wtorek, 26 kwietnia 2016

Rozdział 8

Louis otworzył drzwi do domu. Ściągnął buty oraz kurtkę i odstawił torby z zakupami na blat w kuchni. Miał zamiar dzisiaj przygotować romantyczną kolację przy świecach dla siebie i swojego męża. Z góry dało się słyszeć melodię z pozytywki. Szatyn rozpakował produkty spożywcze i postanowił pójść na piętro do sypialni. Im bliżej pomieszczenia był, tym bardziej cichła muzyka. Stanął przed białymi drzwiami i szybkim ruchem przekręcił gałkę. W środku było pusto. Rozglądnął się. Dostrzegł żółtą karteczkę na komodzie, którą szybko złapał w dłonie.

„Drogi Louisie
Nie wiem od czego zacząć, ale spróbuję. Po pierwsze dziękuję, że zająłeś się mną po wypadku i za wszystkie spędzone chwile. Wiem, że bardzo się starałeś, ale to nie twoja wina tylko moja. Wybacz, ale nie potrafię żyć z Tobą mimo wszystko. Ostatnio przez przypadek wpadłem na mojego wujka, który opowiedział mi trochę o moim ojcu. Teraz kiedy to czytasz pewno jestem w drodze do Pakistanu, wybacz. Mimo wszystko życzę Ci byś jakoś ułożył sobie życie, byś poznał inną wyjątkową osobę, która będzie Cię kochać bezwarunkowo, bo zasługujesz na szczęści u boku kogoś dla kogo będziesz całym światem.
Powodzenia
Zayn”

Mężczyzna zalał się rzewnymi łzami. Rzucił się na łóżko.
- Louis obudź się – zanucił jakiś głos – Obudź się proszę!
Szatyn wziął głęboki oddech i z prędkością światła podniósł się do pozycji siedzącej. Obok niego siedział zmartwiony brunet. Niebieskooki rozglądnął się. Wszędzie wszechogarniająca ciemność, było już późno w nocy.
- To tylko sen – mruknął do siebie.
Tymczasem mulat podał mu szklankę z wodą, którą przed snem postawił dla siebie na parapecie w razie jakby co. Małżonek podziękował i wypił duszkiem ciesz. Oddał partnerowi szklankę.
- Już Ci lepiej?
- Tak, dziękuję.
- Krzyczałeś przez sen, musiał Ci się śnić prawdziwy koszmar.
- Można tak powiedzieć.
- Chcesz o tym porozmawiać?
- Może później.
Położyli się z powrotem, przykrywając się śnieżnobiałą kołdrą. Wtulili się słodko w siebie i zamknęli oczy, a jedynym źródłem światła były lampy na ulicy i księżyc na niebie. Szatyn próbował się ułożyć w jak najwygodniejszej pozycji, lecz nie ważne było jak leżał, i tak nie mógł zasnąć. Wiercił się, kręcił i przewracał z boku na bok, dalej bez efektów. Nawet nie zauważył kiedy, ponownie obudził bruneta.
- Nie możesz spać? – spytał.
Nie czekając na odpowiedź, wstał, po drodze zapalając lampkę nocną, i sięgnął do półki po „Baśnie z tysiąca i jednej nocy”, po czym jak gdyby nigdy nic wrócił do łóżka. Usiedli koło siebie, a mulat otworzył na pierwszej stronie i zaczął czytać.
- Opowieść o królu Szachrijarze i jego bracie królu Szachzamanie…

***

Paskudny sen Louisa został zapomniany po nie długim okresie czasu. Nawet nie zauważył kiedy przyszedł moment na zmianę strony w kalendarzu. Dni mijały w bardzo szybkim tempie. W pewien piątek, drugiego tygodnia tegoż miesiąca szatyn przyszedł do domu z wielkim bananem na twarzy.
- Zayn – zawołał radośnie ledwo wchodząc – Chodź szybko na dół! Mam dobrą wiadomość!
Mulat delikatnie zaspany, aczkolwiek cholernie ciekawy, zszedł w podskokach na parter. Jego włosy były w nieładzie, miał na sobie stare, szare dresy i był bez koszulki. Jego małżonek przełknął głośno ślinę, nie mogąc oderwać wzroku od jego nagiego torsu. Zaschło mu w ustach. Nagle czyjaś ręka machnęła mu przed twarzą.
- HALO! Louis zaczynasz kontaktować? Ziemia do Louisa!
- Już odzyskałem przytomność.
- To dobrze, ale przestań pieprzyć mnie wzrokiem, to trochę krępujące.
Niebieskooki potrząsnął głową na boki, wyrzucając zbereźne myśli. 
- Więc co to za dobra nowina? – zaczął Zayn.
- Ah tak. Będziemy mieli dziecko! – wykrzyknął i podskoczył w miejscu.
Brunet zakrztusił się własną śliną. Odkaszlnął kilka razy i wziął kilka głębokich wdechów.
- Słucham?!
- To znaczy koleżanka Omeikii ma dzisiaj urodziny i Omeika wyprawiła jej imprezę w klubie, ale był jeden problem, bo ta koleżanka ma córkę i nie miała jej z kim zostawić, więc się zaoferowałem.
Mulat nie odpowiedział, dalej bacznie przyglądając się partnerowi, czekając aż ten zacznie kontynuować.
- Ma przyjść na osiemnastą i zostanie na noc.
- Przydałoby się przygotować dla niej pokój gościnny – mruknął Zayn, myślami będąc już gdzie indziej.
Szatyn przytaknął i wrócił się do przedpokoju, którego ściany pomalowane na zielono o odcieniu – jak stwierdziła pracownica sklepu budowlanego – świeżo ściętej trawy. Odłożył swoje czarne vansy, które były już mocno znoszone, ale mimo wszystko nie chciał się ich pozbyć i zdjął cienką, bordową kurtkę z ramion, którą rzucił niedbale na srebrny wieszak przymocowany do ściany. Później szybko podreptał do kuchni, gdzie znalazł małżonka, który intensywnie myślał nad kartką papieru, drapiąc się w czubek głowy długopisem.
- Co robisz?
Louis pochylił się nad nim i zaglądnął mu przez ramię. Mężczyzna tworzył listę zakupów, na której już znalazły się czekoladowe płatki śniadaniowe, różowa miseczka, trzy rodzaje ciastek i jeszcze więcej smaków czekolady.
- Zayn przystopuj! – zaśmiał się szatyn.
- Hę?
Brunet nawet nie podniósł wzroku, zasysał końcówkę długopisu, dalej zastanawiając się czego im brakuje. Rodowity Tomlinson zabrał mu listę, rozpoczynając tym samym wielką gonitwę. Biegali po całym parterze, wykrzykując niezrozumiałe słowa. Kiedy obydwoje byli wystarczająco zmęczeni, rzucili się na kanapę w salonie, a Louis delikatnie dał partnerowi do zrozumienia, że nie potrzebują tych wszystkich rzeczy.

