wtorek, 24 stycznia 2017

Rozdział 18

Louis siedział w samochodzie na parkingu przed lotniskiem. Dzisiaj był ten dzień. Dziś nareszcie wraca Zayn. Mężczyzna uśmiechnął się do siebie w lusterku i spojrzał na zegarek. Miał jeszcze dobrą godzinę do przylotu jego samolotu. Wiedział, że był trochę za wcześnie, ale wiedział też, że nie był by w stanie wysiedzieć w domu ani chwili dłużej. Nie sam. Korzystając z dodatkowego czasu otworzył książkę z imionami dla dzieci. Data porodu Perrie zbliżała się coraz większymi krokami, a imienia dalej nie było. Na siedzeniu obok spoczywał niewielki notatnik oraz ołówek, żeby w każdej chwili mógł zapisać to co wybrał. W końcu musiała to być lista! Lecz im więcej stron przewrócił tym bardziej uświadczył się w przekonaniu, że zadanie to jednak nie jest takie łatwe jakby się wydawało. No bo jak z pośród 270 różnych imion, wybrać to jedno? Podniósł wzrok i sprawdził godzinę. Minęło niecałe dziesięć minut. Jęknął i położył głowę na kierownicy. W planach miał wybranie około pięciu imion, ale teraz intuicja podpowiadała mu, że na pięciu to się raczej nie skończy. Zagryzł wargę i zaczął intensywnie myśleć, czym powinien się kierować.
- Imię powinno być łatwe do zapisania i wymówienia - stwierdził po chwili - Musi być także uniwersalne, żeby pasowało i teraz, i jak będzie mieć lat szesnaście i potem jeszcze w dorosłym życiu, by nie miała powodu do wstydu. I żeby miało ładne znaczenie. 
Powtórzył to sobie jeszcze kilka razy i wznowił czytanie. Kiedy zapisał sześć imion, zdał sobie sprawę, że czas wyjść. Schował notatnik do schowka i wyszedł z pojazdu. Stanął tak żeby mieć dobry widok na tablicę przylotów, a ręce schował do kieszeni. Nie musiał czekać długo. Już po chwili tabun ludzi dosłownie wysypał się z przejścia, jednak nigdzie nie potrafił dojrzeć osoby, której tak bardzo oczekiwał. Stanął na palcach, lecz nic mu to nie pomogło. Tak jakby Zayna nawet nie było w tym samolocie. Westchnął i spuścił wzrok. 
- Czekasz na kogoś ważnego? - usłyszał nagle za sobą. 
Poczuł jak łzy zbierają mu się w kącikach. Szybko się odwrócił i wtulił mocno w mężczyznę. 
- Zayn - szepnął. 
- Shh, już jestem przy tobie. 
Szatyn nawet nie zauważył kiedy tak naprawdę się rozpłakał. Po tak długiej rozłące ten moment wydawał mu się taki surrealistyczny. Brunet trzymał go bezpiecznie w swoich ramionach i głaskał uspokajająco po plecach, co jakiś czas całując w czubek głowy. Po pewnym czasie, jednak odsunął się na niewielką odległość i używając palca wskazującego i kciuka, podniósł podbródek swojego męża. Przez chwilę patrzyli się w sobie w oczy, a potem Zayn złączył ich usta w pocałunku. I właśnie wtedy kiedy Louis poczuł na swoich ustach jego, wszystko dookoła przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Rozmowy i kroki ucichły. Liczyli się tylko oni. Tak jakby byli całkiem sami na pustej hali. Chciał by ta chwila trwała wiecznie. By mulat nigdy się od niego nie odsunął. Jednak w końcu musiało to nastąpić. Gdy tylko poczuł jak się oddala, kurczowo złapał się jego bluzki. 
- Zostań - szepnął ledwo słyszalnie. 
- Zostanę, obiecuję.
Stali tak jeszcze przez dłuższy czas, nim ciemnoskóry zaproponował, by pojechali do domu.

