Louis otworzył drzwi do domu. Ściągnął buty oraz kurtkę i odstawił
torby z zakupami na blat w kuchni. Miał zamiar dzisiaj przygotować romantyczną
kolację przy świecach dla siebie i swojego męża. Z góry dało się słyszeć
melodię z pozytywki. Szatyn rozpakował produkty spożywcze i postanowił pójść na
piętro do sypialni. Im bliżej pomieszczenia był, tym bardziej cichła muzyka.
Stanął przed białymi drzwiami i szybkim ruchem przekręcił gałkę. W środku było
pusto. Rozglądnął się. Dostrzegł żółtą karteczkę na komodzie, którą szybko
złapał w dłonie.
„Drogi Louisie
Nie wiem od czego
zacząć, ale spróbuję. Po pierwsze dziękuję, że zająłeś się mną po wypadku i za
wszystkie spędzone chwile. Wiem, że bardzo się starałeś, ale to nie twoja wina
tylko moja. Wybacz, ale nie potrafię żyć z Tobą mimo wszystko. Ostatnio przez
przypadek wpadłem na mojego wujka, który opowiedział mi trochę o moim ojcu.
Teraz kiedy to czytasz pewno jestem w drodze do Pakistanu, wybacz. Mimo
wszystko życzę Ci byś jakoś ułożył sobie życie, byś poznał inną wyjątkową
osobę, która będzie Cię kochać bezwarunkowo, bo zasługujesz na szczęści u boku
kogoś dla kogo będziesz całym światem.
Powodzenia
Zayn”
Mężczyzna zalał się
rzewnymi łzami. Rzucił się na łóżko.
- Louis obudź się – zanucił jakiś głos – Obudź się proszę!
Szatyn wziął głęboki
oddech i z prędkością światła podniósł się do pozycji siedzącej. Obok niego
siedział zmartwiony brunet. Niebieskooki rozglądnął się. Wszędzie
wszechogarniająca ciemność, było już późno w nocy.
- To tylko sen –
mruknął do siebie.
Tymczasem mulat
podał mu szklankę z wodą, którą przed snem postawił dla siebie na parapecie w
razie jakby co. Małżonek podziękował i wypił duszkiem ciesz. Oddał partnerowi
szklankę.
- Już Ci lepiej?
- Tak, dziękuję.
- Krzyczałeś przez sen, musiał Ci się śnić prawdziwy koszmar.
- Można tak powiedzieć.
- Chcesz o tym porozmawiać?
- Może później.
Położyli się z
powrotem, przykrywając się śnieżnobiałą kołdrą. Wtulili się słodko w siebie i
zamknęli oczy, a jedynym źródłem światła były lampy na ulicy i księżyc na
niebie. Szatyn próbował się ułożyć w jak najwygodniejszej pozycji, lecz nie
ważne było jak leżał, i tak nie mógł zasnąć. Wiercił się, kręcił i przewracał z
boku na bok, dalej bez efektów. Nawet nie zauważył kiedy, ponownie obudził
bruneta.
- Nie możesz spać? – spytał.
Nie czekając na
odpowiedź, wstał, po drodze zapalając lampkę nocną, i sięgnął do półki po
„Baśnie z tysiąca i jednej nocy”, po czym jak gdyby nigdy nic wrócił do łóżka.
Usiedli koło siebie, a mulat otworzył na pierwszej stronie i zaczął czytać.
- Opowieść o królu Szachrijarze i jego bracie królu Szachzamanie…
***
Paskudny sen Louisa został zapomniany po nie długim okresie czasu.
Nawet nie zauważył kiedy przyszedł moment na zmianę strony w kalendarzu. Dni
mijały w bardzo szybkim tempie. W pewien piątek, drugiego tygodnia tegoż
miesiąca szatyn przyszedł do domu z wielkim bananem na twarzy.
- Zayn – zawołał radośnie ledwo wchodząc – Chodź szybko na dół! Mam
dobrą wiadomość!
Mulat delikatnie
zaspany, aczkolwiek cholernie ciekawy, zszedł w podskokach na parter. Jego
włosy były w nieładzie, miał na sobie stare, szare dresy i był bez koszulki.
Jego małżonek przełknął głośno ślinę, nie mogąc oderwać wzroku od jego nagiego
torsu. Zaschło mu w ustach. Nagle czyjaś ręka machnęła mu przed twarzą.
- HALO! Louis zaczynasz kontaktować? Ziemia do Louisa!
- Już odzyskałem przytomność.
- To dobrze, ale przestań pieprzyć mnie wzrokiem, to trochę
krępujące.
Niebieskooki
potrząsnął głową na boki, wyrzucając zbereźne myśli.
- Więc co to za dobra nowina? – zaczął Zayn.