***

Czas pędził niczym dziki i tak oto punktualnie o godzinie szesnastej rozległ się dzwonek do drzwi w domu Tomlinsonów. Obydwoje poszli otworzyć. Jeszcze na moment przed Zayn wygładził swoją czerwoną koszulę w kratę i poprawił włosy i pozwolił mężowi przekręcił gałkę. Przed nimi stała czarnoskóra kobieta o typowej, dla tej rasie, urodzie. Duży, szeroki nos, ogromne usta. Uśmiechnęła się przyjaźnie. Jej twarz okalała burza, czarnych, kręconych włosów. Miała mocny makijaż, wargi lśniły wściekłym czerwonym kolorem. Ubrana była w dopasowaną, czarną sukienkę przed kolano z suwakiem z przodu. Dopiero po chwili zza kobiety wychyliła się słodka, mała dziewczynka. Miała nieco jaśniejszą karnację, bardzo podobne, a wręcz identyczne, rysy twarzy i burzę ciemnobrązowych włosów. Wzrok miała spuszczony na dół, przyglądając się swoim czarnym trampkom i szarpiąc za róg blado-różowej bluzki z narysowanym króliczkiem. Jej mama tymczasem podała małżeństwu plecak, w którym były wszystkie zabawki małej oraz rzeczy na przebranie, i podała im kilka zasad do jakich ma się stosować dziewczynka. Mówiła i mówiła, wydawało by się że nigdy nie skończy, ale jej monolog przerwał dźwięk klaksonu i krzyk Omeikii z samochodu „Pośpiesz się!”. Tak więc, została zmuszona do pożegnania się. Ucałowała dziecko w oba policzki, podziękowała małżeństwu za pomoc po raz setny i odjechała. Dziewczynka stała dalej na schodach onieśmielona. Na usta Louisa wkradł się delikatny uśmiech. Przykucnął i wyciągnął dłoń w kierunku ciemnoskórej.
- Cześć, ja jestem Louis. To mój mąż Zayn. – Tutaj wskazał na mulata. – A jak ty masz na imię?
- Kayla – szepnęła cichutko.
Uśmiech szatyna powiększył się – o ile w ogóle to było możliwe – i złapał dziecko za rączkę, wprowadzając ją do domu. Przeszli wszyscy razem do salonu. Tam małżeństwo zaproponowało film. Po zgodzie uzyskanej od Kaylii, szatyn poszedł do kuchni przygotować przekąski i coś do picia, a brunet w tym czasie razem z malcem wybierali film. Dziewczyna wesoło wybrała „Toy Story” tłumacząc, że jest to jej ulubiona bajka. Po niedługim czasie byli w komplecie. Dwie miski z popcornem i szklanki z sokiem jabłkowym stały na blacie stołu. Zgaszone zostało światło, a na ekranie telewizora pojawiły się napisy początkowe. Po około połowie filmu Kayla nieco się rozluźniła i rozpoczęła z mężczyznami żywą dyskusję na temat dzikich zwierząt. Jej ulubieńcami były tygrysy, których rysunek miała na swoich białych legginsach. Bajka już dawno poszła w zapomnienie, kiedy Zayn zaczął ryczeć, a Louis mu wtórował. Dziewczynka chichotała praktycznie przez ten cały czas, sama później wydając głośne pomruki, imitujące odgłosy dzikich kotów. Wspaniale bawili się w swoim towarzystwie. Ułożyli dziwną budowlę z misek i szklanek jakie mieli przy sobie, zbudowali bazę z poduszek i koca. Zabawa mijała im tak pomyślnie, że nawet nie zauważyli kiedy zrobiło się naprawdę późno. Tygrysiątko – jak nazwali dziecko mężczyźni podczas zabawy w rodzinę tygrysów – ziewnęło przeciągle, siedząc na kolanach szatyna.
- Śpiąca?
Dziecina przytaknęła i  wyraźne było widać, że oczka już jej się kleją. Zayn wziął ją na ręce i zaniósł do łazienki, gdzie dali jej różowy ręcznik w kwiatki, którego obecność w tym domu była nikomu nieznana, piżamkę i szczoteczkę do zębów. Po czym zostawili siedmiolatkę samą, dając jej trochę prywatności. W tym czasie Louis wkradł się do pokoju gościnnego, w którym miał spać ich mały gość i zawiesił na cienkim sznureczku na lampie gwiazdki, które podobno – tak pisało na opakowaniu – miały świecić w ciemności. Po czym poprawił pościel w ładny, jasny kwiecisty wzór, a plecak dziewczynki w kształcie serduszka postawił na komodzie, naprzeciwko łóżka. Na dziecko nie trzeba było długo czekać. Ledwo widziała na oczy, ale ostatkiem sił cmoknęła swoich opiekunów w policzki i sama dała się cmoknąć w czółko. Małżeństwo życzyło dobrej nocy, wychodząc z pokoju i przymykając drzwi, a jak tylko główka Kaylii dotknęła poduszki ta natychmiast usnęła. Noc minęła spokojnie, wszyscy byli zmęczeni. Następnego dnia obudzili się około ósmej. Plan na dzisiaj był prosty. Po śniadaniu, idą do parku, a kiedy zadzwoni Omeika odprowadzą dziewczynkę do domu. Na śniadanie zjedli tosty z niewyobrażalnie dużą ilością dżemu truskawkowego, które z dumą smarowała dziecina. I mimo, że od słodkości mężczyzn wręcz mdliło to cały czas na twarzy mieli radosne uśmiechy. Później poszli się ubrać. Czarnoskóra miała na sobie śliczną, zwiewną różową sukienkę, która na dekolcie miała dziurki w kształcie serduszek. Louis i Zayn postawili na wygodę, więc obydwoje byli w bluzach i do tego dżinsy. Największy problem był z rozczesaniem włosów dziecka. Szczotka mogła dotykać kosmyki tylko delikatnie, a mała strasznie się wyrywała. Koniec końców udało im się i wszyscy ruszyli do parku samochodem. Najpierw przeszli się trochę po ścieżce, ale potem Kayla dojrzała kolorowe plac zabaw i ruszyła w tym kierunku. Małżeństwo doszło do ogrodzonego miejsca trochę później. Niestety nie spędzili tam zbyt wiele czasu, bo zaskoczył ich sobotni deszcz. Kiedy ponownie siedzieli w aucie, Louis wysłał wiadomość do koleżanki, że będą trochę wcześniej. Dziewczynka mieszkała przy centrum Yorku w ładnym, pomalowanym na biało domku z czerwonymi drzwiami. Budynek wyglądał niczym z obrazka na pocztówce, które można było kupić w punkcie informacyjnym. Tam zostali zaproszeni do środka na poczęstunek za dobrze wykonaną robotę. Usiedli, więc w przestronnym salonie z Hannah – mamą Kaylii, która dziś była bez makijażu i w zwykłej błękitnej koszuli i białych spodniach. Ściany były obklejone kremową tapetą w delikatne wzory. Po prawej było wejście do kuchni, po lewej przedpokój i schody. Na środku pokoju znajdował się kominek wokół, którego postawione były fotele i kanapa. W rogu regał na książki i pudełko z zabawkami. Pod stopami mieli niebieską wykładziną w stonowanym kolorze, przez co nie gryzła się ona z innymi rzeczami w pomieszczeniu. A z boku wielkie okno, wychodząca na ulicę. Dostali po filiżance ciepłej herbaty, którą szybko wypili i rozmawiali z kobietą o swoich codziennych zajęciach. Już szykowali się do wyjścia, kiedy do Louisa zadzwoniła zapłakana Perrie.
- Jestem pod waszym domem. Proszę, przyjedźcie jak najszybciej możecie.

***

Obydwoje byli mocno zmartwieni kiedy na schodkach ujrzeli załamaną blondynkę. Skulona cała się trzęsła. Szatyn usiadł koło niej i delikatnie ją objął. Młoda kobieta od razu schowała twarz w jego ramię, dalej nie mogąc powstrzymać łez.
- Pezz co się stało? – spytał cicho.
Jak na zawołanie na horyzoncie pojawiła się wściekła Gigi, która szybko i stanowczo zmierzała w ich kierunku. Mężczyźni instynktownie zasłonili sobą przyjaciółkę w opłakanym stanie. Hadid totalnie zignorowała Zayna. Zamiast tego od razu skierowała się do Louisa, któremu bez słowa wymierzyła siarczysty policzek, krzycząc przy tym jak opętana, najgorsze epitety jakie mogła znaleźć w tej chwili. Szatyn nie wiedział co się stało. Tylko trzymał się za twarz i z szeroko otwartymi oczami przyglądał się dalszym poczynaniom kobiety, która teraz podeszła do bruneta. Był pewien, że mulat też oberwie, ale paskudnie się pomylił. Blondynka złapała mężczyznę mocno za kruczoczarne włosy i silnym ruchem ręki zmusiła go do pocałunku ze sobą. Louis obudził się z początkowego szoku i mocno odepchnął Gigi, tak że ta się zachwiała i upadła.
- Nawet nie waż się dotykać mojego męża! – wydarł się, zdzierając sobie gardło.
- Ale ty dotykać moją dziewczynę to możesz co?!
Po czym prychnęła, posłała całej trójce nienawistne spojrzenie i odeszła. Jak tylko zniknęła za rogiem Zayn od razu podszedł do partnera rzewnie go przepraszając, jednak ten uciszył go gestem dłoni. Odwrócił się, podszedł do Edwards i siłą postawił ją na dwóch nogach.
- Perrie o czym ona mówiła?
Jego głos był niski i opanowany, jednak czaiła się w nim nutka grozy, która wysłała nieprzyjemne dreszcze po ciele blondynki. Rozpłakała się jeszcze bardziej – o ile w ogóle to możliwe – błagając o wybaczenie. Mulat położył rękę na ramieniu męża i delikatnie dał mu do zrozumienia by się odsunął i odetchnął, po czym zabrał roztrzęsioną kobietę do domu. Tam dał jej ciepły kocyk, chusteczki i zaparzył herbatę. Na początku siedzieli w milczeniu, przyglądając się sobie. Brunet był pierwszym, który się odezwał.
- Czy teraz możesz nam wyjaśnić sytuację sprzed chwili?
Starał się kontrolować swój ton, by nie wystraszyć przyjaciółki. Niebieskooka wzięła kilka głębokich wdechów. Łzy znów naleciały jej do oczu i ścisnęła mocniej trzymany w dłoniach kubek.
- Jestem w ciąży – szepnęła ponuro – Nie mam pojęcia z kim. Gigi się zdenerwowała, kazała mi podać imię chłopaka, a ja sama nie wiem czemu, powiedziałam, że to dziecko Louisa.
Znów zapadła cisza, przerywana jedynie płytkimi oddechami kobiety i tykaniem zegara, który stał nad kominkiem.
- I co teraz?
Blondynka zaczęła szybko i nieskoordynowanie łapać tlen. Czuła się jak pod wodą. Jej płuca robiły się coraz słabsze z każdą chwilą. Od razu znalazł się ktoś przy niej, nawet nie wiedziała kto, i zaczął ją uspokajać.
- Ja nie mam gdzie się podziać. Nie mam swojego mieszkania, nawet nie skończyłam studiów. Moja mama mnie zabije jak się o tym dowie – mamrotała coraz szybciej i szybciej, aż później jej monolog stał się jednym wielkim zlepkiem niezrozumiałych sylab.
Później dało się słyszeć kilka zrezygnowanych westchnień i czyjeś kroki, które stukały o wiele za głośno zdaniem ciężarnej.

