sobota, 25 lutego 2017

Rozdział 20

To był środek nocy. Cały dom pogrążony w mroku i ciszy. I nagle coś to przerwało - telefon od Nialla. Perrie zaczęła rodzić i właśnie są w drodze do szpitala. Małżeństwo z prędkością światła zerwało się z łóżek. W zaledwie kilka sekund byli gotowi do wyjścia i już pędzili samochodem do dziewczyny. Bali się, że nie zdążą, że przegapią tak ważną chwilę. Złamali już praktycznie każdy możliwy przepis drogowy. Liczyli na to, aby nikt ich nie zatrzymywał, nie spowalniał. Louis przez chwilę poczuł się jak wtedy kiedy pędził tego pamiętnego dnia do Zayna. Szatyn zapatrzony w zimną szybę, widział wspomnienia z tamtego dnia. Jak to on siedział na siedzeniu mulata i ściskał kierownicę tak mocno, że pobielały mu knykcie. Omal nie wypadł z kilku zakrętów, ale to się nie liczyło. Liczył się tylko on. Uśmiechnął się, myśląc o tym. Przytrzymał się siedzenia, gdy gwałtownie zahamowali. Szybko wypadli z pojazdu i pobiegli do środka. Spytali recepcjonistkę o przebywanie blondynki. Po chwili wiedzieli już wszystko. Skierowali się na górę w pośpiechu, potykając się o stopnie. Gdy nareszcie tam dotarli, zobaczyli swoich znajomych. Jesy podeszła do nich, tłumaczą całą sytuację. Edwards razem z Horanem byli w jednej ze szpitalnych sal, a im pozostało nic innego jak czekanie. Małżeństwo przycupnęło koło Harry'ego, który ze zdenerwowania obgryzał paznokcie. Zmęczony Zayn położył głowę na ramieniu swojego partnera i pozwolił swoim powiekom opaść. Louis złapał go za dłoń i zaczął na niej kreślić proste wzory. Cmoknął swojego męża delikatnie. Wydawało by się, że czekali wieczność, choć w rzeczywistości była to tylko pół godziny. Cała piątka siedziała jak na szpilkach w każdej chwili gotowa, aby wbiec do pomieszczenia na przeciwko. Nelson jako bardzo niecierpliwa kobieta, krążyła po korytarzu, kląć pod nosem. Nareszcie! Ta chwila, na którą czekali nastała! Zza drzwi wyłonił się uśmiechnięty blondyn i skinieniem głowy zaprosił ich do środka. Szatyn zaczął wybudzać mulata,  a po chwili wszyscy poszli przywitać nowego członka tej niecodziennej rodziny. Perrie leżała na łóżku, szczelnie przykryta pościelą, a w ramionach trzymała małego aniołka. Blondynka posłała w ich stronę nieśmiały uśmiech. 
- Chcesz ją potrzymać? - spytała cicho Louisa. 
- Ja? Jesteś pewna?
Kobieta przytaknęła i podała mu dziecko. Mężczyzna zaśmiał się nerwowo. Wyobrażał sobie siebie w tej sytuacji niezliczoną ilość razy, ale teraz marzenia miały zamienić się w rzeczywistość. 
- Wybraliście już imię, prawda? - szepnął Niall ukradkiem do Zayna. 
- Amanda - odpowiedzieli w tym samym momencie. 
- Wiedziałem, że się na was nie zawiodę.

***

Louis ponownie przygładził swoją koszulę i poprawił kołnierzyk. Brunet ścisnął jego dłoń, chcąc dodać mu otuchy jak i również sobie. Stali jeszcze trochę w stresie nim podeszła do nich Eleanor z uśmiechem na swoich wściekle różowych ustach. 
- To co? Gotowi?
Para przytaknęła niepewnie. Po raz ostatni spojrzeli na plakietkę na budynku i weszli do środka. Tam czekała na nich staruszka zarządzająca całym ośrodkiem. Poprawiła swoje duże, okrągłe, fioletowe okulary i uścisnęła ich ręce.
- Miło mi przywitać was, przyszłych rodziców, w domu dziecka, który prowadzę. Każde z dzieci, nad którym sprawuję pieczę zasługuje, moim skromnym zdaniem, na kochającą rodzinę i prawdziwy dom. O jakim dziecku państwo myśleli?
- W sumie nie ma to dla nas dużego znaczenia, prawda Zee?
Mulat szybko przytaknął. Kobiecina uśmiechnęła się po raz ostatni i pozwoliła im się przejść po placówce. Mężczyźni powolnym krokiem spacerowali po nowym miejscu. Co jakiś czas zatrzymywali się przy jakimś konkretnym maleństwu, lecz z żadnym nie zostali dłużej niż minutę. I nagle ją zauważyli już z daleka. Siedziała przy kolorowym stole, rysując. Otoczyła się kredkami, jakby murem, który miał dzielić ją od wszystkich dookoła. Nie była w ogóle zainteresowana przybyszami. Nawet kiedy się do niej przysiadli, nie podniosła wzroku. Cały czas była skoncentrowana na kartce. Brunet ostrożnie pochylił się w jej kierunku. 
- Co rysujesz? - zapytał. 
Dziewczynka spojrzała na niego badawczo. Jej zielone, duże oczy zabłyszczały i wygięła swoje malutkie usteczka w uśmiechu. Niezdarnie próbowała zabrać kasztanowe kosmyki swoich włosów z twarzy.
- Żółwia! - wykrzyknęła. 
Szatyn spojrzał na jej obrazek rozczulony. 
- A dlaczego ten żółw jest żółty?
Mała uroczo zmarszczyła swój niewielki nosek i brwi, po czym zlustrowała mężczyznę od góry do dołu.
- A dlaczego miałby nie być żółty?
- Jest piękny - wtrącił się Louis do rozmowy. 
- Dziękuję.
- Jak masz na imię?
- Alma.