***

Kiedy zaparkowali pod domem, żadnemu nie spieszyło się do wyjścia z auta. Napawali się swoją obecnością. Tym, że gdy wyciągną rękę poczują ciepło drugiej osoby. Nareszcie. I choć była to tylko chwila, nim w końcu podnieśli się i opuścili samochód, obydwoje czuli się jakby trwało to wieczność. Zayn szedł pierwszy. Jak tylko otworzył drzwi wejściowe, poczuł, że coś jest nie tak. Przekroczył próg salonu i nagle znikąd pojawili się wszyscy jego przyjaciele, krzycząc głośne "Witaj w domu!". Mulat spojrzał w bok na Louisa, jednak ten wydawał się równie zaskoczony. Po chwili miał przy swoim boku doczepioną Jesy. 
- Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo za tobą tęskniliśmy! - powiedziała. 
I biorąc również szatyna pod ramię, zaprowadziła ich w głąb ich własnego salonu. Dookoła była pełno balonów, a na poręczy schodów i lampach przyczepione były kolorowe serpentyny. Po chwili z kuchni wyłonił się Harry z wielkim czekoladowym tortem. Wszystko działo się tak szybko. Dobrze bawili się w swoim towarzystwie, a małżeństwo zaproponowało szampana. Brunet lał alkohol do kieliszków. Już miał podać jeden także Perrie, lecz nagle zabrał rękę. 
- Ah, no tak! Ty nie możesz. 
- Bardzo śmieszne Zayn - mruknęła. 
Goście zaśmiali się, Perrie również, a Niall przyciągnął ją do siebie i złożył delikatny pocałunek na jej złocistych włosach. 
- Jeszcze mu pokażemy, że z nami się nie zadziera, kochanie - szepnął teatralnie, wywołując kolejną salwę śmiechu. 
Przyjaciele napili się, zjedli tort i spędzili kilka godzin rozmawiając ze sobą i wygłupiając się. W takich chwilach jak ta, zaczynali dostrzegać pewne sprawy. Zauważyli, że nie bez powodu każde z nich przyjechało do tego miasta. Są tutaj z powodu jakiegoś pokręconego boskiego planu, ale tak długo jak będą mieli siebie nawzajem dadzą radę. I nic nie jest w stanie ich pokonać. W środku imprezy, zadzwonił dzwonek do drzwi. Louis poszedł otworzyć. Na schodkach stała Felicite, Waliyha oraz Benjamin. 
- Cześć - przywitała się nieśmiało Wal - Moglibyśmy się przyłączyć?
- Pewnie, w końcu jesteście częścią rodziny. 
Trzech nowych gości po cichu weszło do salonu. Przedstawili się wszystkim. Zayn, który w tym czasie razem z Omeiką szukał alkoholu w kuchni, zdziwił się gdy wszedł do salonu i spotkał tam swoją siostrę. 
- Waliyha? - spytał, podchodząc bliżej - To naprawdę ty?
- Cześć. - Pomachała ręką na przywitanie. - Miło cię znów widzieć. 
- Ciebie również.
Nie mógł się na nią napatrzeć. Nie widział jej przez bardzo długi czas. Pamiętał ją jak jeszcze była nastolatką, a teraz stała przed nim dorosła kobieta. Brunetka zwilżyła usta i odwróciła się wzrokiem szukając swojego chłopaka. 
- Chciałabym ci kogoś przedstawić - powiedziała, ostrożnie dobierając słowa.
Złapała brata za rękę i zaprowadziła go do blondyna. Louis przyglądał się temu wszystkiemu razem z Jesy. 
- To piękne - odezwała się Nelson. 
Obydwoje uśmiechali się, widząc tą scenę. Jednak zostało to przerwane przez dzwonek telefonu szatyna. 
- Przepraszam - mruknął. 
Wyjął urządzenie z kieszeni i pobiegł na górę. Odebrał telefon, przekraczając próg sypialni. 
- Halo?
- Louis? Tu Jade.
- Hej, co u ciebie?
Cisza. Mężczyzna przysiadł sobie na łóżku. 
- Jade? Jesteś tam?
- Jestem, jestem - burknęła, po dłuższej chwili.
- Stało się coś?
Po drugiej stronie słuchawki, słychać było jak szatynka bierze głęboki oddech. 
- Czy może...? Nie, to znaczy...
- Powiedz o co chodzi - powiedział stanowczo. 
- Pomógłbyś mi odzyskać Fizzy?
Zapadła cisza. Nagle drzwi od szafy, zaskrzypiały i otworzyły się, a po chwili na łóżko dumnie wskoczył Filemon. Spojrzał na Tomlinsona swoimi wielkimi, kocimi oczami, miauknął i zaczął ocierać się o jego ramię, mrucząc głośno. Szatyn podniósł rękę i podrapał zwierzaka za uchem. 
- Nie wiem, musiałbym się zastanowić. 
- Proszę, to dla mnie bardzo ważne. 
Wtem w pokoju rozległo się pukanie, a po chwili do pomieszczenia wszedł sprawca tego całego zamieszania. 
Wszystko w porządku Louis? - spytała kobieta. 
- Tak, pomogę ci - powiedział niebieskooki do słuchawki i nie czekając na odpowiedź, rozłączył się. - W jak najlepszym, Fiz.

