sobota, 25 lutego 2017

Rozdział 20

To był środek nocy. Cały dom pogrążony w mroku i ciszy. I nagle coś to przerwało - telefon od Nialla. Perrie zaczęła rodzić i właśnie są w drodze do szpitala. Małżeństwo z prędkością światła zerwało się z łóżek. W zaledwie kilka sekund byli gotowi do wyjścia i już pędzili samochodem do dziewczyny. Bali się, że nie zdążą, że przegapią tak ważną chwilę. Złamali już praktycznie każdy możliwy przepis drogowy. Liczyli na to, aby nikt ich nie zatrzymywał, nie spowalniał. Louis przez chwilę poczuł się jak wtedy kiedy pędził tego pamiętnego dnia do Zayna. Szatyn zapatrzony w zimną szybę, widział wspomnienia z tamtego dnia. Jak to on siedział na siedzeniu mulata i ściskał kierownicę tak mocno, że pobielały mu knykcie. Omal nie wypadł z kilku zakrętów, ale to się nie liczyło. Liczył się tylko on. Uśmiechnął się, myśląc o tym. Przytrzymał się siedzenia, gdy gwałtownie zahamowali. Szybko wypadli z pojazdu i pobiegli do środka. Spytali recepcjonistkę o przebywanie blondynki. Po chwili wiedzieli już wszystko. Skierowali się na górę w pośpiechu, potykając się o stopnie. Gdy nareszcie tam dotarli, zobaczyli swoich znajomych. Jesy podeszła do nich, tłumaczą całą sytuację. Edwards razem z Horanem byli w jednej ze szpitalnych sal, a im pozostało nic innego jak czekanie. Małżeństwo przycupnęło koło Harry'ego, który ze zdenerwowania obgryzał paznokcie. Zmęczony Zayn położył głowę na ramieniu swojego partnera i pozwolił swoim powiekom opaść. Louis złapał go za dłoń i zaczął na niej kreślić proste wzory. Cmoknął swojego męża delikatnie. Wydawało by się, że czekali wieczność, choć w rzeczywistości była to tylko pół godziny. Cała piątka siedziała jak na szpilkach w każdej chwili gotowa, aby wbiec do pomieszczenia na przeciwko. Nelson jako bardzo niecierpliwa kobieta, krążyła po korytarzu, kląć pod nosem. Nareszcie! Ta chwila, na którą czekali nastała! Zza drzwi wyłonił się uśmiechnięty blondyn i skinieniem głowy zaprosił ich do środka. Szatyn zaczął wybudzać mulata,  a po chwili wszyscy poszli przywitać nowego członka tej niecodziennej rodziny. Perrie leżała na łóżku, szczelnie przykryta pościelą, a w ramionach trzymała małego aniołka. Blondynka posłała w ich stronę nieśmiały uśmiech. 
- Chcesz ją potrzymać? - spytała cicho Louisa. 
- Ja? Jesteś pewna?
Kobieta przytaknęła i podała mu dziecko. Mężczyzna zaśmiał się nerwowo. Wyobrażał sobie siebie w tej sytuacji niezliczoną ilość razy, ale teraz marzenia miały zamienić się w rzeczywistość. 
- Wybraliście już imię, prawda? - szepnął Niall ukradkiem do Zayna. 
- Amanda - odpowiedzieli w tym samym momencie. 
- Wiedziałem, że się na was nie zawiodę.

***

Louis ponownie przygładził swoją koszulę i poprawił kołnierzyk. Brunet ścisnął jego dłoń, chcąc dodać mu otuchy jak i również sobie. Stali jeszcze trochę w stresie nim podeszła do nich Eleanor z uśmiechem na swoich wściekle różowych ustach. 
- To co? Gotowi?
Para przytaknęła niepewnie. Po raz ostatni spojrzeli na plakietkę na budynku i weszli do środka. Tam czekała na nich staruszka zarządzająca całym ośrodkiem. Poprawiła swoje duże, okrągłe, fioletowe okulary i uścisnęła ich ręce.
- Miło mi przywitać was, przyszłych rodziców, w domu dziecka, który prowadzę. Każde z dzieci, nad którym sprawuję pieczę zasługuje, moim skromnym zdaniem, na kochającą rodzinę i prawdziwy dom. O jakim dziecku państwo myśleli?
- W sumie nie ma to dla nas dużego znaczenia, prawda Zee?
Mulat szybko przytaknął. Kobiecina uśmiechnęła się po raz ostatni i pozwoliła im się przejść po placówce. Mężczyźni powolnym krokiem spacerowali po nowym miejscu. Co jakiś czas zatrzymywali się przy jakimś konkretnym maleństwu, lecz z żadnym nie zostali dłużej niż minutę. I nagle ją zauważyli już z daleka. Siedziała przy kolorowym stole, rysując. Otoczyła się kredkami, jakby murem, który miał dzielić ją od wszystkich dookoła. Nie była w ogóle zainteresowana przybyszami. Nawet kiedy się do niej przysiadli, nie podniosła wzroku. Cały czas była skoncentrowana na kartce. Brunet ostrożnie pochylił się w jej kierunku. 
- Co rysujesz? - zapytał. 
Dziewczynka spojrzała na niego badawczo. Jej zielone, duże oczy zabłyszczały i wygięła swoje malutkie usteczka w uśmiechu. Niezdarnie próbowała zabrać kasztanowe kosmyki swoich włosów z twarzy.
- Żółwia! - wykrzyknęła. 
Szatyn spojrzał na jej obrazek rozczulony. 
- A dlaczego ten żółw jest żółty?
Mała uroczo zmarszczyła swój niewielki nosek i brwi, po czym zlustrowała mężczyznę od góry do dołu.
- A dlaczego miałby nie być żółty?
- Jest piękny - wtrącił się Louis do rozmowy. 
- Dziękuję.
- Jak masz na imię?
- Alma.