***

Zayn wszedł do domu niczym huragan. Rzucił się na szatyna gdy tylko go dostrzegł, sterczącego w kuchni. 
- Udało mi się! - krzyknął i złączył ich usta w dzikim pocałunku. 
Kiedy się od siebie odkleili wykonał jeszcze jakiś dziwny taniec radości.  
- Zdałem - wydyszał, gdy nareszcie się uspokoił.
- Zdałeś? To znaczy, że...
- Tak! Mogę wrócić do pracy. 
- O mój Boże! Tak się cieszę - i ponownie pocałowali się. 
- Zadzwoń po wszystkich, trzeba to uczcić! 
- Już się robi!
Już po niecałej godzinie dom zapełnił się gośćmi. Mulat rozlał wszystkim szampana i bawili się w najlepsze. Oczywiście zostali wypytani o wizytę w ośrodku i nowy dom. Później jeszcze Jesy odciągnęła na bok swojego przyjaciela i zaproponowała mu pracę w szkole podstawowej Scarcroft. Wtedy myśleli, że ich życie nie mogło być piękniejsze.



____________________________________________________________________
To jest jeden z tych rozdziałów, o których my wszyscy mamy zapomnieć zaraz po przeczytaniu, ze względu na fakt jaki jest kiepski. Cały tydzień nad nim ślęczałam, co chwilę kasując to co już napisałam, ale jednak i to nie pomogło. To jest jeden z tych rozdziałów, które przeczytam za kilka lat i stwierdzę, że jednak pisanie to nie jest to do czego się nadaję. 
Także zapomnijmy, że to coś miało miejsce. Teraz muszę szybko napisać następny, by zakryć jakoś tą hańbę w czeluściach tego bloga. 
See ya soon!

sobota, 11 lutego 2017

Rozdział 19

Równo o piętnastej rozległ się dźwięk dzwonka po domu. Zayn wygładził swoją błękitną koszulę i strzepnął niewidzialny kurz z ramion nim otworzył. Na schodkach stała szatynka w śliwkowym kapeluszu. Uśmiechnęła się promiennie, a mulat wpuścił ją do środka i zaprowadził w głąb lokum. Dotarli do salonu, gdzie na kanapie, czekał Louis. Na stole stały już przygotowane filiżanki z herbatą i talerz ciastek. 
- Cześć El - przywitał się szatyn, wstając do kobiety - Dawno się nie widzieliśmy. 
- Oh, nie przesadzaj! Impreza nie była tak dawno. - Puściła im oczko. 
Przysiadła się na sofie, ostrożnie, by nie wygnieść swojej nowej fiołkowej sukienki. Brunet również usiadł. Jego uda stykały się z udami mężczyzny obok, na co mimowolnie się uśmiechnął, przypominając sobie co działo się poprzedniej nocy. Położył swoją dłoń na jego kolanie, po czym całą swoją uwagę skupił na Calder, która wzięła łyk ciepłej herbaty. 
- Dobra, jak zawsze. - Odłożyła naczynie. - Ale wiem, że nie jestem tu na pogaduchy. 
- Właśnie, jesteśmy ciekawi na czym stoimy - zaczął Louis. 
- No cóż znacie już procedury...
- Tak właściwie. - Zayn podniósł rękę - Nie pamiętam ich. 
- Złożyliście już wniosek, ale żeby zostać wpisanym na listę oczekujących jeszcze długa droga. Najpierw sprawdzamy warunki, czyli ile zarabiacie, gdzie mieszkacie, czy będziecie mieć czas, by zajmować się dzieckiem i tak dalej. Gdy przejdziecie tą weryfikację zostajecie zaproszeni do ośrodka. Tam pytamy każdego z was, dlaczego zdecydowaliście się na dziecko, ile ma mieć lat i bla bla bla. Po prostu odpowiadajcie zgodnie z prawdą, a będzie dobrze. Następnie są kursy. 
- Kursy? - zdziwił się mulat. 
- Tak, kursy. Wiesz dostajesz dziecko z przeszłością. Musisz być gotowy na wszystko i wiedzieć jak mu pomóc i nie zaszkodzić. Dopiero kiedy skończycie odpowiednie kursy, zostajecie wpisani na listę. 
- I co dalej?
- Czekacie.
- Ile dokładnie?
- Nie wiadomo. Czasem są to dwa miesiące, a czasami dwa lata. 
Mężczyzna przytaknął, zaspokajając swoją wiedzę. 
- Mówiłaś, że możesz to jakoś przyspieszyć? - spytał, przypominając sobie rozmowę z Calder. 
- Owszem. Tak właściwie przeszliście już kursy, więc jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli to będziecie mogli pominąć ten krok, a nie oszukujmy się, te kursy trwają prawie pół roku. - Klasnęła w dłonie. - Skoro już sobie to wyjaśniliśmy to chętnie przeszłabym się po domu. 
- Naturalnie.
Małżeństwo wstało i zaprowadziło szatynkę w każdy kąt. Obchód minął szybko. Potem kobieta zadała tylko kilka pytań o to czym się obecnie zajmują i nim się spostrzegli, odprowadzali ją do drzwi. 
- Powiedziałam to wcześniej i muszę się powtórzyć. Ten domek jest uroczy, ale zdecydowanie za mały. 
- Wiemy, Eleanor. Cały czas szukamy czegoś większego - odpowiedział mulat, łapiąc partnera za biodro i przyciągając do siebie. 
- To dobrze. - Posłała uśmiech w ich stronę. - Tak czy siak, powinnam już iść. Do zobaczenia na rozmowie. - Pomachała i opuściła mieszkanie. 
Zayn zamknął drzwi. Nie minęła nawet sekunda nim nagle przyparł on Louisa do ściany i zachłannie wpił się w jego usta. Jego duże dłonie błądziły po torsie kochanka. 
- Cholernie gorąco wyglądasz w tej koszuli - mruknął, szybko ją rozpinając - Masz szczęście, że tak długo udało mi się powstrzymywać. 