- Możesz zostać tutaj.

niedziela, 17 kwietnia 2016

Rozdział 7

- No chodź Louis! – krzyknął Zayn.
Z radością kilkuletniego dziecka wbiegł do sklepu z antykami. Szatyn szybko znalazł się tuż za nim. Brunet zachwycony przechodził między rzędami regałów, szukając czegoś. Sam nie wiedział czego dokładnie, ale czegoś potrzebował i czuł, że znalazł się w odpowiednim miejscy by owe „coś” znaleźć. Piękne, ręcznie zdobione wazy z chińskiej porcelany, starodawne serwisy do kawy i herbaty pamiętające czasy pierwszych królów Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii, czarne płyty winylowe, jedno z pierwszych wydań Romea i Julii, choć zniszczone, miało wielką wartość dla bruneta, który swoją drogą szybko sięgnął po książkę, delikatnie by nie rozleciała mu się w dłoniach.
- Twoje ulubione dzieło – sprytnie zauważył Louis.
Mulat przytaknął. Spojrzeniem małego szczeniaczka, wręcz wybłagał na mężu zakup dramatu. Kiedy byli przy kasie, przy której stała starsza kobiecinka z miłym uśmiechem, brunet zauważył coś jeszcze. Na parapecie w lewym jego rogu stała stara, zakurzona, przedwojenna maszyna do pisania. Była cała czarna, a nad literkami miała nazwę jakieś niemieckiej firmy, której żaden z nich nie byłby w stanie przeczytać. Brunet wskazał na nią palcem, by pokazać Louisowi gdzie ma spojrzeć. Szatyn zerknął na nią okiem. Sięgnął do portfela i poprosił sprzedawczynię, by podała im maszynę do pisania.

***

- Dziękuję. Dziękuję. Dziękuję – powtarzał wciąż Zayn w drodze do domu.
Szatyn się zaśmiał i otworzył swojemu mężczyźnie drzwi. Wziął od niego urządzenie i od razu poszedł z nim na górę gdzie skierował się do biura. Tam odłożył Betty – jak ją pieszczotliwie nazwał jego mąż. Po czym zszedł na dół, by ściągnąć buty i kurtkę. Później wziął reklamówkę całą wypełnioną słodyczami i wyjął z niej czekoladę z orzechami dla Zayna i truskawkową dla siebie. Poszedł z nimi do salonu, gdzie w rogu kanapy siedział brunet pogrążony w lekturze o rodach Montecchi i Capuleti. Szatyn podał mu tabliczkę, a mulat w ciszy podziękował, odrywając się na chwilę od lektury. Zaznaczył zakładką stronę i odłożył książkę na bok.
- Zaniosłeś Betty do biura?
W odpowiedzi usłyszał tylko „mhm” przeplatane mlaskaniem. Siedzieli w ciszy, jak dzieci rozkoszując się czekoladą, dopóki Louis nie zechciał czekolady Zayna.
- No daj trochę!
- Nie!
- No weź! Jestem twoim mężem!
- Co z tego? To moja czekolada!
- Ale to ja ją kupiłem!
- Kupiłeś ją dla mnie, więc to mi się należy!
Zaczęli gonić się dookoła kanapy we wzorki, próbując wyrwać sobie czekoladową przyjemność. Śmiali się przy tym jak przedszkolaki, biegając po całym parterze. Brunet biegł nie patrząc przed siebie i nie zauważył wystającego rogu dywanu, o który się przewrócił. Szatyn, który był zaraz za nim, upadł razem z nim. Siedząc na mulacie okrakiem sięgnął dłonią po czekoladkę i z dumą uniósł ją do góry w geście zwycięstwa.
- Ave Ja! – zakrzyknął.
Po czym wrzucił sobie do ust słodycz i zaczął głośno mlaskać.
- To niesprawiedliwe! – oburzył się Zayn – Ja też powinienem dostać kawałek twojej!
Mężczyzna bez zastanowienia wziął jeden z kawałków czekolady i nakarmił nim partnera.
- Tak lepiej?
- Zdecydowanie.

***

Później kiedy siedzieli w łóżku, a mulat był wciągnięty w historię miłosną Romea i Julii, Louis wyciągnął z szuflady w szafce nocnej, zdjęcie przedstawiające słodkie bliźniaczki. Czuł jak trzęsą mu się ręce, a łzy napływają do oczu.
- Kto to jest?
Szatyn otarł łzy i spojrzał na męża, który z zaciekawieniem przyglądał się fotografii.

- Ta po lewej to Noriko, a ta po prawej to Tamiko.
- To twoja rodzina?
Louis pokręcił przecząco głową, płacząc coraz mocniej. On ich nawet nie pamiętał, a przecież tyle dla nich znaczyły.
- Louis kim one są? Czy one w ogóle żyją?
Mulat był coraz bardziej zaniepokojony. Miał wrażenie, że powinien wiedzieć kim są dzieci ze zdjęcia.  W myślach powtórzył sobie ich imiona, które powinny mu coś mówić. Coś mu dzwoniło, ale nie był pewien, w którym kościele. W tym dość długim czasie szatyn zdążył się przywrócić do porządku. Wziął głęboki oddech, po czym oblizał usta.
- Przed wypadkiem bardzo chcieliśmy mieć dzieci, więc zgłosiliśmy się do ośrodka adopcyjnego. Nie było łatwo i zajęło nam to trochę czasu, ale z pomocą Eleanor nasze marzenie się spełniło. Przedstawili nam te dwie dziewczynki i od razu się zakochaliśmy. Po pracy przyjeżdżaliśmy do sierocińca by się z nimi pobawić i spędzić trochę czasu. Dzień przed podpisaniem wszystkich dokumentów i zabraniem ich z placówki mieliśmy wypadek. Ty byłeś w śpiączce, a ja nie poradziłbym sobie sam. Po roku wziął je ktoś inny.
Brunet nie wiedział co powiedzieć. Zaschło mu w gardle. Gdyby nie wypadek miałby dzieci. Ta myśl mocno w niego uderzyła. Teraz to on ciągnął nosem, cały we łzach. Louis czym prędzej przyciągnął go do uścisku, szepcząc, że już jest okej, żeby się nie obwiniał. Pół nocy spędzili na płakaniu i pocieszaniu się nawzajem. Kiedy wreszcie się uspokoili po głowie mulata chodziło jedno, cholernie ważne pytanie.
- Opowiesz mi o wypadku?
- Naprawdę chcesz wiedzieć takie rzeczy? To nie było nic nadzwyczajnego.
- Ale chce chociaż wiedzieć jak do tego doszło.
Szatyn przeklął pod nosem.
- Jechaliśmy na randkę. Właściwie tak w połowie randkę, bo po kolacji mieliśmy iść do Anyi uczcić tą adopcję i tak dalej. Był grudzień, ciemno na ulicach. Nie było śniegu, nie było mgły. Tylko kropił deszczyk. Rozmawialiśmy o pokoju, który przygotowaliśmy dziewczynkom, ty wspominałeś coś o adopcji psa. Potem wszystko działo się tak szybko. Jakieś trąbienie, oślepiające światło. Nawet nie wiem czy to ja zadzwoniłem po karetkę. Obudziłem się następnego dnia. Natychmiast rozkazałem poinformowanie mnie o twoim stanie, dopiero potem spytałem o siebie. A właściwie oni mi powiedzieli, bo mnie to średnio interesowało. Kilka kawałków szkła wbitych w różne części ciała, które trzeba mi było wyciągać operacyjnie, dużo straconej krwi i ohydna rozcięta rana na brzuchu. To dziwne, że to ty byłeś w gorszym stanie, bo ciężarówka, która, jak się później dowiedziałem, w nas uderzyła, była z mojej strony.
- Kierowcę pociągnięto do odpowiedzialności?
- Nie, zmarł na miejscu.
Zapadła cisza, przerywana jedynie przez tykanie zegara. Mulat oblizał usta. Teraz pozostało zadać jeszcze jedno ważne pytanie.
- Pokażesz mi?
- Co?
- Twoje blizny.
- Słucham?!
Brunet przygryzł wargę. No tak to raczej nie było codzienne pytanie, ale tak bardzo chciał je zobaczyć. Sam nie wiedział czemu. Szatyn westchnął ciężko i powoli, nieśmiało podciągnął koszulkę. Skłamałby mówiąc, że to nie robiło na nim wrażenia. Przez te dwa lata bardzo zaniedbał siebie, swoje ciało. Nie chciał się tak pokazać. Jeszcze ta paskudna blizna, która została mu po tym wszystkim. Zayn przejechał po nią delikatnie opuszkami palców, na co mężczyzna przymknął oczy. Cholera! Jego dotyk był taki leciutki, kojący. Niczym dotknięcie skrzydeł motyla. Louis nie zarejestrował momentu, w którym jego małżonek się schylił by ucałować ranę. Ocknął się dopiero kiedy jego mokre usta weszły w kontakt z jego rozgrzaną skórą, a on sam powstrzymywał się z całych sił by nie jęknąć. Wtedy byłoby bardzo niezręcznie. Po czym mulat złapał twarz partnera w dłonie i ucałował jego wargi.