***

Zayn wszedł do domu niczym huragan. Rzucił się na szatyna gdy tylko go dostrzegł, sterczącego w kuchni. 
- Udało mi się! - krzyknął i złączył ich usta w dzikim pocałunku. 
Kiedy się od siebie odkleili wykonał jeszcze jakiś dziwny taniec radości.  
- Zdałem - wydyszał, gdy nareszcie się uspokoił.
- Zdałeś? To znaczy, że...
- Tak! Mogę wrócić do pracy. 
- O mój Boże! Tak się cieszę - i ponownie pocałowali się. 
- Zadzwoń po wszystkich, trzeba to uczcić! 
- Już się robi!
Już po niecałej godzinie dom zapełnił się gośćmi. Mulat rozlał wszystkim szampana i bawili się w najlepsze. Oczywiście zostali wypytani o wizytę w ośrodku i nowy dom. Później jeszcze Jesy odciągnęła na bok swojego przyjaciela i zaproponowała mu pracę w szkole podstawowej Scarcroft. Wtedy myśleli, że ich życie nie mogło być piękniejsze.



____________________________________________________________________
To jest jeden z tych rozdziałów, o których my wszyscy mamy zapomnieć zaraz po przeczytaniu, ze względu na fakt jaki jest kiepski. Cały tydzień nad nim ślęczałam, co chwilę kasując to co już napisałam, ale jednak i to nie pomogło. To jest jeden z tych rozdziałów, które przeczytam za kilka lat i stwierdzę, że jednak pisanie to nie jest to do czego się nadaję. 
Także zapomnijmy, że to coś miało miejsce. Teraz muszę szybko napisać następny, by zakryć jakoś tą hańbę w czeluściach tego bloga. 
See ya soon!

