To był środek nocy. Cały dom pogrążony w mroku i ciszy. I nagle coś to przerwało - telefon od Nialla. Perrie zaczęła rodzić i właśnie są w drodze do szpitala. Małżeństwo z prędkością światła zerwało się z łóżek. W zaledwie kilka sekund byli gotowi do wyjścia i już pędzili samochodem do dziewczyny. Bali się, że nie zdążą, że przegapią tak ważną chwilę. Złamali już praktycznie każdy możliwy przepis drogowy. Liczyli na to, aby nikt ich nie zatrzymywał, nie spowalniał. Louis przez chwilę poczuł się jak wtedy kiedy pędził tego pamiętnego dnia do Zayna. Szatyn zapatrzony w zimną szybę, widział wspomnienia z tamtego dnia. Jak to on siedział na siedzeniu mulata i ściskał kierownicę tak mocno, że pobielały mu knykcie. Omal nie wypadł z kilku zakrętów, ale to się nie liczyło. Liczył się tylko on. Uśmiechnął się, myśląc o tym. Przytrzymał się siedzenia, gdy gwałtownie zahamowali. Szybko wypadli z pojazdu i pobiegli do środka. Spytali recepcjonistkę o przebywanie blondynki. Po chwili wiedzieli już wszystko. Skierowali się na górę w pośpiechu, potykając się o stopnie. Gdy nareszcie tam dotarli, zobaczyli swoich znajomych. Jesy podeszła do nich, tłumaczą całą sytuację. Edwards razem z Horanem byli w jednej ze szpitalnych sal, a im pozostało nic innego jak czekanie. Małżeństwo przycupnęło koło Harry'ego, który ze zdenerwowania obgryzał paznokcie. Zmęczony Zayn położył głowę na ramieniu swojego partnera i pozwolił swoim powiekom opaść. Louis złapał go za dłoń i zaczął na niej kreślić proste wzory. Cmoknął swojego męża delikatnie. Wydawało by się, że czekali wieczność, choć w rzeczywistości była to tylko pół godziny. Cała piątka siedziała jak na szpilkach w każdej chwili gotowa, aby wbiec do pomieszczenia na przeciwko. Nelson jako bardzo niecierpliwa kobieta, krążyła po korytarzu, kląć pod nosem. Nareszcie! Ta chwila, na którą czekali nastała! Zza drzwi wyłonił się uśmiechnięty blondyn i skinieniem głowy zaprosił ich do środka. Szatyn zaczął wybudzać mulata, a po chwili wszyscy poszli przywitać nowego członka tej niecodziennej rodziny. Perrie leżała na łóżku, szczelnie przykryta pościelą, a w ramionach trzymała małego aniołka. Blondynka posłała w ich stronę nieśmiały uśmiech.
- Chcesz ją potrzymać? - spytała cicho Louisa.
- Ja? Jesteś pewna?
Kobieta przytaknęła i podała mu dziecko. Mężczyzna zaśmiał się nerwowo. Wyobrażał sobie siebie w tej sytuacji niezliczoną ilość razy, ale teraz marzenia miały zamienić się w rzeczywistość.
- Wybraliście już imię, prawda? - szepnął Niall ukradkiem do Zayna.
- Amanda - odpowiedzieli w tym samym momencie.
- Wiedziałem, że się na was nie zawiodę.
***
Louis ponownie przygładził swoją koszulę i poprawił kołnierzyk. Brunet ścisnął jego dłoń, chcąc dodać mu otuchy jak i również sobie. Stali jeszcze trochę w stresie nim podeszła do nich Eleanor z uśmiechem na swoich wściekle różowych ustach.
- To co? Gotowi?
Para przytaknęła niepewnie. Po raz ostatni spojrzeli na plakietkę na budynku i weszli do środka. Tam czekała na nich staruszka zarządzająca całym ośrodkiem. Poprawiła swoje duże, okrągłe, fioletowe okulary i uścisnęła ich ręce.
- Miło mi przywitać was, przyszłych rodziców, w domu dziecka, który prowadzę. Każde z dzieci, nad którym sprawuję pieczę zasługuje, moim skromnym zdaniem, na kochającą rodzinę i prawdziwy dom. O jakim dziecku państwo myśleli?
- W sumie nie ma to dla nas dużego znaczenia, prawda Zee?
Mulat szybko przytaknął. Kobiecina uśmiechnęła się po raz ostatni i pozwoliła im się przejść po placówce. Mężczyźni powolnym krokiem spacerowali po nowym miejscu. Co jakiś czas zatrzymywali się przy jakimś konkretnym maleństwu, lecz z żadnym nie zostali dłużej niż minutę. I nagle ją zauważyli już z daleka. Siedziała przy kolorowym stole, rysując. Otoczyła się kredkami, jakby murem, który miał dzielić ją od wszystkich dookoła. Nie była w ogóle zainteresowana przybyszami. Nawet kiedy się do niej przysiadli, nie podniosła wzroku. Cały czas była skoncentrowana na kartce. Brunet ostrożnie pochylił się w jej kierunku.
- Co rysujesz? - zapytał.
Dziewczynka spojrzała na niego badawczo. Jej zielone, duże oczy zabłyszczały i wygięła swoje malutkie usteczka w uśmiechu. Niezdarnie próbowała zabrać kasztanowe kosmyki swoich włosów z twarzy.
- Żółwia! - wykrzyknęła.
Szatyn spojrzał na jej obrazek rozczulony.
- A dlaczego ten żółw jest żółty?
Mała uroczo zmarszczyła swój niewielki nosek i brwi, po czym zlustrowała mężczyznę od góry do dołu.
- A dlaczego miałby nie być żółty?
- Jest piękny - wtrącił się Louis do rozmowy.
- Dziękuję.
- Jak masz na imię?
- Alma.
***
Zayn wszedł do domu niczym huragan. Rzucił się na szatyna gdy tylko go dostrzegł, sterczącego w kuchni.
- Udało mi się! - krzyknął i złączył ich usta w dzikim pocałunku.
Kiedy się od siebie odkleili wykonał jeszcze jakiś dziwny taniec radości.
- Zdałem - wydyszał, gdy nareszcie się uspokoił.
- Zdałeś? To znaczy, że...
- Tak! Mogę wrócić do pracy.
- O mój Boże! Tak się cieszę - i ponownie pocałowali się.
- Zadzwoń po wszystkich, trzeba to uczcić!
- Już się robi!
Już po niecałej godzinie dom zapełnił się gośćmi. Mulat rozlał wszystkim szampana i bawili się w najlepsze. Oczywiście zostali wypytani o wizytę w ośrodku i nowy dom. Później jeszcze Jesy odciągnęła na bok swojego przyjaciela i zaproponowała mu pracę w szkole podstawowej Scarcroft. Wtedy myśleli, że ich życie nie mogło być piękniejsze.
____________________________________________________________________
To jest jeden z tych rozdziałów, o których my wszyscy mamy zapomnieć zaraz po przeczytaniu, ze względu na fakt jaki jest kiepski. Cały tydzień nad nim ślęczałam, co chwilę kasując to co już napisałam, ale jednak i to nie pomogło. To jest jeden z tych rozdziałów, które przeczytam za kilka lat i stwierdzę, że jednak pisanie to nie jest to do czego się nadaję.
Także zapomnijmy, że to coś miało miejsce. Teraz muszę szybko napisać następny, by zakryć jakoś tą hańbę w czeluściach tego bloga.
See ya soon!