***

Szatyn właśnie kończył wiązać krawat gdy po pokoju rozległ się dźwięk dzwonka. Spojrzał na bruneta, który tylko wzruszył ramionami i sięgnął po urządzenie.
- Co tam Jesy? - spytał - Mhm...dobra, rozumiem. - Po czym się rozłączył.
- O co chodziło? - zapytał od razu małżonek. 
Nie był wścibski czy chorobliwie zazdrosny, tak właściwie daleko mu do tego. Zazdrość to była bardziej rzecz mulata. To on zawsze przerywał jego rozmowy z przyjaciółmi, którzy według niego stali za blisko lub pozwalali sobie na zbyt wiele. Raz omal nie pobił jakiegoś chłopaka w klubie, który przypadkiem klepnął go w tyłek, myląc go ze swoją dziewczyną. I choć zachowanie to było czasem irytujące to jednak Louis nie mógł narzekać. Zwłaszcza, że po każdej takiej akcji jego partner lubił mu pokazywać do kogo należy. Uśmiechnął się na tę myśl. Dopiero wtedy wrócił na ziemię i zdał sobie sprawę, że Zayn cały czas do niego mówił. 
- Przepraszam, możesz powtórzyć?
- A o czym tak myślałeś?
Ciemnoskóry powoli zbliżył się do niego, oblizując wargi. Weterynarz patrzył jak zaczarowany. Wtem mężczyzna wpił się w jego usta, a jego dłonie niebezpiecznie sunęły w dół. 
- Zayn.. - próbował powiedzieć szatyn, pomiędzy pocałunkami - Nie mamy na to czasu. 
Lekko go od siebie odsunął. Małżonek warknął, jednak nie protestował i przygładził swoją koszulę. 
- Mamy już teraz jechać. Jesy chce nas zabrać w jedno miejsce - odezwał się. 
- Jakie?
- A bo ja wiem? - Wzruszył ramionami. - Mówiła tylko, by po nią pojechać, więc powinniśmy wychodzić. 
Niebieskooki przytaknął i zgarnął z szafki wszystkie potrzebne rzeczy do kieszeni. Po krótkiej chwili siedzieli w samochodzie, będąc w drodze do przyjaciółki. Zajęło im to niecałe dziesięć minut, gdyż kobieta nie mieszkała wcale tak daleko, jakby się mogło wydawać. Nelson już czekała przed domem. Szybko wsiadła do auta i przywitała się z przyjaciółmi buziakiem w policzek, uważając by nie dotknąć ustami skóry. Nie chciała zostawić czerwonych śladów na ich twarzach. Po czym podała nazwę ulicy, na którą mieli się udać. Na miejscu zobaczyli piękny, duży dom z pomarańczowej cegły. Na podjeździe stała drobna, elegancko ubrana, blondynka. Małżeństwo już wiedziało co się święci, lecz chcieli się jeszcze upewnić. Zaparkowali i wysiedli. Kobieta przywitała się i przedstawiła. Zaprowadziła ich do środka i zaczęła oprowadzać ich po każdym z pokoi oraz wymieniać zalety budynku. I choć praktycznie wszystkie pomieszczenia były puste, to nie miało to znaczenia. Z uśmiechem na ustach podpisali umowę. Nim znów wsiedli do pojazdu, by pojechać do restauracji, odwrócili się jeszcze po raz ostatni w stronę domu, który od tej pory jest ich.

***

Kolacja mijała w spokojnej i przyjaznej atmosferze. Jedynie Harry wydawał się wszystkim dziwnie podenerwowany i zamyślony. Zayn wziął go nawet na stronę, by upewnić się, że wszystko jest w porządku. Chłopak, jednak zbył go twierdząc, że dzisiaj jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie w co mulat nie za bardzo chciał wierzyć. Szatyn na pewno takiego nie przypominał. Gdy wszyscy czekali już tylko na deser Styles w końcu się zdecydował. Zacisnął palce na welwetowym pudełku schowanych głęboko w kieszeni spodni i gwałtownie wstał od stołu, zyskując tym samym uwagę wszystkich zebranych. Odchrząknął. Spojrzał na Anyę, która siedziała po jego prawej stronie, po raz kolejny zakochując się w jej oczach. Wziął głęboki oddech, czując że jest gotów i zaczął:
- Pamiętam jak się poznaliśmy. Wtedy nie mogłem oderwać od Ciebie wzroku. Cały czas patrzyłem i patrzyłem i nie mogłem nasycić się twoim widokiem. Miesiące mijają, a ja chcę więcej i więcej. Nie mogłem zrozumieć dlaczego tak sie dzieje, ale teraz już wiem: jestem w tobie zakochany. Jestem zakochany i jednocześnie przerażony, ze Ciebie stracę. Dlatego nie chcę ryzykować ani chwili dłużej.
Ukląkł na jedne kolano i wyciągnął czerwone pudełko w kształcie serduszka. 
- Dlatego chciałbym ci zadać bardzo ważne pytanie: Czy zostaniesz moją żoną?
Otworzył je, ukazując cudny, świecący się pierścionek. Dopiero kiedy poczuł się wystarczająco pewnie, podniósł wzrok na swoją wybrankę. Wcześniej przymknął powieki. Dziewczynka była cała we łzach, lecz uśmiechała się. Dokładnie jak wtedy, gdy spytał ją czy z nim zamieszka. Chwilę czekał w strachu, nim ukochana uspokoiła się na tyle, by mu odpowiedzieć. 
- Z przyjemnością - wydostało się z jej ust i rzuciła się na swojego przyszłego męża. 
W tym momencie wszystko przestało mieć znaczenie. Liczyli się tylko oni. Tylko ich bliskość i uczucie. Dookoła wszyscy bili brawo, wiwatowali i wykrzykiwali gratulacje, jednak oni nawet tego nie słyszeli, będąc głęboko w świecie gdzie byli tylko we dwoje. 

***

Louis powoli spacerował po plaży, czując jak piasek łaskocze go w bose stopy. Wiatr rozwiewał mu włosy. Razem z mulatem korzystali z nielicznych ciepłych dni, biorąc pod uwagę fakt, że za niedługo lato się kończyło. Przymknął oczy, czując jak fale uspokajają go całkowicie. Zayn ścisnął jego dłoń, próbując zdobyć jego uwagę, jednak on nie podnosił powiek. 
- Miło, prawda? - spytał partner. 
Szatyn pokiwał głową.
- Mam prezent dla ciebie, ale nie zobaczysz go jeśli nie otworzysz oczu. 
Mężczyzna nie spiesząc się, leniwie podnosił powieki, które wydały mu się niewyobrażalnie ciężkie. Gdy nareszcie mu się udało, zobaczył swego małżonka, który przykląkł na jedno kolano z wyciągniętymi ku niemu dłońmi. 
- Ostatnie dni dały mi dużo do myślenia - zaczął - Zająłeś się mną i zaopiekowałeś. Byłeś i dalej jesteś dla mnie dużym oparciem. - Spojrzał na niego. - Wyjdziesz za mnie?
- Zrobiłem już to kilka lat temu - odpowiedział z uśmiechem. 
Brunet przytaknął i cmoknął go przelotnie w usta. 
- Wiem, ale może moglibyśmy to powtórzyć? - zapytał, przygryzając wargę. 
- Oczywiście.

