Louis siedział w samochodzie na parkingu przed lotniskiem. Dzisiaj był ten dzień. Dziś nareszcie wraca Zayn. Mężczyzna uśmiechnął się do siebie w lusterku i spojrzał na zegarek. Miał jeszcze dobrą godzinę do przylotu jego samolotu. Wiedział, że był trochę za wcześnie, ale wiedział też, że nie był by w stanie wysiedzieć w domu ani chwili dłużej. Nie sam. Korzystając z dodatkowego czasu otworzył książkę z imionami dla dzieci. Data porodu Perrie zbliżała się coraz większymi krokami, a imienia dalej nie było. Na siedzeniu obok spoczywał niewielki notatnik oraz ołówek, żeby w każdej chwili mógł zapisać to co wybrał. W końcu musiała to być lista! Lecz im więcej stron przewrócił tym bardziej uświadczył się w przekonaniu, że zadanie to jednak nie jest takie łatwe jakby się wydawało. No bo jak z pośród 270 różnych imion, wybrać to jedno? Podniósł wzrok i sprawdził godzinę. Minęło niecałe dziesięć minut. Jęknął i położył głowę na kierownicy. W planach miał wybranie około pięciu imion, ale teraz intuicja podpowiadała mu, że na pięciu to się raczej nie skończy. Zagryzł wargę i zaczął intensywnie myśleć, czym powinien się kierować.
- Imię powinno być łatwe do zapisania i wymówienia - stwierdził po chwili - Musi być także uniwersalne, żeby pasowało i teraz, i jak będzie mieć lat szesnaście i potem jeszcze w dorosłym życiu, by nie miała powodu do wstydu. I żeby miało ładne znaczenie.
Powtórzył to sobie jeszcze kilka razy i wznowił czytanie. Kiedy zapisał sześć imion, zdał sobie sprawę, że czas wyjść. Schował notatnik do schowka i wyszedł z pojazdu. Stanął tak żeby mieć dobry widok na tablicę przylotów, a ręce schował do kieszeni. Nie musiał czekać długo. Już po chwili tabun ludzi dosłownie wysypał się z przejścia, jednak nigdzie nie potrafił dojrzeć osoby, której tak bardzo oczekiwał. Stanął na palcach, lecz nic mu to nie pomogło. Tak jakby Zayna nawet nie było w tym samolocie. Westchnął i spuścił wzrok.
- Czekasz na kogoś ważnego? - usłyszał nagle za sobą.
Poczuł jak łzy zbierają mu się w kącikach. Szybko się odwrócił i wtulił mocno w mężczyznę.
- Zayn - szepnął.
- Shh, już jestem przy tobie.
Szatyn nawet nie zauważył kiedy tak naprawdę się rozpłakał. Po tak długiej rozłące ten moment wydawał mu się taki surrealistyczny. Brunet trzymał go bezpiecznie w swoich ramionach i głaskał uspokajająco po plecach, co jakiś czas całując w czubek głowy. Po pewnym czasie, jednak odsunął się na niewielką odległość i używając palca wskazującego i kciuka, podniósł podbródek swojego męża. Przez chwilę patrzyli się w sobie w oczy, a potem Zayn złączył ich usta w pocałunku. I właśnie wtedy kiedy Louis poczuł na swoich ustach jego, wszystko dookoła przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Rozmowy i kroki ucichły. Liczyli się tylko oni. Tak jakby byli całkiem sami na pustej hali. Chciał by ta chwila trwała wiecznie. By mulat nigdy się od niego nie odsunął. Jednak w końcu musiało to nastąpić. Gdy tylko poczuł jak się oddala, kurczowo złapał się jego bluzki.
- Zostań - szepnął ledwo słyszalnie.
- Zostanę, obiecuję.
Stali tak jeszcze przez dłuższy czas, nim ciemnoskóry zaproponował, by pojechali do domu.