***

Powoli zaczęło się ściemniać, a goście rozchodzili się do swoich domów. Jednak nim zdążyli poubierać buty i czapki, Harry szybko wskoczył na kanapę, mając coś ważnego do ogłoszenia. 
- Razem z moją piękną dziewczyną - spojrzał na Anyę, która zarumieniła się - chciałbym was zaprosić do restauracji Melton's w ten piątek na godzinę szesnastą. Dziękuję za uwagę. - Ukłonił się i zszedł z sofy. 
- My też jesteśmy zaproszeni? - odezwał się nagle Benjamin. 
Szatyn uśmiechnął się i wzruszył ramionami. 
- Oczywiście. 
Po czym wszyscy ubrali się i opuścili dom. Louis i Zayn po tym długim dniu pełnym wrażeń, znów mogli być sam na sam. Szatyn od razu pobiegł do kuchni i nastawił wodę na herbatę. Kiedy wrócił do salonu, zobaczył mulata, który szukał czegoś w torbie.
- Nawet nie zdążyłeś się wypakować - zauważył. 
- Nie szkodzi - zaśmiał się. 
Niebieskooki przysiadł się i zerknął partnerowi przez ramię. 
- Czego szukasz? - spytał zaciekawiony. 
- Aha! - wykrzyknął nagle brunet. - Tu jesteś!
I z dumą wyciągnął pogniecioną kartkę. Jego małżonek zmarszczył brwi, nie za bardzo rozumiejąc co jest takiego wyjątkowego w tej kartce papieru. 
- Mam tu imiona. 
Olśniło go! Imiona! Muszą w końcu wybrać to imię! Szybko zaczął przeszukiwać kieszenie swoich dżinsów, modląc się, by znalazł tu tą notatkę. Nie miał najmniejszej ochoty na krótki spacer do samochodu. Nagle poczuł pod palcami znaną mu fakturę i odetchnął z ulgą. Jego modły zostały wysłuchane. Obydwoje rozłożyli kartki i usiedli na przeciwko siebie. 
- Które zaczyna? - spytał ciemnoskóry. 
- Możesz ty. 
- Mam tak: Stella, Phoebe, Raine. Regina, Yasmine i Amanda. A ty?
- Zoe, Shirley, Amanda, Victoria, Isabella i Alma. 
Przez dłuższą chwilę siedzieli w ciszy. 
- Zauważyłeś - zaczął Zayn - że obydwoje wybraliśmy imię Amanda?
- Masz rację. 
- To chyba przeznaczenie, nie sądzisz? - zaśmiał się. 
Spojrzeli się na siebie. 
- Będzie Amanda - powiedzieli w tym samym czasie. 
Ich śmiech przerwał gwizdek czajnika. 
- Zaraz wracam - mruknął szatyn. 
Moment później wrócił z kuchni, niosąc dwa kubki z gorącą herbatą w środku. Położył naczynia na blat. Przysiadł ponownie na kanapie. Poczuł jak coś kuje go w ramię. Odwrócił się w stronę męża i zobaczył jak wyciąga do niego kopertę. 
- Co to jest?
- Ostatni list. Chciałem dostarczyć ci go osobiście. 
Louis przytaknął, lekko obawiając się co może być w środku. Co takiego byłoby tak ważne, że Zayn chciałby dać mu go osobiście? Trzęsącymi dłońmi, rozrywał papier. 
- Hej - zagruchotał mulat, przysuwając się i biorąc go w swoje ramiona. - Spokojnie, obiecuję, że to nic strasznego. 
Szatyn przytaknął. Gdy wyjął stamtąd wypełnione, urzędowe pismo jego serce stanęło. Był przekonany, że to papiery rozwodowe. Czuł jak łzy wzbierają mu się pod powiekami, gdy nagle zauważył słowo, które przykuło jego uwagę. Wziął głęboki oddech i jeszcze raz spojrzał na to co ma przed sobą. Mylił się. To nie były papiery rozwodowe. To był formularz adopcyjny. 
- Jeśli nie jesteś gotowy to rozumiem - szepnął Zayn - Po prostu wiem jak bardzo pragnąłeś rodziny i pomyślałem, że to dobry pomysł. Wiem, że powinienem spytać się o zdanie, ale zależało mi na tym by była to niespodzianka. Jednak jeśli masz jakiekolwiek wahania to mogę jutro zatelefonować do Eleanor i powiedzieć jej, by wstrzymała to wszystko. 
- Nie, nie wstrzymuj nic. Jestem gotowy. - Złapał go za rękę. - My jesteśmy gotowi.