wtorek, 24 stycznia 2017

Rozdział 18

Louis siedział w samochodzie na parkingu przed lotniskiem. Dzisiaj był ten dzień. Dziś nareszcie wraca Zayn. Mężczyzna uśmiechnął się do siebie w lusterku i spojrzał na zegarek. Miał jeszcze dobrą godzinę do przylotu jego samolotu. Wiedział, że był trochę za wcześnie, ale wiedział też, że nie był by w stanie wysiedzieć w domu ani chwili dłużej. Nie sam. Korzystając z dodatkowego czasu otworzył książkę z imionami dla dzieci. Data porodu Perrie zbliżała się coraz większymi krokami, a imienia dalej nie było. Na siedzeniu obok spoczywał niewielki notatnik oraz ołówek, żeby w każdej chwili mógł zapisać to co wybrał. W końcu musiała to być lista! Lecz im więcej stron przewrócił tym bardziej uświadczył się w przekonaniu, że zadanie to jednak nie jest takie łatwe jakby się wydawało. No bo jak z pośród 270 różnych imion, wybrać to jedno? Podniósł wzrok i sprawdził godzinę. Minęło niecałe dziesięć minut. Jęknął i położył głowę na kierownicy. W planach miał wybranie około pięciu imion, ale teraz intuicja podpowiadała mu, że na pięciu to się raczej nie skończy. Zagryzł wargę i zaczął intensywnie myśleć, czym powinien się kierować.
- Imię powinno być łatwe do zapisania i wymówienia - stwierdził po chwili - Musi być także uniwersalne, żeby pasowało i teraz, i jak będzie mieć lat szesnaście i potem jeszcze w dorosłym życiu, by nie miała powodu do wstydu. I żeby miało ładne znaczenie. 
Powtórzył to sobie jeszcze kilka razy i wznowił czytanie. Kiedy zapisał sześć imion, zdał sobie sprawę, że czas wyjść. Schował notatnik do schowka i wyszedł z pojazdu. Stanął tak żeby mieć dobry widok na tablicę przylotów, a ręce schował do kieszeni. Nie musiał czekać długo. Już po chwili tabun ludzi dosłownie wysypał się z przejścia, jednak nigdzie nie potrafił dojrzeć osoby, której tak bardzo oczekiwał. Stanął na palcach, lecz nic mu to nie pomogło. Tak jakby Zayna nawet nie było w tym samolocie. Westchnął i spuścił wzrok. 
- Czekasz na kogoś ważnego? - usłyszał nagle za sobą. 
Poczuł jak łzy zbierają mu się w kącikach. Szybko się odwrócił i wtulił mocno w mężczyznę. 
- Zayn - szepnął. 
- Shh, już jestem przy tobie. 
Szatyn nawet nie zauważył kiedy tak naprawdę się rozpłakał. Po tak długiej rozłące ten moment wydawał mu się taki surrealistyczny. Brunet trzymał go bezpiecznie w swoich ramionach i głaskał uspokajająco po plecach, co jakiś czas całując w czubek głowy. Po pewnym czasie, jednak odsunął się na niewielką odległość i używając palca wskazującego i kciuka, podniósł podbródek swojego męża. Przez chwilę patrzyli się w sobie w oczy, a potem Zayn złączył ich usta w pocałunku. I właśnie wtedy kiedy Louis poczuł na swoich ustach jego, wszystko dookoła przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Rozmowy i kroki ucichły. Liczyli się tylko oni. Tak jakby byli całkiem sami na pustej hali. Chciał by ta chwila trwała wiecznie. By mulat nigdy się od niego nie odsunął. Jednak w końcu musiało to nastąpić. Gdy tylko poczuł jak się oddala, kurczowo złapał się jego bluzki. 
- Zostań - szepnął ledwo słyszalnie. 
- Zostanę, obiecuję.
Stali tak jeszcze przez dłuższy czas, nim ciemnoskóry zaproponował, by pojechali do domu.