sobota, 11 lutego 2017

Rozdział 19

Równo o piętnastej rozległ się dźwięk dzwonka po domu. Zayn wygładził swoją błękitną koszulę i strzepnął niewidzialny kurz z ramion nim otworzył. Na schodkach stała szatynka w śliwkowym kapeluszu. Uśmiechnęła się promiennie, a mulat wpuścił ją do środka i zaprowadził w głąb lokum. Dotarli do salonu, gdzie na kanapie, czekał Louis. Na stole stały już przygotowane filiżanki z herbatą i talerz ciastek. 
- Cześć El - przywitał się szatyn, wstając do kobiety - Dawno się nie widzieliśmy. 
- Oh, nie przesadzaj! Impreza nie była tak dawno. - Puściła im oczko. 
Przysiadła się na sofie, ostrożnie, by nie wygnieść swojej nowej fiołkowej sukienki. Brunet również usiadł. Jego uda stykały się z udami mężczyzny obok, na co mimowolnie się uśmiechnął, przypominając sobie co działo się poprzedniej nocy. Położył swoją dłoń na jego kolanie, po czym całą swoją uwagę skupił na Calder, która wzięła łyk ciepłej herbaty. 
- Dobra, jak zawsze. - Odłożyła naczynie. - Ale wiem, że nie jestem tu na pogaduchy. 
- Właśnie, jesteśmy ciekawi na czym stoimy - zaczął Louis. 
- No cóż znacie już procedury...
- Tak właściwie. - Zayn podniósł rękę - Nie pamiętam ich. 
- Złożyliście już wniosek, ale żeby zostać wpisanym na listę oczekujących jeszcze długa droga. Najpierw sprawdzamy warunki, czyli ile zarabiacie, gdzie mieszkacie, czy będziecie mieć czas, by zajmować się dzieckiem i tak dalej. Gdy przejdziecie tą weryfikację zostajecie zaproszeni do ośrodka. Tam pytamy każdego z was, dlaczego zdecydowaliście się na dziecko, ile ma mieć lat i bla bla bla. Po prostu odpowiadajcie zgodnie z prawdą, a będzie dobrze. Następnie są kursy. 
- Kursy? - zdziwił się mulat. 
- Tak, kursy. Wiesz dostajesz dziecko z przeszłością. Musisz być gotowy na wszystko i wiedzieć jak mu pomóc i nie zaszkodzić. Dopiero kiedy skończycie odpowiednie kursy, zostajecie wpisani na listę. 
- I co dalej?
- Czekacie.
- Ile dokładnie?
- Nie wiadomo. Czasem są to dwa miesiące, a czasami dwa lata. 
Mężczyzna przytaknął, zaspokajając swoją wiedzę. 
- Mówiłaś, że możesz to jakoś przyspieszyć? - spytał, przypominając sobie rozmowę z Calder. 
- Owszem. Tak właściwie przeszliście już kursy, więc jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli to będziecie mogli pominąć ten krok, a nie oszukujmy się, te kursy trwają prawie pół roku. - Klasnęła w dłonie. - Skoro już sobie to wyjaśniliśmy to chętnie przeszłabym się po domu. 
- Naturalnie.
Małżeństwo wstało i zaprowadziło szatynkę w każdy kąt. Obchód minął szybko. Potem kobieta zadała tylko kilka pytań o to czym się obecnie zajmują i nim się spostrzegli, odprowadzali ją do drzwi. 
- Powiedziałam to wcześniej i muszę się powtórzyć. Ten domek jest uroczy, ale zdecydowanie za mały. 
- Wiemy, Eleanor. Cały czas szukamy czegoś większego - odpowiedział mulat, łapiąc partnera za biodro i przyciągając do siebie. 
- To dobrze. - Posłała uśmiech w ich stronę. - Tak czy siak, powinnam już iść. Do zobaczenia na rozmowie. - Pomachała i opuściła mieszkanie. 
Zayn zamknął drzwi. Nie minęła nawet sekunda nim nagle przyparł on Louisa do ściany i zachłannie wpił się w jego usta. Jego duże dłonie błądziły po torsie kochanka. 
- Cholernie gorąco wyglądasz w tej koszuli - mruknął, szybko ją rozpinając - Masz szczęście, że tak długo udało mi się powstrzymywać. 

***

Szatyn właśnie kończył wiązać krawat gdy po pokoju rozległ się dźwięk dzwonka. Spojrzał na bruneta, który tylko wzruszył ramionami i sięgnął po urządzenie.
- Co tam Jesy? - spytał - Mhm...dobra, rozumiem. - Po czym się rozłączył.
- O co chodziło? - zapytał od razu małżonek. 
Nie był wścibski czy chorobliwie zazdrosny, tak właściwie daleko mu do tego. Zazdrość to była bardziej rzecz mulata. To on zawsze przerywał jego rozmowy z przyjaciółmi, którzy według niego stali za blisko lub pozwalali sobie na zbyt wiele. Raz omal nie pobił jakiegoś chłopaka w klubie, który przypadkiem klepnął go w tyłek, myląc go ze swoją dziewczyną. I choć zachowanie to było czasem irytujące to jednak Louis nie mógł narzekać. Zwłaszcza, że po każdej takiej akcji jego partner lubił mu pokazywać do kogo należy. Uśmiechnął się na tę myśl. Dopiero wtedy wrócił na ziemię i zdał sobie sprawę, że Zayn cały czas do niego mówił. 
- Przepraszam, możesz powtórzyć?
- A o czym tak myślałeś?
Ciemnoskóry powoli zbliżył się do niego, oblizując wargi. Weterynarz patrzył jak zaczarowany. Wtem mężczyzna wpił się w jego usta, a jego dłonie niebezpiecznie sunęły w dół. 
- Zayn.. - próbował powiedzieć szatyn, pomiędzy pocałunkami - Nie mamy na to czasu. 
Lekko go od siebie odsunął. Małżonek warknął, jednak nie protestował i przygładził swoją koszulę. 
- Mamy już teraz jechać. Jesy chce nas zabrać w jedno miejsce - odezwał się. 
- Jakie?
- A bo ja wiem? - Wzruszył ramionami. - Mówiła tylko, by po nią pojechać, więc powinniśmy wychodzić. 
Niebieskooki przytaknął i zgarnął z szafki wszystkie potrzebne rzeczy do kieszeni. Po krótkiej chwili siedzieli w samochodzie, będąc w drodze do przyjaciółki. Zajęło im to niecałe dziesięć minut, gdyż kobieta nie mieszkała wcale tak daleko, jakby się mogło wydawać. Nelson już czekała przed domem. Szybko wsiadła do auta i przywitała się z przyjaciółmi buziakiem w policzek, uważając by nie dotknąć ustami skóry. Nie chciała zostawić czerwonych śladów na ich twarzach. Po czym podała nazwę ulicy, na którą mieli się udać. Na miejscu zobaczyli piękny, duży dom z pomarańczowej cegły. Na podjeździe stała drobna, elegancko ubrana, blondynka. Małżeństwo już wiedziało co się święci, lecz chcieli się jeszcze upewnić. Zaparkowali i wysiedli. Kobieta przywitała się i przedstawiła. Zaprowadziła ich do środka i zaczęła oprowadzać ich po każdym z pokoi oraz wymieniać zalety budynku. I choć praktycznie wszystkie pomieszczenia były puste, to nie miało to znaczenia. Z uśmiechem na ustach podpisali umowę. Nim znów wsiedli do pojazdu, by pojechać do restauracji, odwrócili się jeszcze po raz ostatni w stronę domu, który od tej pory jest ich.