***

- Zayn czy możesz mi wyjaśnić te wszystkie puszki z farbą w naszym salonie? – krzyknął Louis.
Dopiero co wrócił z pracy i zastał praktycznie pusty dom (nie sprawdził jeszcze na piętrze) oraz mnóstwo farb, wałków, pędzli oraz kilka zeszłorocznych wydań The Sun. Nagle z biura wyszedł jego małżonek, odziany w jakieś stare, podarte i poplamione miętową farbą ubrania. Był uśmiechnięty od ucha do ucha. Cmoknął szatyna w policzek na przywitanie i uradowanym tonem mu oświadczył:
- Umalowałem Betty.
- Masz na myśli, że ją przemalowałeś?
Na to nie odpowiedział tylko złapał partnera za dłoń i zaciągnął do pokoju. Tam na biurku, które całe było obłożone gazetami, znajdowała się maszyna do pisania w pięknym miętowym odcieniu. Louis zmarszczył brwi. Nie zgadzała mu się jedna rzecz.
- Kupiłeś tyle puszek różnorakiej farby by pokolorować Betty?
Brunet zarumienił się i przygryzł wargę. Potarł nogę o nogę i zaśmiał się jednym z najbardziej uroczych śmiechów jakie drugi mężczyzna kiedykolwiek słyszał.
- Pomyślałem, że może warto byłoby odnowić ten dom. Co ty na to?
- Odnowić?
- No wiesz przemalować ściany, może pozmieniać meble. Oczywiście jeśli się zgodzisz, bo w końcu to twoje pieniądze i to ty wybierasz co chcesz z nimi zrobić – dodał ciszej.
Zmiany, coś czego Brytyjczyk bał się najbardziej. Najpierw zechce zmienić dom, potem samochód, zawód, studia a potem jeszcze jego. Potrząsnął odganiając złe myśli. A może przydałoby im się coś nowego? Kochał wystrój tego miejsca i nie chciał go zmieniać, bo gdzie by nie poszedł wszystkie plamy, zadrapania i inne tego typu miejsca przywoływały wspomnienia o jego małżeństwie. O tym jak kupili ten dom i jak go urządzali. Ale teraz to dalej będą oni. Westchnął ciężko. Trudna decyzja.
- Wiesz co? Masz stuprocentową rację, powinniśmy odnowić to miejsce.
Brunet podskoczył w przypływie radości i wziął kochanka w objęcia, powtarzając w kółko „dziękuję”. Szatyn tylko się uśmiechnął, pozbawiony już wszelkich „za” i „przeciw”.

***

Kilka dni później wszystko było gotowe. Cały dom w folii aluminiowej, dwie puszki z farbą otwarte oraz czapeczki z gazety sztuk dwie zrobione. Małżeństwo pracowało w pocie czoła. Plan był prosty przemalować ściany sypialni na biało.  Harowali ciężko i w pełnym skupieniu, dopóki Louis przez przypadek nie dotknął ramienia Zayna wałkiem. Na jego oliwkowej skórze pojawiła się piękna śnieżnobiała plama w bliżej nieokreślonym kształcie.
- Hej! Ta zniewaga krwi wymaga!
Po czym zaczął gonić partnera po całym pokoju w jednym tylko celu. Śmiech roznosił się po całym domu, a oni sami czuli się o kilka lat mniej. Kiedy w końcu mulatowi udało się złapać mężczyznę powalił go na ziemię i umazał mu całą buzię farbą.
- Musisz odpokutować za swe czyny!
Szatyn wiercił się i wyrywał, lecz było to bezowocne. Zamiast tego wpadł na lepszy pomysł. Złapał męża za biodra jedną ręką, a drugą umiejscowił pomiędzy łopatkami, dzięki czemu łatwiej było mu go przyciągnąć do siebie. Kiedy byli ze sobą twarzą w twarz złączył ich usta w czułym pocałunku, który z czasem robił się coraz bardziej namiętny i łapczywy. Mulat zaczął się delikatnie wiercić, wywołując tym samym tarcie, przez które obaj mimowolnie jęknęli. Oderwali się od siebie. Spojrzeli sobie głęboko w oczy. Żaden z nich nie był jeszcze na to gotowy. Brunet przygryzł wargę i szybko zszedł z ciała drugiego. Wyciągnął dłoń w jego stronę, by pomóc mu wstać. Potem w ciszy i spokoju złapali swoje wałki i wrócili do malowania.

***

Następnego dnia poszli wybierać meble. Zdecydowali, że zmienią łózko, komody oraz szafki. Chodzili po IKEI szukając. Zayn od razu stwierdził, że meble mają być białe. Rozjaśniło by to pokój i dodałoby przyjemnej atmosfery. Z kolei Louis planował zakup niewielkiego regału na książki, wiedząc, że prędzej czy później mulat znów zacznie je kolekcjonować jak kiedyś. Wystarczy, że znów wróci do pracy, a Jesy zaproponowała mu drobną robotę w szkole przy pomaganiu jej z dzieciakami. Szatyn uśmiechnął się delikatnie, przekręcając głowę w różne strony. Brunet książki zawsze kupował za swoje pieniądze. Zawsze. Nawet nie śmiał się oto go pytać. Lektury były dla niego niczym rzecz święta. Para trzymając się za ręce mijała kolejne alejki zagracone różnymi sofami, stołami, krzesłami. Skręcili w lewo i od razu po oczach dał im blask bijący z tamtej strony.
- Może kupimy też nowe lampy? – spytał Louis, wskazując na miejsce z tymi rzeczami.
Jego mąż przytaknął i zdecydowali się na piękną, szarą lampę w kształcie kuli. Ale dalej zostały im meble. Przechodząc z działu z oświetleniem do działu sypialnianego, pod drodze musieli minąć łóżeczka, krzesełka do karmienia, miejsca do przewijania, jednym słowem dział dziecięcy. Mulat od razu zauważył zmianę w nastroju partnera. Zamyślił się na chwilę. Czy jest coś co mógłby zrobić? Niespodziewanie pociągnął go za rękę w stronę dziecięcych rzeczy.
- Zayn co ty robisz?
- Chodź, pooglądamy sobie.
- Po co?
Mężczyzna zatrzymał się na chwilę i zlustrował małżonka od góry do dołu.
- A jak nam się nagle trafi okazja na dziecko, to co wtedy?
Szatyn nie odpowiedział i dał się poprowadzić w głąb tego dziecinnego raju. Krążyli wokół różowiutkich i niebieściutkich poduszek i poszewek, łóżeczek z namalowanymi słonikami, kokardkami i samolocikami. Wymyślali imiona, udając, że naprawdę tego potrzebują. Uśmiechnięci od ucha do ucha, wyobrażali sobie swoją przyszłość z gromadką dzieci.
- Wolałbyś mieć najpierw syna czy córkę? – spytał Zayn, biorąc do ręki przesłodki zielonkawy kocyk w pajacyki.
- Szczerze to chyba syna. Choć nie robi mi to zbyt wielkiej różnicy. A ty?
Mulat zamyślił się na chwilę, dłonią pocierając swój trzydniowy zarost.
- Chyba córkę.
Kiedy zobaczyli już wszystko i wybrali meble oraz imiona dla swoich wyimaginowanych dzieci, których swoją drogą naliczyli około szesnastu, trafili do działu z łóżkami i materacami, czyli do celu swojej wyprawy.