***

Kiedy zaparkowali pod domem, żadnemu nie spieszyło się do wyjścia z auta. Napawali się swoją obecnością. Tym, że gdy wyciągną rękę poczują ciepło drugiej osoby. Nareszcie. I choć była to tylko chwila, nim w końcu podnieśli się i opuścili samochód, obydwoje czuli się jakby trwało to wieczność. Zayn szedł pierwszy. Jak tylko otworzył drzwi wejściowe, poczuł, że coś jest nie tak. Przekroczył próg salonu i nagle znikąd pojawili się wszyscy jego przyjaciele, krzycząc głośne "Witaj w domu!". Mulat spojrzał w bok na Louisa, jednak ten wydawał się równie zaskoczony. Po chwili miał przy swoim boku doczepioną Jesy. 
- Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo za tobą tęskniliśmy! - powiedziała. 
I biorąc również szatyna pod ramię, zaprowadziła ich w głąb ich własnego salonu. Dookoła była pełno balonów, a na poręczy schodów i lampach przyczepione były kolorowe serpentyny. Po chwili z kuchni wyłonił się Harry z wielkim czekoladowym tortem. Wszystko działo się tak szybko. Dobrze bawili się w swoim towarzystwie, a małżeństwo zaproponowało szampana. Brunet lał alkohol do kieliszków. Już miał podać jeden także Perrie, lecz nagle zabrał rękę. 
- Ah, no tak! Ty nie możesz. 
- Bardzo śmieszne Zayn - mruknęła. 
Goście zaśmiali się, Perrie również, a Niall przyciągnął ją do siebie i złożył delikatny pocałunek na jej złocistych włosach. 
- Jeszcze mu pokażemy, że z nami się nie zadziera, kochanie - szepnął teatralnie, wywołując kolejną salwę śmiechu. 
Przyjaciele napili się, zjedli tort i spędzili kilka godzin rozmawiając ze sobą i wygłupiając się. W takich chwilach jak ta, zaczynali dostrzegać pewne sprawy. Zauważyli, że nie bez powodu każde z nich przyjechało do tego miasta. Są tutaj z powodu jakiegoś pokręconego boskiego planu, ale tak długo jak będą mieli siebie nawzajem dadzą radę. I nic nie jest w stanie ich pokonać. W środku imprezy, zadzwonił dzwonek do drzwi. Louis poszedł otworzyć. Na schodkach stała Felicite, Waliyha oraz Benjamin. 
- Cześć - przywitała się nieśmiało Wal - Moglibyśmy się przyłączyć?
- Pewnie, w końcu jesteście częścią rodziny. 
Trzech nowych gości po cichu weszło do salonu. Przedstawili się wszystkim. Zayn, który w tym czasie razem z Omeiką szukał alkoholu w kuchni, zdziwił się gdy wszedł do salonu i spotkał tam swoją siostrę. 
- Waliyha? - spytał, podchodząc bliżej - To naprawdę ty?
- Cześć. - Pomachała ręką na przywitanie. - Miło cię znów widzieć. 
- Ciebie również.
Nie mógł się na nią napatrzeć. Nie widział jej przez bardzo długi czas. Pamiętał ją jak jeszcze była nastolatką, a teraz stała przed nim dorosła kobieta. Brunetka zwilżyła usta i odwróciła się wzrokiem szukając swojego chłopaka. 
- Chciałabym ci kogoś przedstawić - powiedziała, ostrożnie dobierając słowa.
Złapała brata za rękę i zaprowadziła go do blondyna. Louis przyglądał się temu wszystkiemu razem z Jesy. 
- To piękne - odezwała się Nelson. 
Obydwoje uśmiechali się, widząc tą scenę. Jednak zostało to przerwane przez dzwonek telefonu szatyna. 
- Przepraszam - mruknął. 
Wyjął urządzenie z kieszeni i pobiegł na górę. Odebrał telefon, przekraczając próg sypialni. 
- Halo?
- Louis? Tu Jade.
- Hej, co u ciebie?
Cisza. Mężczyzna przysiadł sobie na łóżku. 
- Jade? Jesteś tam?
- Jestem, jestem - burknęła, po dłuższej chwili.
- Stało się coś?
Po drugiej stronie słuchawki, słychać było jak szatynka bierze głęboki oddech. 
- Czy może...? Nie, to znaczy...
- Powiedz o co chodzi - powiedział stanowczo. 
- Pomógłbyś mi odzyskać Fizzy?
Zapadła cisza. Nagle drzwi od szafy, zaskrzypiały i otworzyły się, a po chwili na łóżko dumnie wskoczył Filemon. Spojrzał na Tomlinsona swoimi wielkimi, kocimi oczami, miauknął i zaczął ocierać się o jego ramię, mrucząc głośno. Szatyn podniósł rękę i podrapał zwierzaka za uchem. 
- Nie wiem, musiałbym się zastanowić. 
- Proszę, to dla mnie bardzo ważne. 
Wtem w pokoju rozległo się pukanie, a po chwili do pomieszczenia wszedł sprawca tego całego zamieszania. 
Wszystko w porządku Louis? - spytała kobieta. 
- Tak, pomogę ci - powiedział niebieskooki do słuchawki i nie czekając na odpowiedź, rozłączył się. - W jak najlepszym, Fiz.

***

Powoli zaczęło się ściemniać, a goście rozchodzili się do swoich domów. Jednak nim zdążyli poubierać buty i czapki, Harry szybko wskoczył na kanapę, mając coś ważnego do ogłoszenia. 
- Razem z moją piękną dziewczyną - spojrzał na Anyę, która zarumieniła się - chciałbym was zaprosić do restauracji Melton's w ten piątek na godzinę szesnastą. Dziękuję za uwagę. - Ukłonił się i zszedł z sofy. 
- My też jesteśmy zaproszeni? - odezwał się nagle Benjamin. 
Szatyn uśmiechnął się i wzruszył ramionami. 
- Oczywiście. 
Po czym wszyscy ubrali się i opuścili dom. Louis i Zayn po tym długim dniu pełnym wrażeń, znów mogli być sam na sam. Szatyn od razu pobiegł do kuchni i nastawił wodę na herbatę. Kiedy wrócił do salonu, zobaczył mulata, który szukał czegoś w torbie.
- Nawet nie zdążyłeś się wypakować - zauważył. 
- Nie szkodzi - zaśmiał się. 
Niebieskooki przysiadł się i zerknął partnerowi przez ramię. 
- Czego szukasz? - spytał zaciekawiony. 
- Aha! - wykrzyknął nagle brunet. - Tu jesteś!
I z dumą wyciągnął pogniecioną kartkę. Jego małżonek zmarszczył brwi, nie za bardzo rozumiejąc co jest takiego wyjątkowego w tej kartce papieru. 
- Mam tu imiona. 
Olśniło go! Imiona! Muszą w końcu wybrać to imię! Szybko zaczął przeszukiwać kieszenie swoich dżinsów, modląc się, by znalazł tu tą notatkę. Nie miał najmniejszej ochoty na krótki spacer do samochodu. Nagle poczuł pod palcami znaną mu fakturę i odetchnął z ulgą. Jego modły zostały wysłuchane. Obydwoje rozłożyli kartki i usiedli na przeciwko siebie. 
- Które zaczyna? - spytał ciemnoskóry. 
- Możesz ty. 
- Mam tak: Stella, Phoebe, Raine. Regina, Yasmine i Amanda. A ty?
- Zoe, Shirley, Amanda, Victoria, Isabella i Alma. 
Przez dłuższą chwilę siedzieli w ciszy. 
- Zauważyłeś - zaczął Zayn - że obydwoje wybraliśmy imię Amanda?
- Masz rację. 
- To chyba przeznaczenie, nie sądzisz? - zaśmiał się. 
Spojrzeli się na siebie. 
- Będzie Amanda - powiedzieli w tym samym czasie. 
Ich śmiech przerwał gwizdek czajnika. 
- Zaraz wracam - mruknął szatyn. 
Moment później wrócił z kuchni, niosąc dwa kubki z gorącą herbatą w środku. Położył naczynia na blat. Przysiadł ponownie na kanapie. Poczuł jak coś kuje go w ramię. Odwrócił się w stronę męża i zobaczył jak wyciąga do niego kopertę. 
- Co to jest?
- Ostatni list. Chciałem dostarczyć ci go osobiście. 
Louis przytaknął, lekko obawiając się co może być w środku. Co takiego byłoby tak ważne, że Zayn chciałby dać mu go osobiście? Trzęsącymi dłońmi, rozrywał papier. 
- Hej - zagruchotał mulat, przysuwając się i biorąc go w swoje ramiona. - Spokojnie, obiecuję, że to nic strasznego. 
Szatyn przytaknął. Gdy wyjął stamtąd wypełnione, urzędowe pismo jego serce stanęło. Był przekonany, że to papiery rozwodowe. Czuł jak łzy wzbierają mu się pod powiekami, gdy nagle zauważył słowo, które przykuło jego uwagę. Wziął głęboki oddech i jeszcze raz spojrzał na to co ma przed sobą. Mylił się. To nie były papiery rozwodowe. To był formularz adopcyjny. 
- Jeśli nie jesteś gotowy to rozumiem - szepnął Zayn - Po prostu wiem jak bardzo pragnąłeś rodziny i pomyślałem, że to dobry pomysł. Wiem, że powinienem spytać się o zdanie, ale zależało mi na tym by była to niespodzianka. Jednak jeśli masz jakiekolwiek wahania to mogę jutro zatelefonować do Eleanor i powiedzieć jej, by wstrzymała to wszystko. 
- Nie, nie wstrzymuj nic. Jestem gotowy. - Złapał go za rękę. - My jesteśmy gotowi.