- Ah tak. Będziemy mieli dziecko! – wykrzyknął i podskoczył w
miejscu.
Brunet zakrztusił
się własną śliną. Odkaszlnął kilka razy i wziął kilka głębokich wdechów.
- Słucham?!
- To znaczy koleżanka Omeikii ma dzisiaj urodziny i Omeika wyprawiła
jej imprezę w klubie, ale był jeden problem, bo ta koleżanka ma córkę i nie
miała jej z kim zostawić, więc się zaoferowałem.
Mulat nie
odpowiedział, dalej bacznie przyglądając się partnerowi, czekając aż ten
zacznie kontynuować.
- Ma przyjść na osiemnastą i zostanie na noc.
- Przydałoby się przygotować dla niej pokój gościnny – mruknął
Zayn, myślami będąc już gdzie indziej.
Szatyn przytaknął i
wrócił się do przedpokoju, którego ściany pomalowane na zielono o odcieniu –
jak stwierdziła pracownica sklepu budowlanego – świeżo ściętej trawy. Odłożył
swoje czarne vansy, które były już mocno znoszone, ale mimo wszystko nie chciał
się ich pozbyć i zdjął cienką, bordową kurtkę z ramion, którą rzucił niedbale
na srebrny wieszak przymocowany do ściany. Później szybko podreptał do kuchni,
gdzie znalazł małżonka, który intensywnie myślał nad kartką papieru, drapiąc
się w czubek głowy długopisem.
- Co robisz?
Louis pochylił się
nad nim i zaglądnął mu przez ramię. Mężczyzna tworzył listę zakupów, na której
już znalazły się czekoladowe płatki śniadaniowe, różowa miseczka, trzy rodzaje
ciastek i jeszcze więcej smaków czekolady.
- Zayn przystopuj! – zaśmiał się szatyn.
- Hę?
Brunet nawet nie
podniósł wzroku, zasysał końcówkę długopisu, dalej zastanawiając się czego im
brakuje. Rodowity Tomlinson zabrał mu listę, rozpoczynając tym samym wielką
gonitwę. Biegali po całym parterze, wykrzykując niezrozumiałe słowa. Kiedy
obydwoje byli wystarczająco zmęczeni, rzucili się na kanapę w salonie, a Louis
delikatnie dał partnerowi do zrozumienia, że nie potrzebują tych wszystkich
rzeczy.
***
Czas pędził niczym
dziki i tak oto punktualnie o godzinie szesnastej rozległ się dzwonek do drzwi
w domu Tomlinsonów. Obydwoje poszli otworzyć. Jeszcze na moment przed Zayn
wygładził swoją czerwoną koszulę w kratę i poprawił włosy i pozwolił mężowi przekręcił
gałkę. Przed nimi stała czarnoskóra kobieta o typowej, dla tej rasie, urodzie.
Duży, szeroki nos, ogromne usta. Uśmiechnęła się przyjaźnie. Jej twarz okalała
burza, czarnych, kręconych włosów. Miała mocny makijaż, wargi lśniły wściekłym
czerwonym kolorem. Ubrana była w dopasowaną, czarną sukienkę przed kolano z
suwakiem z przodu. Dopiero po chwili zza kobiety wychyliła się słodka, mała
dziewczynka. Miała nieco jaśniejszą karnację, bardzo podobne, a wręcz
identyczne, rysy twarzy i burzę ciemnobrązowych włosów. Wzrok miała spuszczony
na dół, przyglądając się swoim czarnym trampkom i szarpiąc za róg blado-różowej
bluzki z narysowanym króliczkiem. Jej mama tymczasem podała małżeństwu plecak,
w którym były wszystkie zabawki małej oraz rzeczy na przebranie, i podała im
kilka zasad do jakich ma się stosować dziewczynka. Mówiła i mówiła, wydawało by
się że nigdy nie skończy, ale jej monolog przerwał dźwięk klaksonu i krzyk
Omeikii z samochodu „Pośpiesz się!”. Tak więc, została zmuszona do pożegnania
się. Ucałowała dziecko w oba policzki, podziękowała małżeństwu za pomoc po raz
setny i odjechała. Dziewczynka stała dalej na schodach onieśmielona. Na usta
Louisa wkradł się delikatny uśmiech. Przykucnął i wyciągnął dłoń w kierunku
ciemnoskórej.
- Kayla – szepnęła cichutko.