***

Louis nie mógł napatrzeć się na formularz. Leżał teraz starannie przykryty kołdrą, czekając aż Zayn wyjdzie z łazienki i pójdą spać, w dłoni dalej trzymając zgłoszenie. To wszystko działo się tak szybko, ale nie przejmował się tym. Dobrze wiedział, że czeka ich jeszcze długa droga, ale napawał się tą chwilą. Spojrzał na puste miejsce obok. Było puste tylko na chwilę. Nareszcie ktoś zajmie je tej nocy. Uśmiechnął się mimowolnie, a jego wzrok znów powędrował na kartkę. Czuł ciepło w sercu. Jeszce tylko trochę. 
- Ej! - krzyknął, gdy jego radość została mu brutalnie wyrwana z ręki. 
Mulat zaśmiał się i położył formularz na komodę. Po chwili wspiął się na łóżko koło ukochanego. 
- W jednym z listów - zaczął nagle szatyn - napisałeś, że miałeś sen, o którym chętnie mi opowiesz i na pewno przypadnie mi do gustu. Opowiesz mi teraz?
Brunet uśmiechnął się zawadiacko i przejechał językiem po dolnej wardze. 
- Na pewno?
- Czemu nie?
- No dobra. Śniło mi się, że leżeliśmy na łóżku. 
- Na tym łóżku?
- Tak, na tym. Ty leżałeś na środku - powiedział, kładąc swojego męża dokładnie tak samo. 
Usiadł mu na biodrach i schylił się. Jego ciepły oddech owiał ucho Louisa, którego przeszły dreszcze. Jakby tego było mało Zayn postanowił przygryźć jego płatek. 
- Ja siedziałem tutaj - szepnął - moje ręce były pod twoją koszulką. 
Szatyn syknął gdy zimne dłonie jego partnera weszły w kontakt z jego rozgrzaną skórą. Brunet znalazł jego usta i pocałował go namiętnie. Po niedługim czasie pogłębił pieszczotę, dalej nie przestając kreślić wzorów na jego torsie. 
- I co było dalej? - wydukał niebieskooki, gdy tylko się od siebie odsunęli. 
- Przeniosłem swoje ręce niżej - Ścisnął jego krocze przez materiał. - Właśnie tutaj. 
Wszystko działo się szybko i wolno zarazem. Na tyle prędko byś nie mógł się znudzić i na tyle powoli, byś mógł w spokoju rozkoszować się każdym dotykiem i pocałunkiem. Po niedługim czasie po pokoju roznosiły się jęki oraz charakterystyczne skrzypienie materaca. Nawet Filemon widząc co się święci postanowił dać swoim rodzicom chwilę prywatności i dziś wyjątkowo położył się na kanapie w salonie. 