***

Louis nie mógł napatrzeć się na formularz. Leżał teraz starannie przykryty kołdrą, czekając aż Zayn wyjdzie z łazienki i pójdą spać, w dłoni dalej trzymając zgłoszenie. To wszystko działo się tak szybko, ale nie przejmował się tym. Dobrze wiedział, że czeka ich jeszcze długa droga, ale napawał się tą chwilą. Spojrzał na puste miejsce obok. Było puste tylko na chwilę. Nareszcie ktoś zajmie je tej nocy. Uśmiechnął się mimowolnie, a jego wzrok znów powędrował na kartkę. Czuł ciepło w sercu. Jeszce tylko trochę. 
- Ej! - krzyknął, gdy jego radość została mu brutalnie wyrwana z ręki. 
Mulat zaśmiał się i położył formularz na komodę. Po chwili wspiął się na łóżko koło ukochanego. 
- W jednym z listów - zaczął nagle szatyn - napisałeś, że miałeś sen, o którym chętnie mi opowiesz i na pewno przypadnie mi do gustu. Opowiesz mi teraz?
Brunet uśmiechnął się zawadiacko i przejechał językiem po dolnej wardze. 
- Na pewno?
- Czemu nie?
- No dobra. Śniło mi się, że leżeliśmy na łóżku. 
- Na tym łóżku?
- Tak, na tym. Ty leżałeś na środku - powiedział, kładąc swojego męża dokładnie tak samo. 
Usiadł mu na biodrach i schylił się. Jego ciepły oddech owiał ucho Louisa, którego przeszły dreszcze. Jakby tego było mało Zayn postanowił przygryźć jego płatek. 
- Ja siedziałem tutaj - szepnął - moje ręce były pod twoją koszulką. 
Szatyn syknął gdy zimne dłonie jego partnera weszły w kontakt z jego rozgrzaną skórą. Brunet znalazł jego usta i pocałował go namiętnie. Po niedługim czasie pogłębił pieszczotę, dalej nie przestając kreślić wzorów na jego torsie. 
- I co było dalej? - wydukał niebieskooki, gdy tylko się od siebie odsunęli. 
- Przeniosłem swoje ręce niżej - Ścisnął jego krocze przez materiał. - Właśnie tutaj. 
Wszystko działo się szybko i wolno zarazem. Na tyle prędko byś nie mógł się znudzić i na tyle powoli, byś mógł w spokoju rozkoszować się każdym dotykiem i pocałunkiem. Po niedługim czasie po pokoju roznosiły się jęki oraz charakterystyczne skrzypienie materaca. Nawet Filemon widząc co się święci postanowił dać swoim rodzicom chwilę prywatności i dziś wyjątkowo położył się na kanapie w salonie. 


____________________________________________________________________
Cóż mogę powiedzieć. Chyba nie muszę nikomu wyjaśniać co zdarzyło się na końcu ;)
Tak czy siak jest to rozdział 18 i z dumą stwierdzam, że nie mam zamiaru skończyć tej historii w najbliższym czasie. Pożyjmy jeszcze trochę ich miłością ❤
To chyba tyle ode mnie.
Do zobaczenia i kocham Was ❤

wtorek, 17 stycznia 2017

Rozdział 17

- Yasir! Ile razy mam ci powtarzać, że nie wolno bawić się piłką w domu! - krzyknął poirytowany Zayn. 
Louis zaśmiał się i podszedł do ukochanego. Wtulił się w jego plecy, a podbródek oparł na jego ramieniu. 
- Yasir nie mam zamiaru się powtarzać! - Mulat fuknął zdenerwowany. 
Szatyn cmoknął go przelotnie w policzek. 
- Ja się tym zajmę - szepnął. 
Odszedł od męża i stanął przed chłopcem o oliwkowej skórze. 
- Słyszałeś co mówił tata?
- Tak - burknął młodzieniec, nie przerywając kopania piłki. 
- I?
Dziecko spoglądało raz na jednego raz na drugiego rodzica. Mężczyzna westchnął zawiedzony i schylił się, by być na wysokości syna. 
- Możesz nie bawić się piłką w domu? Proszę? Zrób to dla mnie, dobrze? Możesz się pobawić na dworze jeśli chcesz. 
Po dłuższej chwili chłopak zabrał swoje rzeczy i wyszedł do ogrodu. 
- Dziękuję -  rzekł Zayn, kiedy tylko latorośl opuściła pomieszczenie. 
- Drobiazg. Dalej jest na ciebie zły?
- Na to wygląda.