Uśmiech szatyna
powiększył się – o ile w ogóle to było możliwe – i złapał dziecko za rączkę,
wprowadzając ją do domu. Przeszli wszyscy razem do salonu. Tam małżeństwo
zaproponowało film. Po zgodzie uzyskanej od Kaylii, szatyn poszedł do kuchni
przygotować przekąski i coś do picia, a brunet w tym czasie razem z malcem
wybierali film. Dziewczyna wesoło wybrała „Toy Story” tłumacząc, że jest to jej
ulubiona bajka. Po niedługim czasie byli w komplecie. Dwie miski z popcornem i
szklanki z sokiem jabłkowym stały na blacie stołu. Zgaszone zostało światło, a
na ekranie telewizora pojawiły się napisy początkowe. Po około połowie filmu
Kayla nieco się rozluźniła i rozpoczęła z mężczyznami żywą dyskusję na temat
dzikich zwierząt. Jej ulubieńcami były tygrysy, których rysunek miała na swoich
białych legginsach. Bajka już dawno poszła w zapomnienie, kiedy Zayn zaczął
ryczeć, a Louis mu wtórował. Dziewczynka chichotała praktycznie przez ten cały
czas, sama później wydając głośne pomruki, imitujące odgłosy dzikich kotów. Wspaniale
bawili się w swoim towarzystwie. Ułożyli dziwną budowlę z misek i szklanek
jakie mieli przy sobie, zbudowali bazę z poduszek i koca. Zabawa mijała im tak
pomyślnie, że nawet nie zauważyli kiedy zrobiło się naprawdę późno. Tygrysiątko
– jak nazwali dziecko mężczyźni podczas zabawy w rodzinę tygrysów – ziewnęło
przeciągle, siedząc na kolanach szatyna.
- Śpiąca?
Dziecina
przytaknęła i wyraźne było widać, że
oczka już jej się kleją. Zayn wziął ją na ręce i zaniósł do łazienki, gdzie
dali jej różowy ręcznik w kwiatki, którego obecność w tym domu była nikomu
nieznana, piżamkę i szczoteczkę do zębów. Po czym zostawili siedmiolatkę samą,
dając jej trochę prywatności. W tym czasie Louis wkradł się do pokoju
gościnnego, w którym miał spać ich mały gość i zawiesił na cienkim sznureczku
na lampie gwiazdki, które podobno – tak pisało na opakowaniu – miały świecić w
ciemności. Po czym poprawił pościel w ładny, jasny kwiecisty wzór, a plecak
dziewczynki w kształcie serduszka postawił na komodzie, naprzeciwko łóżka. Na
dziecko nie trzeba było długo czekać. Ledwo widziała na oczy, ale ostatkiem sił
cmoknęła swoich opiekunów w policzki i sama dała się cmoknąć w czółko.
Małżeństwo życzyło dobrej nocy, wychodząc z pokoju i przymykając drzwi, a jak
tylko główka Kaylii dotknęła poduszki ta natychmiast usnęła. Noc minęła
spokojnie, wszyscy byli zmęczeni. Następnego dnia obudzili się około ósmej.
Plan na dzisiaj był prosty. Po śniadaniu, idą do parku, a kiedy zadzwoni Omeika
odprowadzą dziewczynkę do domu. Na śniadanie zjedli tosty z niewyobrażalnie
dużą ilością dżemu truskawkowego, które z dumą smarowała dziecina. I mimo, że
od słodkości mężczyzn wręcz mdliło to cały czas na twarzy mieli radosne
uśmiechy. Później poszli się ubrać. Czarnoskóra miała na sobie śliczną, zwiewną
różową sukienkę, która na dekolcie miała dziurki w kształcie serduszek. Louis i
Zayn postawili na wygodę, więc obydwoje byli w bluzach i do tego dżinsy.
Największy problem był z rozczesaniem włosów dziecka. Szczotka mogła dotykać
kosmyki tylko delikatnie, a mała strasznie się wyrywała. Koniec końców udało im
się i wszyscy ruszyli do parku samochodem. Najpierw przeszli się trochę po
ścieżce, ale potem Kayla dojrzała kolorowe plac zabaw i ruszyła w tym kierunku.
Małżeństwo doszło do ogrodzonego miejsca trochę później. Niestety nie spędzili
tam zbyt wiele czasu, bo zaskoczył ich sobotni deszcz. Kiedy ponownie siedzieli
w aucie, Louis wysłał wiadomość do koleżanki, że będą trochę wcześniej.
Dziewczynka mieszkała przy centrum Yorku w ładnym, pomalowanym na biało domku z
czerwonymi drzwiami. Budynek wyglądał niczym z obrazka na pocztówce, które
można było kupić w punkcie informacyjnym. Tam zostali zaproszeni do środka na
poczęstunek za dobrze wykonaną robotę. Usiedli, więc w przestronnym salonie z
Hannah – mamą Kaylii, która dziś była bez makijażu i w zwykłej błękitnej
koszuli i białych spodniach. Ściany były obklejone kremową tapetą w delikatne
wzory. Po prawej było wejście do kuchni, po lewej przedpokój i schody. Na
środku pokoju znajdował się kominek wokół, którego postawione były fotele i
kanapa. W rogu regał na książki i pudełko z zabawkami. Pod stopami mieli
niebieską wykładziną w stonowanym kolorze, przez co nie gryzła się ona z innymi
rzeczami w pomieszczeniu. A z boku wielkie okno, wychodząca na ulicę. Dostali
po filiżance ciepłej herbaty, którą szybko wypili i rozmawiali z kobietą o
swoich codziennych zajęciach. Już szykowali się do wyjścia, kiedy do Louisa
zadzwoniła zapłakana Perrie.