***
Kiedy zaparkowali pod domem, żadnemu nie spieszyło się do wyjścia z auta. Napawali się swoją obecnością. Tym, że gdy wyciągną rękę poczują ciepło drugiej osoby. Nareszcie. I choć była to tylko chwila, nim w końcu podnieśli się i opuścili samochód, obydwoje czuli się jakby trwało to wieczność. Zayn szedł pierwszy. Jak tylko otworzył drzwi wejściowe, poczuł, że coś jest nie tak. Przekroczył próg salonu i nagle znikąd pojawili się wszyscy jego przyjaciele, krzycząc głośne "Witaj w domu!". Mulat spojrzał w bok na Louisa, jednak ten wydawał się równie zaskoczony. Po chwili miał przy swoim boku doczepioną Jesy.
- Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo za tobą tęskniliśmy! - powiedziała.
I biorąc również szatyna pod ramię, zaprowadziła ich w głąb ich własnego salonu. Dookoła była pełno balonów, a na poręczy schodów i lampach przyczepione były kolorowe serpentyny. Po chwili z kuchni wyłonił się Harry z wielkim czekoladowym tortem. Wszystko działo się tak szybko. Dobrze bawili się w swoim towarzystwie, a małżeństwo zaproponowało szampana. Brunet lał alkohol do kieliszków. Już miał podać jeden także Perrie, lecz nagle zabrał rękę.
- Ah, no tak! Ty nie możesz.
- Bardzo śmieszne Zayn - mruknęła.
Goście zaśmiali się, Perrie również, a Niall przyciągnął ją do siebie i złożył delikatny pocałunek na jej złocistych włosach.
- Jeszcze mu pokażemy, że z nami się nie zadziera, kochanie - szepnął teatralnie, wywołując kolejną salwę śmiechu.
Przyjaciele napili się, zjedli tort i spędzili kilka godzin rozmawiając ze sobą i wygłupiając się. W takich chwilach jak ta, zaczynali dostrzegać pewne sprawy. Zauważyli, że nie bez powodu każde z nich przyjechało do tego miasta. Są tutaj z powodu jakiegoś pokręconego boskiego planu, ale tak długo jak będą mieli siebie nawzajem dadzą radę. I nic nie jest w stanie ich pokonać. W środku imprezy, zadzwonił dzwonek do drzwi. Louis poszedł otworzyć. Na schodkach stała Felicite, Waliyha oraz Benjamin.
- Cześć - przywitała się nieśmiało Wal - Moglibyśmy się przyłączyć?
- Pewnie, w końcu jesteście częścią rodziny.
Trzech nowych gości po cichu weszło do salonu. Przedstawili się wszystkim. Zayn, który w tym czasie razem z Omeiką szukał alkoholu w kuchni, zdziwił się gdy wszedł do salonu i spotkał tam swoją siostrę.
- Waliyha? - spytał, podchodząc bliżej - To naprawdę ty?
- Cześć. - Pomachała ręką na przywitanie. - Miło cię znów widzieć.
- Ciebie również.
Nie mógł się na nią napatrzeć. Nie widział jej przez bardzo długi czas. Pamiętał ją jak jeszcze była nastolatką, a teraz stała przed nim dorosła kobieta. Brunetka zwilżyła usta i odwróciła się wzrokiem szukając swojego chłopaka.
- Chciałabym ci kogoś przedstawić - powiedziała, ostrożnie dobierając słowa.
Złapała brata za rękę i zaprowadziła go do blondyna. Louis przyglądał się temu wszystkiemu razem z Jesy.
- To piękne - odezwała się Nelson.
Obydwoje uśmiechali się, widząc tą scenę. Jednak zostało to przerwane przez dzwonek telefonu szatyna.
- Przepraszam - mruknął.
Wyjął urządzenie z kieszeni i pobiegł na górę. Odebrał telefon, przekraczając próg sypialni.
- Halo?
- Louis? Tu Jade.
- Hej, co u ciebie?
Cisza. Mężczyzna przysiadł sobie na łóżku.
- Jade? Jesteś tam?
- Jestem, jestem - burknęła, po dłuższej chwili.
- Stało się coś?
Po drugiej stronie słuchawki, słychać było jak szatynka bierze głęboki oddech.
- Czy może...? Nie, to znaczy...
- Powiedz o co chodzi - powiedział stanowczo.
- Pomógłbyś mi odzyskać Fizzy?