***

Louis ziewnął przeciągle, powoli wstając. Jego wzrok powędrował do okien, które zapomniał zasłonić poprzedniego wieczoru. Wpatrywał się w nie przez moment po czym postanowił zejść na dół i przygotować sobie śniadanie. Krzątał się po kuchni w poszukiwaniu odpowiednich składników. Dziś miał ogromną ochotę na naleśniki. Kiedy wszystko było już na miejscu, zajrzał jeszcze tylko czy nie brakuje mu masła czekoladowego. Gdy upewnił się, że jest jego wystarczająca ilość zabrał się za robienie masy. Właśnie smarować wszystkie placki Nuttelą, gdy przerwał mu w tym dzwonek do drzwi. Szybko narzucił na siebie jakąś bluzę, którą zapiął pod samą szyję i pospieszył otworzyć. Na schodkach ujrzał kuriera, którego ledwo było widać pod ogromnym bukietem czerwonych róż. 
- Louis Tomlinson? - upewnił się dostawca.
Mężczyzna czym prędzej przytaknął i zabrał od niego wiązankę. Podziękował i zamknął drzwi. Poszedł do salonu, gdzie postawił swój prezent na stole. Kwiaty pachniały nieziemsko. Szatyn zachwycał się ich widokiem, gdy nagle spośród czerwieni błysnęło mu coś śnieżnobiałego. Szybko znalazł śnieżnobiałą kopertkę, która kryła się wśród roślin. Zdziwiony patrzył na znalezisko, które teraz znajdowało w jego dłoniach. Powoli zaczął rozrywać papier. W środku jak się domyślał znajdował się list. Od razu zauważył, że nie  Przełknął głośno ślinę i zaczął czytać. 

Drogi Louisie...

Przyznam, nie wiem od czego mam zacząć.  Nigdy nie myślałem, że przyjdzie taki dzień, w którym postanowię do ciebie napisać, zwłaszcza coś takiego. Otóż jest to list z przeprosinami, jak się pewnie domyśliłeś. Chciałbym cię bardzo przeprosić za wszystko co zaszło między nami w tamtych dniach. Za wszystkie moje nie wybredne słowa skierowane do ciebie i moją nieuzasadnioną niechęć. 

Wydarzenia ostatnich kilku lat zmusiły mnie do myślenia. Kiedy mój syn był w śpiączce cały czas informowałeś mnie o jego stanie za co jestem ci niezmiernie wdzięczny. Odłożyłeś na bok nasze nieporozumienia, za co zyskałeś w moich oczach. Gdy pierwszy raz was razem zobaczyłem, nie wiedziałem co myśleć. Nie tak widziałem przyszłość mojego syna. Jednak teraz wiem, że jego miejsce jest koło ciebie. Jest przy tobie szczęśliwy, a jego szczęście jest moim szczęściem. 

Chciałbym, żebyś wiedział, że darzę cię ogromnym szacunkiem Louisie Williamie Tomlinsonie. Życzę sobie byśmy mogli zapomnieć o tym co było i zacząć wszystko od nowa jako jedna, wielka rodzina. 

Modlę się, byś kiedyś mógł mi wybaczyć.
Yaser Malik

***

W słuchawce dało się słyszeć kaszlnięcie i pociągnięcie nosem nim ktoś się odezwał. 
- Przestań Lou to tylko zwykłe przeziębienie. 
- Jesy to nie brzmi jak przeziębienie, a coś poważniejszego. Jesteś pewna, że nie chcesz bym do ciebie wpadł?
- Naprawdę poradzę sobie. Wierz mi, gorsze rzeczy spotykały mnie w życiu niż katar i kaszel. 
Kolejne kaszlnięcie. Szatyn szybko zapisał sobie w myślach, by odwiedzić przyjaciółkę. I to najlepiej z ciepłym rosołem domowej roboty. 
- Jess, jesteś tam? - spytał kiedy przez dłuższy czas nikt się odzywał.
- Jestem, jestem, tylko...
- Tylko co?
- Dzwoniłam do ciebie w jakiejś sprawie, ale teraz nie mogę sobie przypomnieć w jakiej.
Mężczyzna zaśmiał się pod nosem. Ten moment wydał mu się nagle taki uroczy. 
- Wiem! - krzyknęła kobieta - Jako, że jestem chora to nie będę miała jak odebrać listu. 
- To znaczy, że będę musiał poczekać trochę dłużej?
- Nie, poprosiłam już Perrie by zrobiła to za mnie. 
- Dzięki Jess! Jesteś wielka!
- Mam nadzieję, że chodzi ci o mój intelekt, a nie wagę - zaśmiała się przyjaciółka. 

***

Louis rozglądnął się i strzepał niewidzialny kurz z ramion. Wyjął telefon z kieszeni swoich granatowych dżinsów i sprawdził godzinę. "Gdzie ona się podziewa? Już prawie czas" - pomyślał. W tym samym momencie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki na peronie pojawiła się sylwetka blondynki. Jej włosy były upięte, a ona sama ubrana w śliczną fioletową tunikę, która uwydatniała jej brzuszek. Powoli kroczyła, uważając na tabun ludzi dookoła niej. Nareszcie po kilku minutach, które zdawały się być wiecznością, podeszła do szatyna. Cmoknęła go w policzek na przywitanie. 
- Gotowy na mały wypad za miasto? - Uśmiechnęła się, puszczając mu oczko. 
Mężczyzna przytaknął i odwzajemnił uśmiech. Po niedługim czasie zostali powiadomieni o tym, że ich pociąg już na nich czeka. Szybko przeszli na właściwe miejsce i wsiedli do wagonu. Chwilę zajęło im znalezienie wolnego przedziału. Właśnie się usadowili na swoich miejscach, gdy nagle drzwi zostały otwarte, a za nimi stał dość niski chłopak o jasnych blond włosach. Ubrany był w czarny sweter i szare dżinsy. 
- Te miejsca są wolne? - zapytał z głębokim akcentem z zachodniego Yorkshire. 
Para przytaknęła. Młodzieniec krzyknął do kogoś i nagle, ku zdziwieniu Tomlinsona do przedziału weszła Waliyha. 
- Lou? - wyglądała na bardzo zdziwioną. 
- Cześć Wal. Ciebie też miło widzieć. 
- Nie spodziewałam się ciebie tutaj. 
- Mógłbym powiedzieć to samo. 
Nim szatyn zdążył znowu się odezwać, usłyszał odchrząknięcie ze swojej lewej strony. 
- A no tak! Co ze mnie za gapa! Perrie to Waliyha, siostra Zayna. Waliyha to Perrie, nasza koleżanka. 
Kobiety podały sobie rękę i obdarzyły się delikatnym uśmiechem.
- Louis, chciałabym ci przedstawić to Benjamin - pokazała na blondyna - Mój chłopak. 
Skinęli na siebie głowami. Mężczyzna oparł się do tyłu. Już wiedział, że podróż do Newcastle minie mu w przyjemnej atmosferze.