____________________________________________________________________
Cóż mogę powiedzieć. Chyba nie muszę nikomu wyjaśniać co zdarzyło się na końcu ;)
Tak czy siak jest to rozdział 18 i z dumą stwierdzam, że nie mam zamiaru skończyć tej historii w najbliższym czasie. Pożyjmy jeszcze trochę ich miłością ❤
To chyba tyle ode mnie.
Do zobaczenia i kocham Was ❤

wtorek, 17 stycznia 2017

Rozdział 17

- Yasir! Ile razy mam ci powtarzać, że nie wolno bawić się piłką w domu! - krzyknął poirytowany Zayn. 
Louis zaśmiał się i podszedł do ukochanego. Wtulił się w jego plecy, a podbródek oparł na jego ramieniu. 
- Yasir nie mam zamiaru się powtarzać! - Mulat fuknął zdenerwowany. 
Szatyn cmoknął go przelotnie w policzek. 
- Ja się tym zajmę - szepnął. 
Odszedł od męża i stanął przed chłopcem o oliwkowej skórze. 
- Słyszałeś co mówił tata?
- Tak - burknął młodzieniec, nie przerywając kopania piłki. 
- I?
Dziecko spoglądało raz na jednego raz na drugiego rodzica. Mężczyzna westchnął zawiedzony i schylił się, by być na wysokości syna. 
- Możesz nie bawić się piłką w domu? Proszę? Zrób to dla mnie, dobrze? Możesz się pobawić na dworze jeśli chcesz. 
Po dłuższej chwili chłopak zabrał swoje rzeczy i wyszedł do ogrodu. 
- Dziękuję -  rzekł Zayn, kiedy tylko latorośl opuściła pomieszczenie. 
- Drobiazg. Dalej jest na ciebie zły?
- Na to wygląda.

***

Louis ziewnął przeciągle, powoli wstając. Jego wzrok powędrował do okien, które zapomniał zasłonić poprzedniego wieczoru. Wpatrywał się w nie przez moment po czym postanowił zejść na dół i przygotować sobie śniadanie. Krzątał się po kuchni w poszukiwaniu odpowiednich składników. Dziś miał ogromną ochotę na naleśniki. Kiedy wszystko było już na miejscu, zajrzał jeszcze tylko czy nie brakuje mu masła czekoladowego. Gdy upewnił się, że jest jego wystarczająca ilość zabrał się za robienie masy. Właśnie smarować wszystkie placki Nuttelą, gdy przerwał mu w tym dzwonek do drzwi. Szybko narzucił na siebie jakąś bluzę, którą zapiął pod samą szyję i pospieszył otworzyć. Na schodkach ujrzał kuriera, którego ledwo było widać pod ogromnym bukietem czerwonych róż. 
- Louis Tomlinson? - upewnił się dostawca.
Mężczyzna czym prędzej przytaknął i zabrał od niego wiązankę. Podziękował i zamknął drzwi. Poszedł do salonu, gdzie postawił swój prezent na stole. Kwiaty pachniały nieziemsko. Szatyn zachwycał się ich widokiem, gdy nagle spośród czerwieni błysnęło mu coś śnieżnobiałego. Szybko znalazł śnieżnobiałą kopertkę, która kryła się wśród roślin. Zdziwiony patrzył na znalezisko, które teraz znajdowało w jego dłoniach. Powoli zaczął rozrywać papier. W środku jak się domyślał znajdował się list. Od razu zauważył, że nie  Przełknął głośno ślinę i zaczął czytać. 