***

Nie musieli długo czekać na dowóz zakupów. Firma transportowa poradziła sobie z tym bardzo szybko.  Postawili posłanie koło okna. Dookoła na cienkich sznureczkach zawiesili białą, przezroczystą płachtę i dodali kilka lampeczek.
- Niczym nasze własne małe królestwo – zaśmiali się w trakcie pracy.
Ostatnim elementem miały być zdjęcia na ścianie obok. Jedno było z ich ślubu, jedno jeszcze z liceum, a ostatnie przedstawiało ich na tle domu. Po wszystkim odeszli na pewną odległość, upajając się widokiem nowego, świeżo wyremontowanego pokoju.  Wtem Louis przypomniał sobie o małej półeczce na książki, którą zakupił. Była  biała, tak jak reszta mebli, a boki miała pięknie zdobione arabeskami. Wniósł ją do pomieszczenia i dumnie postawił naprzeciwko łóżka. Zayn stał oniemiały dalej w swoim miejscu. Kilka razy otwierał usta, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Szatyn zaglądnął jeszcze do szafy skąd wyjął pięknie zapakowany, owinięty czerwonym ozdobnym papierem z dużą srebrną kokardką na górze, prezent. Podał go mężowi. Mężczyzna uśmiechnął się tym samym pragnąc podziękować i potrząsnął pudełkiem.
- Co to jest?
- Otwórz, a się przekonasz.
Mulat niepewnie zdjął pokrywkę i wyjął ze środka czerwoną, zdobioną arabeskami książkę. Na środku była mała ilustracja przedstawiająca sułtana na koniu razem z kobietą. Wznosili się ponad miastem. Na górze był pięknie wygrawerowany złoty napis „Baśnie z tysiąca i jednej nocy”.
- Dziękuję! To jedna z moich ulubionych książek!
- Wiem dlatego ją kupiłem. Chciałem żebyś miał czym zapełnić miejsce na półce.

Po czym mocno się objęli.

niedziela, 10 kwietnia 2016

Rozdział 6

Kiedy drzwi się za nimi zatrzasnęły, Louis przyjrzał się kobiecie. Ubrana była w długą, szmaragdową sukienkę z epoki wiktoriańskiej. Za nią stał Harry, przebrany za XIX – wiecznego dżentelmena, który trzymał ją mocno w pasie, by nie zgubić jej w tłumie. Przywitali się ze sobą, a szatyn poszedł do kuchni po coś do picia dla siebie i swojego partnera. Po drodze przywitał się z kilkoma znajomymi. W kuchni przy blacie stała Omeika ze swoimi znajomymi. Gdy zobaczyła znajomą twarz, natychmiast do niego zagadała.
- Louis dawno Cię nie widziałam! – wykrzyknęła – Słyszałam, że Zayn się wybudził, to prawda? – spytała już trochę ciszej.
- Tak, tylko widzisz cierpi na amnezję wsteczną.
- Tak wiem, Jesy coś wspominała.
Wymienili ze sobą jeszcze kilka zdań, aż mężczyzna opuścił pomieszczenie z dwoma czerwonymi, plastikowymi kubkami z colą i kilkoma kropelkami wódki. Kiedy wrócił do salonu przy Zaynie stała Perrie. Kiedy dziewczyna dostrzegła także szatyna pomachała w jego stronę.
- Pezz nie spodziewałem się Ciebie tutaj – zagadał ją brunet.
- Harry na początku nie chciał bym przychodziła, bo alkohol i w ogóle, ale Anya go przekonała.
Małżeństwo zmarszczyło brwi i spojrzało po sobie. Co?
- Ah zapomniałam dodać, że Harry to mój kuzyn – zaśmiała się dziewczyna – mieszkaliśmy praktycznie obok siebie i często się odwiedzaliśmy i wyrósł trochę na mojego starszego brata.
No tak, teraz to miało sens. Studentka później wychwyciła kogoś w tłumie i pożegnała się z nimi. Kiedy odchodziła Louis dostrzegł, że była ubrana w strój nastolatki z lat 90. Kilka drinków i tańców później małżeństwo postanowiło usiąść na kanapie. Zayn nie mógł się wygodnie rozsiąść, więc po długim namyśle wstał i usiadł mężowi na kolana, chichocząc przy tym jak mała dziewczynka.
- No proszę Zayne, cały czas mnie zaskakujesz – mruknął mu szatyn do ucha.
Brunet przymknął oczy, rozkoszując się tym jak ciepły oddech mężczyzny muskał jego szyję. Niebieskooki mężczyzna przyciągnął partnera jeszcze bliżej siebie. Był pewien, że właśnie w tym momencie jest najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Zlustrował parkiet. Przez chwilę miał wrażenie, że dostrzegł znaną mu blondwłosą postać. Nie, to nie może być…. Zaschło mu w ustach, na szczęście osoba znikła tak szybko jak się pojawiła. Szatyn odetchnął z ulgą. Jeszcze jej mu tutaj brakowało…
- To niemożliwe! – usłyszał czyjś zduszony krzyk za sobą.
Razem z Zaynem spojrzeli się w tamtym kierunku. Na schodach siedziała kasztanowo włosa, niska, szczupła kobieta. Miała na sobie wielki, czarny kapelusz oraz sukienkę w stylu Wednesday Addams o tym samym kolorze.
- Cześć El – przywitał się Louis.
Kobieta podeszła bliżej z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Mam wrażenie, że minęły lata nim ostatnim razem was widziałam – zaszczebiotała – udało wam się załatwić wszystkie sprawy?
Szatyn poczuł jak traci grunt pod nogami. Przygryzł wargę. Nie mógł się teraz rozpłakać. To już byłaby zdecydowana przesada, poza tym bawił się tak dobrze. Dopiero po chwili się ocknął i zrozumiał, że szatynka czeka na odpowiedź. Pokiwał tylko głową na nie. Kobieta zasmuciła się ale szybko uśmiech znów powrócił na jej bladą twarzyczkę.
- Może następnym razem – posłała w stronę małżeństwa pokrzepiający uśmiech, po czym odeszła.
- Kto to był? – szepnął brunet.
- Eleanor Calder, spotkaliśmy ją na studiach w Leeds parę lat temu. Pracuje w pomocy społecznej.
- O czym ona mówiła?
Szatyn zignorował to pytanie i pociągnął mężczyznę ze sobą na parkiet. Akurat zaczęli grać ich piosenkę. Po tej była jeszcze następna, i kolejna, i jeszcze jedna. Noc była wspaniała. Wszyscy dobrze się bawili. Do czasu aż Louis nie został nagle brutalnie odepchnięty na bok.
- Co jest…. – mruknął.
Podniósł wzrok. Przed nim stała zdenerwowana blondwłosa kobieta. Szatyn parsknął.
- Czego chcesz? – wycedził przez zęby do niechcianego gościa.
Blondynka zaśmiała się cynicznie.
- No nie wiem? – jej głos przesiąknięty był ironią – Może 1500 funtów, które jesteś nam winien?!
- Nie jestem wam winien żadnych pieniędzy.
- Przestań tworzyć problemy, Louis – syknęła – To była twoja matka.
- Była. Przestała nią być kiedy wyrzuciła mnie z domu!
Mężczyzna czuł, że za chwilę nie wytrzyma.
- Widzę, że wolisz wydawać pieniądze na swojego męża – powiedziała z obrzydzeniem.
- A żebyś wiedziała Lottie!
- Nie zwracaj się do mnie tak. Tylko członkowie rodziny mogą tak na mnie mówić. Ty przestałeś nim być kiedy wybrałeś jego zamiast nas.
- Nie pożałowałem tej decyzji ani razu, siostrzyczko.
Blondynka prychnęła i opuściła dom. Zaraz za Louisem pojawił się brunet. Złapał go delikatnie za ramię.
- Wszystko dobrze? – szepnął mu na ucho.
Szatyn sam nie wiedział jak powinien odpowiedzieć na to pytanie. Burknął coś i złapał małżonka za nadgarstek. Wyprowadził go do ogrodu, gdzie stanęli pod ścianą z czerwonej cegły. Niebieskooki mężczyzna zaczął żałować, że nie ma przy sobie papierosów.
- Kim była ta dziewczyna, z którą rozmawiałeś? – spytał nieśmiało Zayn.
Skłamałby mówiąc, że się nie martwi. Louis cały się trząsł ze złości, poza tym jego rozmowa z blondynką bardziej przypominała kłótnię.
- To była Charlotte, moja młodsza siostra – szatyn westchnął – Pół roku temu zmarła…”ona” – powiedział z pogardą w głosie – Nie poszedłem na jej pogrzeb, nie widziałem w tym sensu. Później Lottie zaczęła mnie nękać. Felicite, moja druga siostra, wyjechała do Stanów i od tego czasu nie odzywa się do żadnego z nas, więc Lot musiała sama wszystko zorganizować i opłacić i teraz chce wyłudzić ode mnie około 1500 funtów za pogrzeb.
Mulat przytaknął dając do zrozumienia, że rozumie. Potarł dłonią kark. Czy istnieje jakiś sposób by pocieszyć szatyna? Nagle nad jego głową zapaliła się żaróweczka. Eureka! Podszedł powolnym krokiem do męża i złapał się jego ramion. Potarł swój nosek o jego, po czym ze słodkim uśmiechem, złączył ich usta w pocałunku. Był on powolny, przepełniony miłością i niewypowiedzianymi słowami. Był po prostu doskonały. Kiedy się od siebie odsunęli, obydwoje mieli rumieńce. Brunet dyszał ciężko.
- To było piękne – mruknął Louis – Co nie Zayn?
Cisza.
- Zayn? Zayn? Zayn?! ZAYN!
Dopiero po chwili szatyn zrozumiał, że mężczyzna jest nieprzytomny. Cholera! Szybko złapał za komórkę i wykręcił numer na pogotowie. Alkohol, który wypił tej nocy, od razu z niego wyparował. Kiedy podjechała karetka z domu wybiegła Anya pytając co się dzieje. Tomlinson szybko wyjaśnił jej zaistniałą sytuację i czym prędzej wskoczył do ambulansu.