Zapadła cisza. Nagle drzwi od szafy, zaskrzypiały i otworzyły się, a po chwili na łóżko dumnie wskoczył Filemon. Spojrzał na Tomlinsona swoimi wielkimi, kocimi oczami, miauknął i zaczął ocierać się o jego ramię, mrucząc głośno. Szatyn podniósł rękę i podrapał zwierzaka za uchem.
- Nie wiem, musiałbym się zastanowić.
- Proszę, to dla mnie bardzo ważne.
Wtem w pokoju rozległo się pukanie, a po chwili do pomieszczenia wszedł sprawca tego całego zamieszania.
Wszystko w porządku Louis? - spytała kobieta.
- Tak, pomogę ci - powiedział niebieskooki do słuchawki i nie czekając na odpowiedź, rozłączył się. - W jak najlepszym, Fiz.
***
Powoli zaczęło się ściemniać, a goście rozchodzili się do swoich domów. Jednak nim zdążyli poubierać buty i czapki, Harry szybko wskoczył na kanapę, mając coś ważnego do ogłoszenia.
- Razem z moją piękną dziewczyną - spojrzał na Anyę, która zarumieniła się - chciałbym was zaprosić do restauracji Melton's w ten piątek na godzinę szesnastą. Dziękuję za uwagę. - Ukłonił się i zszedł z sofy.
- My też jesteśmy zaproszeni? - odezwał się nagle Benjamin.
Szatyn uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
- Oczywiście.
Po czym wszyscy ubrali się i opuścili dom. Louis i Zayn po tym długim dniu pełnym wrażeń, znów mogli być sam na sam. Szatyn od razu pobiegł do kuchni i nastawił wodę na herbatę. Kiedy wrócił do salonu, zobaczył mulata, który szukał czegoś w torbie.
- Nawet nie zdążyłeś się wypakować - zauważył.
- Nie szkodzi - zaśmiał się.
Niebieskooki przysiadł się i zerknął partnerowi przez ramię.
- Czego szukasz? - spytał zaciekawiony.
- Aha! - wykrzyknął nagle brunet. - Tu jesteś!
I z dumą wyciągnął pogniecioną kartkę. Jego małżonek zmarszczył brwi, nie za bardzo rozumiejąc co jest takiego wyjątkowego w tej kartce papieru.
- Mam tu imiona.
Olśniło go! Imiona! Muszą w końcu wybrać to imię! Szybko zaczął przeszukiwać kieszenie swoich dżinsów, modląc się, by znalazł tu tą notatkę. Nie miał najmniejszej ochoty na krótki spacer do samochodu. Nagle poczuł pod palcami znaną mu fakturę i odetchnął z ulgą. Jego modły zostały wysłuchane. Obydwoje rozłożyli kartki i usiedli na przeciwko siebie.
- Które zaczyna? - spytał ciemnoskóry.
- Możesz ty.
- Mam tak: Stella, Phoebe, Raine. Regina, Yasmine i Amanda. A ty?
- Zoe, Shirley, Amanda, Victoria, Isabella i Alma.
Przez dłuższą chwilę siedzieli w ciszy.
- Zauważyłeś - zaczął Zayn - że obydwoje wybraliśmy imię Amanda?
- Masz rację.
- To chyba przeznaczenie, nie sądzisz? - zaśmiał się.
Spojrzeli się na siebie.
- Będzie Amanda - powiedzieli w tym samym czasie.
Ich śmiech przerwał gwizdek czajnika.
- Zaraz wracam - mruknął szatyn.
Moment później wrócił z kuchni, niosąc dwa kubki z gorącą herbatą w środku. Położył naczynia na blat. Przysiadł ponownie na kanapie. Poczuł jak coś kuje go w ramię. Odwrócił się w stronę męża i zobaczył jak wyciąga do niego kopertę.
- Co to jest?
- Ostatni list. Chciałem dostarczyć ci go osobiście.
Louis przytaknął, lekko obawiając się co może być w środku. Co takiego byłoby tak ważne, że Zayn chciałby dać mu go osobiście? Trzęsącymi dłońmi, rozrywał papier.
- Hej - zagruchotał mulat, przysuwając się i biorąc go w swoje ramiona. - Spokojnie, obiecuję, że to nic strasznego.