Drogi Louisie...

Przyznam, nie wiem od czego mam zacząć.  Nigdy nie myślałem, że przyjdzie taki dzień, w którym postanowię do ciebie napisać, zwłaszcza coś takiego. Otóż jest to list z przeprosinami, jak się pewnie domyśliłeś. Chciałbym cię bardzo przeprosić za wszystko co zaszło między nami w tamtych dniach. Za wszystkie moje nie wybredne słowa skierowane do ciebie i moją nieuzasadnioną niechęć. 

Wydarzenia ostatnich kilku lat zmusiły mnie do myślenia. Kiedy mój syn był w śpiączce cały czas informowałeś mnie o jego stanie za co jestem ci niezmiernie wdzięczny. Odłożyłeś na bok nasze nieporozumienia, za co zyskałeś w moich oczach. Gdy pierwszy raz was razem zobaczyłem, nie wiedziałem co myśleć. Nie tak widziałem przyszłość mojego syna. Jednak teraz wiem, że jego miejsce jest koło ciebie. Jest przy tobie szczęśliwy, a jego szczęście jest moim szczęściem. 

Chciałbym, żebyś wiedział, że darzę cię ogromnym szacunkiem Louisie Williamie Tomlinsonie. Życzę sobie byśmy mogli zapomnieć o tym co było i zacząć wszystko od nowa jako jedna, wielka rodzina. 

Modlę się, byś kiedyś mógł mi wybaczyć.
Yaser Malik

***

W słuchawce dało się słyszeć kaszlnięcie i pociągnięcie nosem nim ktoś się odezwał. 
- Przestań Lou to tylko zwykłe przeziębienie. 
- Jesy to nie brzmi jak przeziębienie, a coś poważniejszego. Jesteś pewna, że nie chcesz bym do ciebie wpadł?
- Naprawdę poradzę sobie. Wierz mi, gorsze rzeczy spotykały mnie w życiu niż katar i kaszel. 
Kolejne kaszlnięcie. Szatyn szybko zapisał sobie w myślach, by odwiedzić przyjaciółkę. I to najlepiej z ciepłym rosołem domowej roboty. 
- Jess, jesteś tam? - spytał kiedy przez dłuższy czas nikt się odzywał.
- Jestem, jestem, tylko...
- Tylko co?
- Dzwoniłam do ciebie w jakiejś sprawie, ale teraz nie mogę sobie przypomnieć w jakiej.
Mężczyzna zaśmiał się pod nosem. Ten moment wydał mu się nagle taki uroczy. 
- Wiem! - krzyknęła kobieta - Jako, że jestem chora to nie będę miała jak odebrać listu. 
- To znaczy, że będę musiał poczekać trochę dłużej?
- Nie, poprosiłam już Perrie by zrobiła to za mnie. 
- Dzięki Jess! Jesteś wielka!
- Mam nadzieję, że chodzi ci o mój intelekt, a nie wagę - zaśmiała się przyjaciółka. 