***

Szatyn siedział przy szpitalnym łóżku, ściskając dłoń męża. Co jakiś czas ocierał łzy. Kiedy brunet się wybudził natychmiast się na niego rzucił.
- Boże Zayn nie masz pojęcia jak się martwiłem. Myślałem, że znowu Cię stracę.
Mulat nic nie powiedział, zamiast tego przyglądnął się tylko dokładnie mężczyźnie.
- Kim jesteś? – spytał.
Brytyjczyk złapał się za serce. Miał wrażenie, że utkwił w koszmarze. Kolejna fala łez zebrała mu się pod powiekami kiedy do jego uszu dobiegł cichy chichot.
- Ty kanalio! – wykrzyknął kiedy zdał sobie sprawę, że brunet żartował.
Teraz mężczyzna już nawet nie krył się ze swoim śmiechem, ale darł się wniebogłosy.
- Gdybyś ty widział swoją minę! – wykrzyknął nie mogąc się opanować.
Szatyn prychnął i wyszedł z pokoju. Kiedyś go naprawdę trafi szlag, zawał czy coś w tym guście. Nad rozmyślaniem nad własną śmiercią, a konkretniej przyczyną zgonu, przerwał mu mulat, który mocno się w niego wtulił.
- Jesteś na mnie zły?  -spytał, robiąc minę zbitego pieska.
- Żartujesz sobie ze mnie?! Prawie tam padłem na ZAWAŁ!
Brunet znów się zaśmiał.
- Przepraszam, ale jesteś taki przesłodki jak się złościsz – zagruchotał.
Cmoknął małżonka w policzek. Louis rozchmurzył się trochę.
- Co mam zrobić, żeby było już dobrze? – mruknął brunet – Możesz spać ze mną.
Szatyn potrząsnął głową. Wydarzenia tej nocy sprawiły, że był przekonany iż się przesłyszał.
- Słyszałeś? Louis? Pytałem się czy będziesz ze mną spał.
Mulat zaczął ciągnąć mężczyznę za ramię, by zwrócić jego uwagę.
- Naprawdę?
Powiedzenie, że Louis był zszokowany było niedomówieniem. Cholera, jego mąż zaskakiwał go praktycznie każdego dnia.
- No wiesz smutno mi samemu w łóżku – mruknął.
- Zgoda.
- Naprawdę?
- No wiesz w końcu to moje łóżko.

Obydwoje wybuchnęli śmiechem i trzymając się za ręce wrócili do sali szpitalnej.




____________________________________________________________________
Zayn taki śmieszek heheszek przyprawił nas wszystkich o chwilowy zawał :>
Te rozdziały powinny być dramatyczne, a śmieje się jak je pisze xD
Teraz już będą spać razem, wiecie co to oznacza ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Swoją drogą nie idziemy za szybko? Mam nadzieję, że nie :)


See ya soon!

czwartek, 7 kwietnia 2016

Rozdział 5

Po pewnym czasie Louis postanowił wrócić do pracy. Zayn radził sobie coraz lepiej i nie potrzebował opiekunki. Oczywiście dalej się o niego martwił i wydzwaniał co jakiś czas, ale mimo wszystko mulat miał choć minimalną swobodę. Szatyn wyszedł ze swojego gabinetu, zdejmując gumowe, niebieskie rękawiczki. Za nim wyszła pani w średnim wieku, z kręconymi, siwymi włosami, ubrana na wzór królowej Elżbiety. Przy jej nodze dreptał wesoło biały buldog angielski, z którym do niego przyszła. Podziękowała za zaszczepienie jej pupila i opuściła budynek.
- Przerwa na kawę? – zagadała Anya, która pojawiła się nie wiadomo skąd.
- Chciałbym, ale przed kliniką jest grupka chłopców i mają gołębia ze złamanym skrzydłem.
- Ja go wezmę, ty idź na przerwę.
- Rozpieszczasz mnie An – zaśmiał się mężczyzna i wrócił do gabinetu.
Usiadł przy swoim biurku i z torby wyciągnął termos z kawą. Jego zakład mieścił się w jednej z bocznych uliczek Kingsmoor Road. Nie był może najbardziej znany w mieście, ale nie mógł narzekać na brak klientów. Louis upił łyk napoju i postanowił pożywić się słodką bułką z dżemem. Jak tylko opakowanie od wypieku zaszeleściło, w pokoju rozbrzmiało przeciągłe miauknięcie, a po chwili na biurko wskoczył duży, szarawy pers. Kocur był ulubieńcem wszystkich, który miał w klinice weterynaryjnej swój dom na stałe. Przez większość dnia spał gdzieś pod biurkiem, ale kiedy słyszał jak ktoś zaczyna jeść od razu się zjawiał. Kot miauknął ponownie, próbując zwrócić na siebie swoją uwagę. Odwrócił się prawie wkładając ogon do termosu. Szatyn pogłaskał go za uchem.
- Co tam u Ciebie Filemon?  - zapytał.
W odpowiedzi usłyszał tylko głośne „Miau”, po czym zwierzak zeskoczył z biurka i zaczął łapkami drapać w opakowanie kociej karmy. Louis westchnął, był pewien, że nie tak dawno dawał mu jeść. Podniósł się ze swojego miejsca i wziął fioletową miseczkę, która należała do kota. Wsypał mu tam kilka smakołyków i postawił na ziemi. Nie było trzeba długo czekać nim zadowolony Filemon zaczął jeść, mrucząc przy tym głośno. Mężczyzna uśmiechnął się. Życie tego zwierzaka nie zawsze było usłane różami. Któregoś mroźnego, grudniowego dnia, Anya przyszła z tą przybłędą na rękach. Kotek został porzucony koło rzeki, może nawet go do niej wrzucony? Miał wtedy niecały rok. Kilka złamanych kości oraz zadrapań jakie, prawdopodobnie. uzyskał walcząc z większymi kotami. Nikt nie dawał mu zbyt wielkiej szansy na przeżycie, ale jednak udało się. Filemon przeszedł długą rehabilitację nim stanął na swoich czterech łapach o własny siłach. Szatyn skończył swoje rozmyślanie i drugie śniadanie oraz dopił kawę. Na koniec złapał za telefon i wykręcił numer do małżonka. Kiedy Zayn opowiedział mu po krótce o swoim dniu, był wystarczająco spokojny by móc się z nim pożegnać. Po tym wszystkim otworzył drzwi swojego gabinetu i przyjął kolejnego pacjenta, którym okazał się szczeniak owczarka niemieckiego.

***

Louis upewnił się czy Filemon na pewno ma wodę w misce i wyszedł z gabinetu, przymykając za sobą drzwi. Było kilka minut po piętnastej. Normalnie potrafił pracować dłużej, ale dziś była zmiana Anyi, no i nie czuł się pewnie zostawiając Zayna samego sobie. Odwiesił biały fartuch na wieszaczek i zajrzał jeszcze do dziewczyny. Wróciła ona dopiero co z obchodu. Wczoraj operowali pewną labladorkę, której ktoś źle zszył złamanie i zostawił odłamek metalu. Kobieta napisała w raporcie wszystko co potrzebne. Uśmiechnęła się promiennie do mężczyzny i gestem ręki wskazała mu by poszedł za nią do jej gabinetu. Tam wyjęła z torebki zaproszenia.
- Proszę, to dla Ciebie i Zayna.
- Co to?
- Zaproszenia, razem z Harry’m chcielibyśmy was zaprosić na taką imprezę kostiumową – wykrzyknęła uradowana.
- Jaki temat przewodni?
- Minione lata. Resztę informacji masz w środku.
Szatyn przytaknął. Podziękował, schował je i opuścił budynek. Wsiadł do swojego czarnego Mini Coopera i pojechał do domu. Zaparkował przed budynkiem z czerwonej cegły i wszedł do środka. Po chwili pojawił się mulat, który ubrany był w luźne dresy oraz białą bokserkę. Przecierał oczka pięścią, a jego włosy były w nieładzie. Jakby dopiero wstał z łóżka.
- Spałeś?
Brunet przytaknął po czym poszedł bliżej i wtulił się w szatyna. Louis był więcej niż zaskoczony. Zayn nigdy wcześniej tak nie robił! Mulat momentalnie wyczuł napiętą atmosferę i czym prędzej się odsunął. Odkaszlnął.
- Wybacz, myślałem, że to będzie miłe przytulić Cię po długim dniu w pracy.
Mężczyzna nie wiedział co powiedzieć. Źle się czuł z myślą, że tak odepchnął partnera. Podszedł więc bliżej, delikatnie łapiąc za nadgarstek i cmoknął w policzek. Zayn pisnął niczym mała dziewczyna i zrobił się cały czerwony.
- Takie powitania są zdecydowanie lepsze – szepnął mu mąż do ucha, przy okazji przygryzając jego płatek i skierował się do kuchni.