Szatyn przytaknął. Gdy wyjął stamtąd wypełnione, urzędowe pismo jego serce stanęło. Był przekonany, że to papiery rozwodowe. Czuł jak łzy wzbierają mu się pod powiekami, gdy nagle zauważył słowo, które przykuło jego uwagę. Wziął głęboki oddech i jeszcze raz spojrzał na to co ma przed sobą. Mylił się. To nie były papiery rozwodowe. To był formularz adopcyjny.
- Jeśli nie jesteś gotowy to rozumiem - szepnął Zayn - Po prostu wiem jak bardzo pragnąłeś rodziny i pomyślałem, że to dobry pomysł. Wiem, że powinienem spytać się o zdanie, ale zależało mi na tym by była to niespodzianka. Jednak jeśli masz jakiekolwiek wahania to mogę jutro zatelefonować do Eleanor i powiedzieć jej, by wstrzymała to wszystko.
- Nie, nie wstrzymuj nic. Jestem gotowy. - Złapał go za rękę. - My jesteśmy gotowi.
***
Louis nie mógł napatrzeć się na formularz. Leżał teraz starannie przykryty kołdrą, czekając aż Zayn wyjdzie z łazienki i pójdą spać, w dłoni dalej trzymając zgłoszenie. To wszystko działo się tak szybko, ale nie przejmował się tym. Dobrze wiedział, że czeka ich jeszcze długa droga, ale napawał się tą chwilą. Spojrzał na puste miejsce obok. Było puste tylko na chwilę. Nareszcie ktoś zajmie je tej nocy. Uśmiechnął się mimowolnie, a jego wzrok znów powędrował na kartkę. Czuł ciepło w sercu. Jeszce tylko trochę.
- Ej! - krzyknął, gdy jego radość została mu brutalnie wyrwana z ręki.
Mulat zaśmiał się i położył formularz na komodę. Po chwili wspiął się na łóżko koło ukochanego.
- W jednym z listów - zaczął nagle szatyn - napisałeś, że miałeś sen, o którym chętnie mi opowiesz i na pewno przypadnie mi do gustu. Opowiesz mi teraz?
Brunet uśmiechnął się zawadiacko i przejechał językiem po dolnej wardze.
- Na pewno?
- Czemu nie?
- No dobra. Śniło mi się, że leżeliśmy na łóżku.
- Na tym łóżku?
- Tak, na tym. Ty leżałeś na środku - powiedział, kładąc swojego męża dokładnie tak samo.
Usiadł mu na biodrach i schylił się. Jego ciepły oddech owiał ucho Louisa, którego przeszły dreszcze. Jakby tego było mało Zayn postanowił przygryźć jego płatek.
- Ja siedziałem tutaj - szepnął - moje ręce były pod twoją koszulką.
Szatyn syknął gdy zimne dłonie jego partnera weszły w kontakt z jego rozgrzaną skórą. Brunet znalazł jego usta i pocałował go namiętnie. Po niedługim czasie pogłębił pieszczotę, dalej nie przestając kreślić wzorów na jego torsie.
- I co było dalej? - wydukał niebieskooki, gdy tylko się od siebie odsunęli.
- Przeniosłem swoje ręce niżej - Ścisnął jego krocze przez materiał. - Właśnie tutaj.
Wszystko działo się szybko i wolno zarazem. Na tyle prędko byś nie mógł się znudzić i na tyle powoli, byś mógł w spokoju rozkoszować się każdym dotykiem i pocałunkiem. Po niedługim czasie po pokoju roznosiły się jęki oraz charakterystyczne skrzypienie materaca. Nawet Filemon widząc co się święci postanowił dać swoim rodzicom chwilę prywatności i dziś wyjątkowo położył się na kanapie w salonie.
____________________________________________________________________
Cóż mogę powiedzieć. Chyba nie muszę nikomu wyjaśniać co zdarzyło się na końcu ;)
Tak czy siak jest to rozdział 18 i z dumą stwierdzam, że nie mam zamiaru skończyć tej historii w najbliższym czasie. Pożyjmy jeszcze trochę ich miłością ❤
To chyba tyle ode mnie.
Do zobaczenia i kocham Was ❤