***

Kolacja mijała w spokojnej i przyjaznej atmosferze. Jedynie Harry wydawał się wszystkim dziwnie podenerwowany i zamyślony. Zayn wziął go nawet na stronę, by upewnić się, że wszystko jest w porządku. Chłopak, jednak zbył go twierdząc, że dzisiaj jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie w co mulat nie za bardzo chciał wierzyć. Szatyn na pewno takiego nie przypominał. Gdy wszyscy czekali już tylko na deser Styles w końcu się zdecydował. Zacisnął palce na welwetowym pudełku schowanych głęboko w kieszeni spodni i gwałtownie wstał od stołu, zyskując tym samym uwagę wszystkich zebranych. Odchrząknął. Spojrzał na Anyę, która siedziała po jego prawej stronie, po raz kolejny zakochując się w jej oczach. Wziął głęboki oddech, czując że jest gotów i zaczął:
- Pamiętam jak się poznaliśmy. Wtedy nie mogłem oderwać od Ciebie wzroku. Cały czas patrzyłem i patrzyłem i nie mogłem nasycić się twoim widokiem. Miesiące mijają, a ja chcę więcej i więcej. Nie mogłem zrozumieć dlaczego tak sie dzieje, ale teraz już wiem: jestem w tobie zakochany. Jestem zakochany i jednocześnie przerażony, ze Ciebie stracę. Dlatego nie chcę ryzykować ani chwili dłużej.
Ukląkł na jedne kolano i wyciągnął czerwone pudełko w kształcie serduszka. 
- Dlatego chciałbym ci zadać bardzo ważne pytanie: Czy zostaniesz moją żoną?
Otworzył je, ukazując cudny, świecący się pierścionek. Dopiero kiedy poczuł się wystarczająco pewnie, podniósł wzrok na swoją wybrankę. Wcześniej przymknął powieki. Dziewczynka była cała we łzach, lecz uśmiechała się. Dokładnie jak wtedy, gdy spytał ją czy z nim zamieszka. Chwilę czekał w strachu, nim ukochana uspokoiła się na tyle, by mu odpowiedzieć. 
- Z przyjemnością - wydostało się z jej ust i rzuciła się na swojego przyszłego męża. 
W tym momencie wszystko przestało mieć znaczenie. Liczyli się tylko oni. Tylko ich bliskość i uczucie. Dookoła wszyscy bili brawo, wiwatowali i wykrzykiwali gratulacje, jednak oni nawet tego nie słyszeli, będąc głęboko w świecie gdzie byli tylko we dwoje. 

***

Louis powoli spacerował po plaży, czując jak piasek łaskocze go w bose stopy. Wiatr rozwiewał mu włosy. Razem z mulatem korzystali z nielicznych ciepłych dni, biorąc pod uwagę fakt, że za niedługo lato się kończyło. Przymknął oczy, czując jak fale uspokajają go całkowicie. Zayn ścisnął jego dłoń, próbując zdobyć jego uwagę, jednak on nie podnosił powiek. 
- Miło, prawda? - spytał partner. 
Szatyn pokiwał głową.
- Mam prezent dla ciebie, ale nie zobaczysz go jeśli nie otworzysz oczu. 
Mężczyzna nie spiesząc się, leniwie podnosił powieki, które wydały mu się niewyobrażalnie ciężkie. Gdy nareszcie mu się udało, zobaczył swego małżonka, który przykląkł na jedno kolano z wyciągniętymi ku niemu dłońmi. 
- Ostatnie dni dały mi dużo do myślenia - zaczął - Zająłeś się mną i zaopiekowałeś. Byłeś i dalej jesteś dla mnie dużym oparciem. - Spojrzał na niego. - Wyjdziesz za mnie?
- Zrobiłem już to kilka lat temu - odpowiedział z uśmiechem. 
Brunet przytaknął i cmoknął go przelotnie w usta. 
- Wiem, ale może moglibyśmy to powtórzyć? - zapytał, przygryzając wargę. 
- Oczywiście.