***

Później tego samego dnia obydwoje rozmawiali o balu kostiumowym organizowanym przez Anyę. Siedzieli w sypialni. Louis dalej spał w salonie, bo Zayn nie czuł się na tyle komfortowo żeby dzielić z nim łóżko, ale szatyn twierdził, że rozumie i że w niczym mu to nie przeszkadza. Kiedy jednogłośnie stwierdzili, że idą musieli pomyśleć nad jakimś strojem.
- Co jeżeli ubralibyśmy się w nasze stare mundurki? – zaproponował nieśmiało mulat.
- Zayn to doskonały pomysł!
- Naprawdę?
- Jasne! Jutro idziemy szukać takich strojów – wykrzyknął uradowany szatyn i cmoknął partnera w czółko – moja mądra główka – mruknął.

***

Bal zbliżał się dużymi krokami, aż w końcu nastał ten dzień. Zayn był w łazience poprawiając włosy, żeby przypominały takie samej jakie miał kiedy robiono mu zdjęcia szkolne. Z kolei Louis siedział w salonie już całkiem gotowy. Przeglądał śmieszne obrazki na stronach internetowych kiedy usłyszał wołanie mulata. Czym prędzej pobiegł do sypialni, która była połączona z łazienką.
- Stało się coś? – zapytał szatyn, stojąc przed białymi drzwiami.
Z pomieszczenia wyszedł jego mąż, trzymając w dłoniach ‘coś’.
- Louis mógłbyś mi coś wyjaśnić?
- Co takiego?
- Co to jest?!
Wtedy mężczyzna podniósł dłoń i oh. To był wibrator. Niewielki, fioletowy wibrator. Louis odkaszlnął, próbując znaleźć odpowiednie słowa.
- No wiesz, ekhm, dwa lata byłeś w śpiączce, a ja miałem przez ten czas swoje potrzeby, tak?
- Więc zakupiłeś sobie ‘to’? – upewnił się, robiąc szczególny nacisk na ostatni wyraz.
- No tak.
Mulat przytaknął i przyjrzał się jeszcze raz erotycznej zabawce.
- To znaczy, że to ja zawsze byłem na górze?
Szatyn zadławił się własną śliną. Potarł kark. Ta rozmowa z minuty na mi
nutę stawała się coraz bardziej niewygodna i krępująca.
- Twoje milczenie jest bardzo wymowne, wiesz?  - zaśmiał się Zayn.
Po czym podszedł do małego kubełka na śmieci i wrzucił tam fioletowy obiekt.
- Co ty zrobiłeś? – spytał Louis jąkając się.
- Nie wydaje mi się, żeby takie małe ‘coś’ było Ci już więcej potrzebne – wyszeptał mu do ucha, przygryzając jego płatek.
Uśmiechnął się promiennie i pobiegł z powrotem do łazienki. Szatyn dalej stał w tym samym miejscu nie mogąc się ruszyć, w głowie mając tylko jedną myśl „jak ukryć bardzo widoczną erekcję?”.

***

 Mężczyźni siedzieli w samochodzie. W obecnym momencie stali na czerwonym świetle.
- Jedziemy tam razem jak para – skwitował głośno Zayn.
- Jesteśmy małżeństwem.
- Niby tak, ale to dalej trochę dziwne.
Louis zaśmiał się tylko i ściszył radio.
- Skoro idziemy tam we dwoje można uznać to za randkę? – spytał mulat.
Szatyn zamyślił się przez dłuższy czas. Od samego początku chciał go zabrać gdzieś na romantyczną kolację. Co prawda to nie było zbyt romantyczne, ale zawsze coś na dobry początek.
- Jeśli chcesz to tak, możemy uznać to za randkę.
Brunet przytaknął zadowolony. Przygryzł wargę i przyjrzał się swojemu mężowi. Dalej z trudem to słowo mu przechodziło przez gardło. To po prostu było takie surrealistyczne. Louis miał grzywkę na bok, którą on sam przygotowywał dobre pół godziny. Miał słodki nosek, który marszczył w przeuroczy sposób, kiedy czegoś nie rozumiał albo nad czymś się zastanawiał. Mulat tak się zapatrzył w mężczyznę obok, że nie zauważył kiedy światło zmieniło się na zielone, samochód ruszył z pełną mocą. Wydał z siebie dziwny dźwięk gdy nagle nim szarpnęło.
- Wybacz, ostatnio tak szarpie. Byłem u mechanika, ale niby wszystko jest w porządku – mruknął szatyn.

Nim się spostrzegli znajdowali się przy Milner Street gdzie położony był dom Anyi i Harry’ego. Wysiedli z wozu. W środku znajdowała się masa ludzi, niektórych znali tylko z widzenia, niektórych bardzo dobrze, a niektórych widzieli po raz pierwszy. Choć w przypadku bruneta wszyscy wyglądali obco. Drzwi za nimi się zatrzasnęły i zaczęła się impreza.




____________________________________________________________________
Muszę poznać wasze zdanie o scenie z wibratorem, naprawdę :>
Długo się nad nią zastanawiałam, czy powinnam ją wstawić, bo w głowie miałam ją już od pewnego czasu, haha. Przepraszam jeśli ktoś poczuł się skrępowany, ale nie mogła się powstrzymać no i mogła mi się nie trafić już druga taka okazja :)
To tylko co miałam do przekazania


See ya soon!

wtorek, 5 kwietnia 2016

Rozdział 4

…przykro mi panie Tomlinson.
~~~~~
Minął tydzień od pobudki Zayna. Louis przygryzł wargę, wpatrując się w kalendarz. Chciał w pewien sposób to uczcić, ale czy to nie przesada? Westchnął i zerknął na zegarek – pięć po piątej. Zaraz z małego, domowego biura powinien wyjść jego ukochany po skończonej nauce. Profesor Richardson na początek dał mu kilka książek do przeczytania na temat psychologii dziecięcej, które mulat sumiennie czytał.
- 3,2,1 – mruknął szatyn, odliczając.
Kiedy był przy „1” brunet opuścił pokój. Zszedł na dół do kuchni gdzie ze zmęczonym uśmiechem na twarzy przywitał się z mężem. Louis odwzajemnił uśmiech i podał mu filiżankę z herbatą. Obydwoje upili łyk i rozkoszowali się przyjemnym ciepłem na języku. Nawiązali krótką konwersację na temat nauki Zayna, kiedy mulat nagle posmutniał i spuścił wzrok.
- Stało się coś? – spytał szatyn.
Brunet przygryzł wargę i podniósł wzrok. Dokładnie przyjrzał się mężowi.
- Mogę Ci zadać pytanie?
- Oczywiście.
- Ale to nie tak, że myślałem o tym na poważnie, tylko podczas pierwszych nocy tak się zastanawiałem… Co był zrobił gdybym powiedział, że chcę się z Tobą rozwieść?
Louis poczuł jak traci grunt pod stopami. Powietrze dookoła niego nagle zaczęło robić się toksyczne, przez co zaczął się dusić, a oczy piekły go niemiłosiernie. Nim zdążył się opamiętać stał cały zapłakany w kuchni, trzęsącą dłonią ledwo trzymając białą filiżankę. Zayn natychmiast do niego podszedł i przytulił go z całych sił. Czuł się winny zaistniałej sytuacji. Szatyn wtulił się w niego mocno, miał wrażenie, że w jego ramionach mógł się schować przed całym złem tego świata. Ale co wtedy kiedy Zayn odejdzie i nie będzie miał się gdzie więcej chować? Wziął głęboki oddech na uspokojenie i zaczął mówić.
- Kocham Cię, jeśli dzięki temu byłbyś szczęśliwszy to zrozumiem to, ale to nie znaczy, że chciałbym żebyś odchodził – załkał.
Mulat przytaknął, zadowolony z otrzymanej odpowiedzi. Chwilę jeszcze mu zajęło uspokajanie mężczyzny, który po tym wszystkim usnął w jego ramionach. Zayn wziął Louisa na ręce, tak samo jak nosi się pannę młodą, i zaniósł go do sypialni. Ułożył go wygodnie na łóżku, sam ulokował się koło niego i przykrył ich kołdrą. Kilka godzin później, około dwudziestej, kiedy Louis się obudził, nie mógł pohamować łez radości, kiedy zrozumiał co się wydarzyło.

***

Następnego dnia, jako że była to sobota, postanowili się wybrać się na spacer wzdłuż rzeki. Stamtąd poszli na lody i do głównego parku w centrum miasta.
- Smakują Ci? – spytał Louis, wskazując na lody czekoladowe.
Mulat mruknąć coś co zapewne miało brzmieć „tak, bardzo”. Małżeństwo szło powolnym krokiem. Kiedy przechodzili obok placu zabaw szatyn spojrzał na bawiące się tam dzieci kątem oka. Westchnął ciężko. Gdyby nie wypadek może teraz bawili by się tutaj ze swoją córką. Mężczyzna potrząsnął głową, chcąc wyrzucić z niej niemiłe myśli. Spojrzał przed siebie. Cholera! To nie może być ona! Przetarł jeszcze oczy dla pewności, ale blondynka nie znikała, a wręcz przeciwnie, była coraz bliżej. Bił się sam ze sobą czy może nie zawrócić, ale postanowił się nie odzywać. To tylko wpadnięcie na ex twojego męża w parku. Nic wielkiego. Co złego może się stać?
- Zayn? Czy to ty?
Na sam głos kobiety krew w Louisie zawrzała i miał odruchy wymiotne. Mulat z kolei podniósł głowę znad rożka z lodami i zlustrował postać od góry do dołu.
- Gigi?
- Tak, to ja – zaśmiała się blondynka.
Louis teatralnie spojrzał na zegarek, żeby zaraz móc powiedzieć: "Oh to już jest tak późno? Chyba już powinniśmy wracać. Wybacz, spotkamy się innym razem" kiedy zza Hadid wyłoniła się fiołkowo-włosa dziewczyna, niosąc dwa plastikowe kubki pełne lemoniady. Jakby tego było mało podeszła do Gigi i cmoknęła ją przelotnie w usta.
- Mam dla nas lemoniadę, Gig – zaszczebiotała.
Zarówno Louis jak i Zayn stali w osłupieniu. Tego nikt się nie spodziewał.
- Ah, co za gapa ze mnie! – krzyknęła nagle Hadid – Moi drodzy poznajcie, to jest Perrie – w tym momencie wskazała na swoją towarzyszkę.


Radosna dziewczyna w podskokach podeszła do mężczyzn z otwartymi ramionami i przytuliła ich mocno. Szatyn widząc, że mulat dalej nie opanował sytuacji, oblizał usta i przedstawił ich. Spędzili jeszcze chwilę w swoim towarzystwie, jednak Gigi miała spotkanie w sprawie pracy, a Perrie, która jak się dowiedzieli, była na studiach, musiała się pouczyć do egzaminów.
- To było dziwne spotkanie – mruknął Zayn.

Od kilku minut zaczynało się ściemniać, więc oczywiste było, że para planowała wrócić do domu. Szatyn przytaknął. Gdy szli wzdłuż rzeki mulat co jakiś czas stukał w dłoń partnera, a Louis uśmiechał się, przypominając sobie o tym, że to samo robił podczas ich pierwszej randki.

sobota, 2 kwietnia 2016

Rozdział 3

...czasami pacjenci przypominają sobie coś po tygodniu, miesiącu, a czasami nigdy...