***

Louis rozglądnął się i strzepał niewidzialny kurz z ramion. Wyjął telefon z kieszeni swoich granatowych dżinsów i sprawdził godzinę. "Gdzie ona się podziewa? Już prawie czas" - pomyślał. W tym samym momencie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki na peronie pojawiła się sylwetka blondynki. Jej włosy były upięte, a ona sama ubrana w śliczną fioletową tunikę, która uwydatniała jej brzuszek. Powoli kroczyła, uważając na tabun ludzi dookoła niej. Nareszcie po kilku minutach, które zdawały się być wiecznością, podeszła do szatyna. Cmoknęła go w policzek na przywitanie. 
- Gotowy na mały wypad za miasto? - Uśmiechnęła się, puszczając mu oczko. 
Mężczyzna przytaknął i odwzajemnił uśmiech. Po niedługim czasie zostali powiadomieni o tym, że ich pociąg już na nich czeka. Szybko przeszli na właściwe miejsce i wsiedli do wagonu. Chwilę zajęło im znalezienie wolnego przedziału. Właśnie się usadowili na swoich miejscach, gdy nagle drzwi zostały otwarte, a za nimi stał dość niski chłopak o jasnych blond włosach. Ubrany był w czarny sweter i szare dżinsy. 
- Te miejsca są wolne? - zapytał z głębokim akcentem z zachodniego Yorkshire. 
Para przytaknęła. Młodzieniec krzyknął do kogoś i nagle, ku zdziwieniu Tomlinsona do przedziału weszła Waliyha. 
- Lou? - wyglądała na bardzo zdziwioną. 
- Cześć Wal. Ciebie też miło widzieć. 
- Nie spodziewałam się ciebie tutaj. 
- Mógłbym powiedzieć to samo. 
Nim szatyn zdążył znowu się odezwać, usłyszał odchrząknięcie ze swojej lewej strony. 
- A no tak! Co ze mnie za gapa! Perrie to Waliyha, siostra Zayna. Waliyha to Perrie, nasza koleżanka. 
Kobiety podały sobie rękę i obdarzyły się delikatnym uśmiechem.
- Louis, chciałabym ci przedstawić to Benjamin - pokazała na blondyna - Mój chłopak. 
Skinęli na siebie głowami. Mężczyzna oparł się do tyłu. Już wiedział, że podróż do Newcastle minie mu w przyjemnej atmosferze.

***


Wizyta u Jade minęła o wiele za szybko według Tomlinsona. Thirlwall była bardzo miła i zabawna. Miała ogromną wiedzę na wiele tematów, a rozmowa z nią była czymś niezwykłym. Szatynka potrafiła godzinami zaciekawić słuchacza w każdy możliwy sposób. Po tych kilku godzinach wiedział, że Jade Thirlwall była jedną z tych osób, z którymi mogłby dyskutować godzinam i nigdy by się nie znudził. Droga z powrotem do Yorku już nie była taka przyjemna i radosna. Mężczyzna czuł jak jego powieki stają się coraz cięższe. Spuścił wzrok. Głowa jego towarzyszki spoczywała na jego kolanach. Edwards zasnęła praktycznie zaraz po tym jak wyruszyli. On sam czuł się niewyobrażalnie zmęczony. Postanowił posłuchać muzyki. Wyjął z kieszeni telefon. Od razu wyświetliła mu się nieprzeczytana wiadomość od Jesy. Szybko ją otworzył.

Do: Louis
Od: Jess

Jako, że jestem chora to poprosiłam Perrie o przekazanie ci listu. Piszę ci o tym, ponieważ nie pamiętam czy powiedziałam ci o tym kiedy wcześniej rozmawialiśmy przez telefon. 

Wzrok szatyna szybko powędrował na torebkę blondynki. W środku mogła na niego czekać koperta. Przygryzł wargę. Wiedział, że to niegrzeczne przeszukiwać czyjeść rzeczy. Spojrzał ponownie na śpiącą w najlepsze Edwards, która była nieświadoma jaki dramat rozgrywał się własnie w umyśle przyjaciela. Ale z drugiej strony nie będzie jej budził tylko po to, by podała mu list. Zamyślił się nad wszystkimi możliwymi rozwiązaniami. Był tak zamyślony, że nawet nie poczuł kiedy osoba na jego kolanach zaczęła się wiercić. Podskoczył, łapiąc się za serce, gdy nagle przed oczyma wyskoczyła mu śnieżnobiała koperta. 
- Zgaduję, że o tym tak intensywnie myślałeś - usłyszał zaspany głos kobiety. 
Cicho podziękował i otworzył swój list. 


