoje szczęście. To czy czujesz się dobrze tym kim jesteś. Gwiazdki są dla nas takie dobre i takie kochane, a niektórzy dalej nie potrafią docenić ich piękna. To jedna z najsmutniejszych wojen.
- Wojen?
- Gwiazdy kontra ludzie. One widzą w nas dobro, którego inni a czasami nawet my sami, nie dostrzegamy. My widzimy w nich tylko jakieś świecące kropeczki na niebie i automatycznie stwierdzamy, że nie są zbyt wiele przydatne.
Tutaj konwersacja się urwała. W oddali słychać było miejski gwar. Przejeżdżające samochody, autobusy, karetki. York nie był dużym miastem, ale najmniejszym też nie. Mogłeś się tu zgubić, ale nie było problemem ponowne odnalezienie drogi. Irlandczyk zerknął na ciężarną kątem oka, która dalej była zapatrzona w granatowy firmament. Pochylił się ku niej, a ona odwróciła twarz w jego stronę. Spojrzeli na swoje usta dosłownie przez sekundę, bo później nastąpiło złączenie ich w jedność. Pocałunek nie był przesiąknięty namiętnością. Był słodki, powolny, momentami wręcz z dystansem, a mimo wszystko idealny w każdym calu. Nie chcieli się od siebie odsunąć, ale w końcu zaczęło brakować im powietrza. Chwilę siedzieli w ciszy, przerywaną przez dźwięki natury. Mężczyzna przełknął głośno ślinę i odgarnął pojedyncze farbowane kosmyki, które spadły mu na twarz. Drugą dłoń zasłonił za plecami i skrzyżował palce w nadziei.
- Myślałaś o propozycji jaką ci złożyłem ostatnio?
Horan zarumienił się i spuścił wzrok onieśmielony. Chciał znać odpowiedź ale jednocześnie nie chciał. Zwrócił oczu ku niebu. "Proszę niech powie "TAK", błagam." - powtarzał w myślach. Edwards uśmiechnęła się promienie i złapała za jego dłoń, po której delikatnie przejechała palcem wskazującym.
- Zamieszkam z tobą - szepnęła i złączyła ich usta ponownie.
____________________________________________________________________
Jest już to rozdział 10 i cóż mogę powiedzieć? To jest czubek góry lodowej, która wyskoczy w następnym rozdziale :D
I mam pomysł na wspaniałą scenkę +18 tutaj (choć właściwie to takie niedokońca +18...+16 może bardziej?) ale coś czuję, że mnie zjecie za nią XD
Swoją drogą postaram się bardziej pamiętać o tych rozdziałach :>
See ya soon!
P.S. Przepraszam, że się tak rozpisałam. Tego nie było w planach.