- Jestem pod waszym
domem. Proszę, przyjedźcie jak najszybciej możecie.
***
Obydwoje byli mocno
zmartwieni kiedy na schodkach ujrzeli załamaną blondynkę. Skulona cała się
trzęsła. Szatyn usiadł koło niej i delikatnie ją objął. Młoda kobieta od razu
schowała twarz w jego ramię, dalej nie mogąc powstrzymać łez.
- Pezz co się stało? – spytał cicho.
Jak na zawołanie na
horyzoncie pojawiła się wściekła Gigi, która szybko i stanowczo zmierzała w ich
kierunku. Mężczyźni instynktownie zasłonili sobą przyjaciółkę w opłakanym
stanie. Hadid totalnie zignorowała Zayna. Zamiast tego od razu skierowała się
do Louisa, któremu bez słowa wymierzyła siarczysty policzek, krzycząc przy tym
jak opętana, najgorsze epitety jakie mogła znaleźć w tej chwili. Szatyn nie
wiedział co się stało. Tylko trzymał się za twarz i z szeroko otwartymi oczami
przyglądał się dalszym poczynaniom kobiety, która teraz podeszła do bruneta.
Był pewien, że mulat też oberwie, ale paskudnie się pomylił. Blondynka złapała
mężczyznę mocno za kruczoczarne włosy i silnym ruchem ręki zmusiła go do
pocałunku ze sobą. Louis obudził się z początkowego szoku i mocno odepchnął
Gigi, tak że ta się zachwiała i upadła.
- Nawet nie waż się dotykać mojego męża! – wydarł się, zdzierając sobie
gardło.
- Ale ty dotykać moją dziewczynę to możesz co?!
Po czym prychnęła,
posłała całej trójce nienawistne spojrzenie i odeszła. Jak tylko zniknęła za
rogiem Zayn od razu podszedł do partnera rzewnie go przepraszając, jednak ten
uciszył go gestem dłoni. Odwrócił się, podszedł do Edwards i siłą postawił ją
na dwóch nogach.
- Perrie o czym ona mówiła?
Jego głos był niski
i opanowany, jednak czaiła się w nim nutka grozy, która wysłała nieprzyjemne
dreszcze po ciele blondynki. Rozpłakała się jeszcze bardziej – o ile w ogóle to
możliwe – błagając o wybaczenie. Mulat położył rękę na ramieniu męża i
delikatnie dał mu do zrozumienia by się odsunął i odetchnął, po czym zabrał
roztrzęsioną kobietę do domu. Tam dał jej ciepły kocyk, chusteczki i zaparzył
herbatę. Na początku siedzieli w milczeniu, przyglądając się sobie. Brunet był
pierwszym, który się odezwał.
- Czy teraz możesz nam wyjaśnić sytuację sprzed chwili?
Starał się
kontrolować swój ton, by nie wystraszyć przyjaciółki. Niebieskooka wzięła kilka
głębokich wdechów. Łzy znów naleciały jej do oczu i ścisnęła mocniej trzymany w
dłoniach kubek.
- Jestem w ciąży – szepnęła ponuro – Nie mam pojęcia z kim. Gigi
się zdenerwowała, kazała mi podać imię chłopaka, a ja sama nie wiem czemu,
powiedziałam, że to dziecko Louisa.
Znów zapadła cisza,
przerywana jedynie płytkimi oddechami kobiety i tykaniem zegara, który stał nad
kominkiem.
- I co teraz?
Blondynka zaczęła
szybko i nieskoordynowanie łapać tlen. Czuła się jak pod wodą. Jej płuca robiły
się coraz słabsze z każdą chwilą. Od razu znalazł się ktoś przy niej, nawet nie
wiedziała kto, i zaczął ją uspokajać.
- Ja nie mam gdzie się podziać. Nie mam swojego mieszkania, nawet nie
skończyłam studiów. Moja mama mnie zabije jak się o tym dowie – mamrotała coraz
szybciej i szybciej, aż później jej monolog stał się jednym wielkim zlepkiem
niezrozumiałych sylab.
Później dało się
słyszeć kilka zrezygnowanych westchnień i czyjeś kroki, które stukały o wiele
za głośno zdaniem ciężarnej.
- Możesz zostać tutaj.