Drogi Lousie....

Kocham Cię najbardziej na całym świecie. I chcę byś wiedział, że jesteś dla mnie jedną z najważniejszych rzeczy w moim życiu. Nawet jeśli nie pamiętam wszystkiego co wydarzyło się między nami i tak czuję tą więź, która jest pomiędzy tobą a mną. Mamy wiele za sobą i równie wiele przed. Uwielbiam pisać do ciebie. Mógłbym godziny spędzać na wyobrażaniu sobie ciebie jak wyglądasz właśnie w tym momencie. Twojego czarującego uśmiechu. Tego jak w twoich oczach pojawiają się radosne ogniki. 

Listy łączą dusze bardziej niż pocałunki  i jest to prawda. Lubię tą atramentowo-papierową miłość, która zrodziła się między nami. I choć bardzo chcę już do ciebie wrócić to wiem, że będę za tym tęsknić. Za wieczorami, w których siadam przy biurku, wsłuchuje się w odgłosy nocy i przelewam swoje uczucia za pomocą atramentu na papier. Wyglądam przez okno i widzę pojedynczych ludzi, którzy kroczą ulicą. Przypominają mi się wszystkie historie o miłości pomiędzy kolonizatorami i rdzennymi mieszkańcami. Dobrze wiem, że te wszystkie opowiastki są nieco naciągane, ale nie interesuje mnie to. Najważniejsze jest to, że nasza miłość jest autentyczna. Lubię myśleć o tym, że przypłyniesz do mnie ciut świt w pięknym mundurze brytyjskiej armii. Lubię myśleć o sobie jako o mało znaczącym pakistańskim chłopcu, który zakochał się w tobie na zabój. W tamtych czasach taka historia byłaby skazana na niepowodzenie, ale lata mijają i wszystko się zmienia. To mój przedostatni list, ale ostatni, który zostanie wysłany początku. Ostatni ostatni chce wręczyć ci osobiście.

Zadanie nr 6: Przed wyjazdem odwiedziłem twoją klinikę. Chciałem się upewnić, że i tam będziesz miał zapewnione wsparcie. Zarówno Anya jak i Harry byli bardzo mili. Już miałem wychodzić gdy nagle pod nogami przeturlała mi się niewielka szarawa kuleczka. Zaczął pocierać się o moją nogę, a kiedy miauknął wiedziałem, że to ten jedyny. Proszę zabierz Filemona do domu. Słyszałem co przeżył i wydaje mi się, że zasługuje na to. Nie twierdzę, że źle mu w klinice, ale jestem przekonany, że wygodniej mu będzie u nas na łóżku. 

Kocham Cię
Twój Zayn

Kiedy tylko Louis skończył czytać, mechaniczny głos poinformował ich, że są na miejscu. Przyjaciele szybko się zebrali i opuścili wagon. Szatyn odprowadził Perrie na parking przed stacją, gdzie już czekał na nią Niall. Blondynka wsiadła do samochodu. Tomlinson pożegnał się i odwrócił się w przeciwnym kierunku. 
- Nie chcesz żeby cię odwieść do domu? - spytał Horan niepewnie. 
- Nie, ale dziękuję za propozycję.
- Jesteś pewien?
- Tak. Mam jeszcze jedną rzecz do załatwienia. 
Kolega przytaknął i sam wsiadł do samochodu. Niebieskooki wyjął z kieszeni klucze od kliniki i zaczął kręcić je na palcu wskazującym. Ruszył przed siebie, gwiżdżąc sobie wesoło pod nosem.