~~~~

Louis siedział do późna, szukając odpowiedzi. Musiał istnieć jakiś sposób, by przywrócić Zaynowi pamięć. Powieki stawały się coraz cięższe, lecz on nie zamierzał przestać dopóki nie znajdzie sposobu. Po wizycie Jesy był w rozsypce. Jego jakiekolwiek nadzieje wydawały się wyparować. Przez pół dnia przeszukiwał internet, by znaleźć cokolwiek, jakiś punkt zaczepienia. Już miał się poddać, gdy znalazł coś co przykuło jego uwagę.

Temat: Amnezja wsteczna


Shara154 pisze...

Moja koleżanka, która pracuje w szpitalu, powiedziała mi, że warto jeździć z taką osobą do znanych jej miejsc. Podobno to pomaga przywrócić wspomnienia. 
12 listopada 2015r.


TorriLele pisze...

Warto też odgrywać taki typowy, rutynowy dzień. Ale to wszystko zależy od przypadku i stanu w jakim się dana osoba znajduje. 
16 styczeń 2016r.

Na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech. Zamknął laptopa i usatysfakcjonowany położył się spać.

***

Szatyn wstał w wyjątkowo radosnym humorze. O godzinie ósmej obudził mulata, a o dziewiątej wyjechali spod domu.
- Gdzie jedziemy? - spytał brunet.
- To niespodzianka, ale nie bój się spodoba Ci się.
Droga do Leeds nie trwała zbyt długo, bo zaledwie pół godziny. Tomlinson zatrzymał się przed budynkiem ich starej szkoły. Obydwoje wysiedli z auta.
- Pamiętasz to miejsce?
- To nasza szkoła.
Louis złapał za rękę mulata i weszli na posesję. Przeszli na tyły budynku, dokładnie stając przy ścianie.
- Dokładnie w tym miejscu - zaczął Louis - po raz pierwszy Cię pocałowałem. To było nasze specjalne miejsce, zawsze tutaj siedzieliśmy na przerwach.
Zayn z zaciekawieniem tego słuchał.
- Sok pomarańczowy - powiedział nagle.
- Słucham?
- Mam takie dziwne wspomnienie z tym miejscem i sokiem pomarańczowym.
- Kiedy zapytałem Cię czy będziesz moim chłopakiem wylałem na siebie sok pomarańczowy.
- Naprawdę?
Obydwoje wybuchnęli śmiechem, a Louis miał ochotę skakać z radości. Metody zaczynały działać.
- Chodź, mamy jeszcze wiele miejsc do zobaczenia.

***

Później pojechali na uniwersytet, gdzie spotkali kilka swoich dawnym wykładowców. Jeden z nich - profesor Richardson - obiecał nawet nauczać ponownie Zayna, by mógł podjąć pracę. Odwiedzili ruiny zamku Kirkstall Abbey gdzie brali ślub. Louis postarał się, żeby na ich trasie nie zabrakło żadnego ważnego miejsca. Na koniec zostawił sobie park Armley. Powoli się ściemniało, zaczynamy zapalać się lampy.
- Perfekcyjnie - mruknął do siebie szatyn, wyjmując z bagażnika kosz piknikowy i koc.
Rozłożył to na trawie przy stawie i gestem ręki zachęcił mulata by usiadł razem z nim. Zjedli kilka kanapek i zaczęli rozmawiać o dzisiejszym dniu. Zayn opowiadał, że kiedy zobaczył ruiny usłyszał weselne dzwony. Dyskutowali na temat propozycji od dawnego profesora bruneta. Później ucichli. Położyli się na kocu wpatrując się w gwiazdy. Kiedy Zayn zobaczył spadającą gwiazdę przypomniał sobie coś bardzo ważnego. Ominęli jedno, istotne miejsce.
- Louis zapomniałeś o czymś.
Szatyn zmarszczył brwi i wziął do ręki notes, w którym miał zapisany cały przebieg podróży. Byli w Tropical World, byli w miejscu gdzie stała ich ulubiona knajpka. O czym zapomniał?
- Zapomniałeś o domu moich rodziców Louis! Skoro już tu jesteśmy moglibyśmy odwiedzić.
Oczy mężczyzny zaszkliły się. Trudno mu było powstrzymywać łzy. Przygryzł trzęsącą się wargę, lecz nic nie pomagało.
- Louis co się z nimi stało? - spytał zaniepokojony Zayn.
- Kilka dni po naszym weselu twoja mama przegrała walkę z rakiem. Tak bardzo mi przykro Zayn.
Mulat, nie patrząc na nic, wtulił się w swojego męża. Dalej był dla niego obcy, lecz teraz tylko on mógł w stanie go jakoś pocieszyć. Louis głaskał go po włosach, w duchu się modląc by nie pytał o resztę rodziny.
- A co z tatą?
Cholera.
- Po śmierci twojej matki stał się bardzo religijny, wiesz? Postanowił wyjechać do Pakistanu.
Mulat przytaknął. Przełknął głośno ślinę i wziął głęboki oddech.
- A co z twoimi rodzicami?
Louis uśmiechnął się smutno.
- Kiedy dowiedzieli się o Tobie nie chcieli mnie już więcej mieć za syna. Nie widziałem ich od skończenia szkoły, nawet nie wiem czy dalej mieszkają w tym samym miejscu.
- Tak mi przykro.
I znów nastała cisza. Obydwoje siedzieli wtuleni w siebie.
- Jesteś jedynym co mam - szepnął nagle Zayn.
Podniósł głowę, wpatrując się w błękitne tęczówki partnera.
- Rozkochaj mnie w sobie, jeszcze raz dobrze?

- Oczywiście.



____________________________________________________________________
Tropical Wolrd jest to taki zamknięty rezerwat przyrody, nie jestem pewna jak dokładnie to określić, ale chodzi się po różnych eko systemach i dookoła ciebie są zwierzęta, które właśnie należą do danego klimatu. Latają motyle, ptaszki. Jedyne zwierzęta, które są zamknięte to wiadomo jakieś węże, krokodyle, surykatki etc. to tak jakby ktoś się zastanawiał. I to w sumie tyle ode mnie.
See ya soon!