***


Wizyta u Jade minęła o wiele za szybko według Tomlinsona. Thirlwall była bardzo miła i zabawna. Miała ogromną wiedzę na wiele tematów, a rozmowa z nią była czymś niezwykłym. Szatynka potrafiła godzinami zaciekawić słuchacza w każdy możliwy sposób. Po tych kilku godzinach wiedział, że Jade Thirlwall była jedną z tych osób, z którymi mogłby dyskutować godzinam i nigdy by się nie znudził. Droga z powrotem do Yorku już nie była taka przyjemna i radosna. Mężczyzna czuł jak jego powieki stają się coraz cięższe. Spuścił wzrok. Głowa jego towarzyszki spoczywała na jego kolanach. Edwards zasnęła praktycznie zaraz po tym jak wyruszyli. On sam czuł się niewyobrażalnie zmęczony. Postanowił posłuchać muzyki. Wyjął z kieszeni telefon. Od razu wyświetliła mu się nieprzeczytana wiadomość od Jesy. Szybko ją otworzył.

Do: Louis
Od: Jess

Jako, że jestem chora to poprosiłam Perrie o przekazanie ci listu. Piszę ci o tym, ponieważ nie pamiętam czy powiedziałam ci o tym kiedy wcześniej rozmawialiśmy przez telefon. 

Wzrok szatyna szybko powędrował na torebkę blondynki. W środku mogła na niego czekać koperta. Przygryzł wargę. Wiedział, że to niegrzeczne przeszukiwać czyjeść rzeczy. Spojrzał ponownie na śpiącą w najlepsze Edwards, która była nieświadoma jaki dramat rozgrywał się własnie w umyśle przyjaciela. Ale z drugiej strony nie będzie jej budził tylko po to, by podała mu list. Zamyślił się nad wszystkimi możliwymi rozwiązaniami. Był tak zamyślony, że nawet nie poczuł kiedy osoba na jego kolanach zaczęła się wiercić. Podskoczył, łapiąc się za serce, gdy nagle przed oczyma wyskoczyła mu śnieżnobiała koperta. 
- Zgaduję, że o tym tak intensywnie myślałeś - usłyszał zaspany głos kobiety. 
Cicho podziękował i otworzył swój list. 


Drogi Lousie....

Kocham Cię najbardziej na całym świecie. I chcę byś wiedział, że jesteś dla mnie jedną z najważniejszych rzeczy w moim życiu. Nawet jeśli nie pamiętam wszystkiego co wydarzyło się między nami i tak czuję tą więź, która jest pomiędzy tobą a mną. Mamy wiele za sobą i równie wiele przed. Uwielbiam pisać do ciebie. Mógłbym godziny spędzać na wyobrażaniu sobie ciebie jak wyglądasz właśnie w tym momencie. Twojego czarującego uśmiechu. Tego jak w twoich oczach pojawiają się radosne ogniki. 

Listy łączą dusze bardziej niż pocałunki  i jest to prawda. Lubię tą atramentowo-papierową miłość, która zrodziła się między nami. I choć bardzo chcę już do ciebie wrócić to wiem, że będę za tym tęsknić. Za wieczorami, w których siadam przy biurku, wsłuchuje się w odgłosy nocy i przelewam swoje uczucia za pomocą atramentu na papier. Wyglądam przez okno i widzę pojedynczych ludzi, którzy kroczą ulicą. Przypominają mi się wszystkie historie o miłości pomiędzy kolonizatorami i rdzennymi mieszkańcami. Dobrze wiem, że te wszystkie opowiastki są nieco naciągane, ale nie interesuje mnie to. Najważniejsze jest to, że nasza miłość jest autentyczna. Lubię myśleć o tym, że przypłyniesz do mnie ciut świt w pięknym mundurze brytyjskiej armii. Lubię myśleć o sobie jako o mało znaczącym pakistańskim chłopcu, który zakochał się w tobie na zabój. W tamtych czasach taka historia byłaby skazana na niepowodzenie, ale lata mijają i wszystko się zmienia. To mój przedostatni list, ale ostatni, który zostanie wysłany początku. Ostatni ostatni chce wręczyć ci osobiście.

Zadanie nr 6: Przed wyjazdem odwiedziłem twoją klinikę. Chciałem się upewnić, że i tam będziesz miał zapewnione wsparcie. Zarówno Anya jak i Harry byli bardzo mili. Już miałem wychodzić gdy nagle pod nogami przeturlała mi się niewielka szarawa kuleczka. Zaczął pocierać się o moją nogę, a kiedy miauknął wiedziałem, że to ten jedyny. Proszę zabierz Filemona do domu. Słyszałem co przeżył i wydaje mi się, że zasługuje na to. Nie twierdzę, że źle mu w klinice, ale jestem przekonany, że wygodniej mu będzie u nas na łóżku. 

Kocham Cię
Twój Zayn

Kiedy tylko Louis skończył czytać, mechaniczny głos poinformował ich, że są na miejscu. Przyjaciele szybko się zebrali i opuścili wagon. Szatyn odprowadził Perrie na parking przed stacją, gdzie już czekał na nią Niall. Blondynka wsiadła do samochodu. Tomlinson pożegnał się i odwrócił się w przeciwnym kierunku. 
- Nie chcesz żeby cię odwieść do domu? - spytał Horan niepewnie. 
- Nie, ale dziękuję za propozycję.
- Jesteś pewien?
- Tak. Mam jeszcze jedną rzecz do załatwienia. 
Kolega przytaknął i sam wsiadł do samochodu. Niebieskooki wyjął z kieszeni klucze od kliniki i zaczął kręcić je na palcu wskazującym. Ruszył przed siebie, gwiżdżąc sobie wesoło pod nosem.