niedziela, 17 kwietnia 2016

Rozdział 7

- No chodź Louis! – krzyknął Zayn.
Z radością kilkuletniego dziecka wbiegł do sklepu z antykami. Szatyn szybko znalazł się tuż za nim. Brunet zachwycony przechodził między rzędami regałów, szukając czegoś. Sam nie wiedział czego dokładnie, ale czegoś potrzebował i czuł, że znalazł się w odpowiednim miejscy by owe „coś” znaleźć. Piękne, ręcznie zdobione wazy z chińskiej porcelany, starodawne serwisy do kawy i herbaty pamiętające czasy pierwszych królów Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii, czarne płyty winylowe, jedno z pierwszych wydań Romea i Julii, choć zniszczone, miało wielką wartość dla bruneta, który swoją drogą szybko sięgnął po książkę, delikatnie by nie rozleciała mu się w dłoniach.
- Twoje ulubione dzieło – sprytnie zauważył Louis.
Mulat przytaknął. Spojrzeniem małego szczeniaczka, wręcz wybłagał na mężu zakup dramatu. Kiedy byli przy kasie, przy której stała starsza kobiecinka z miłym uśmiechem, brunet zauważył coś jeszcze. Na parapecie w lewym jego rogu stała stara, zakurzona, przedwojenna maszyna do pisania. Była cała czarna, a nad literkami miała nazwę jakieś niemieckiej firmy, której żaden z nich nie byłby w stanie przeczytać. Brunet wskazał na nią palcem, by pokazać Louisowi gdzie ma spojrzeć. Szatyn zerknął na nią okiem. Sięgnął do portfela i poprosił sprzedawczynię, by podała im maszynę do pisania.

***

- Dziękuję. Dziękuję. Dziękuję – powtarzał wciąż Zayn w drodze do domu.
Szatyn się zaśmiał i otworzył swojemu mężczyźnie drzwi. Wziął od niego urządzenie i od razu poszedł z nim na górę gdzie skierował się do biura. Tam odłożył Betty – jak ją pieszczotliwie nazwał jego mąż. Po czym zszedł na dół, by ściągnąć buty i kurtkę. Później wziął reklamówkę całą wypełnioną słodyczami i wyjął z niej czekoladę z orzechami dla Zayna i truskawkową dla siebie. Poszedł z nimi do salonu, gdzie w rogu kanapy siedział brunet pogrążony w lekturze o rodach Montecchi i Capuleti. Szatyn podał mu tabliczkę, a mulat w ciszy podziękował, odrywając się na chwilę od lektury. Zaznaczył zakładką stronę i odłożył książkę na bok.
- Zaniosłeś Betty do biura?
W odpowiedzi usłyszał tylko „mhm” przeplatane mlaskaniem. Siedzieli w ciszy, jak dzieci rozkoszując się czekoladą, dopóki Louis nie zechciał czekolady Zayna.
- No daj trochę!
- Nie!
- No weź! Jestem twoim mężem!
- Co z tego? To moja czekolada!
- Ale to ja ją kupiłem!
- Kupiłeś ją dla mnie, więc to mi się należy!
Zaczęli gonić się dookoła kanapy we wzorki, próbując wyrwać sobie czekoladową przyjemność. Śmiali się przy tym jak przedszkolaki, biegając po całym parterze. Brunet biegł nie patrząc przed siebie i nie zauważył wystającego rogu dywanu, o który się przewrócił. Szatyn, który był zaraz za nim, upadł razem z nim. Siedząc na mulacie okrakiem sięgnął dłonią po czekoladkę i z dumą uniósł ją do góry w geście zwycięstwa.
- Ave Ja! – zakrzyknął.
Po czym wrzucił sobie do ust słodycz i zaczął głośno mlaskać.
- To niesprawiedliwe! – oburzył się Zayn – Ja też powinienem dostać kawałek twojej!
Mężczyzna bez zastanowienia wziął jeden z kawałków czekolady i nakarmił nim partnera.
- Tak lepiej?
- Zdecydowanie.

***

Później kiedy siedzieli w łóżku, a mulat był wciągnięty w historię miłosną Romea i Julii, Louis wyciągnął z szuflady w szafce nocnej, zdjęcie przedstawiające słodkie bliźniaczki. Czuł jak trzęsą mu się ręce, a łzy napływają do oczu.
- Kto to jest?
Szatyn otarł łzy i spojrzał na męża, który z zaciekawieniem przyglądał się fotografii.

- Ta po lewej to Noriko, a ta po prawej to Tamiko.
- To twoja rodzina?
Louis pokręcił przecząco głową, płacząc coraz mocniej. On ich nawet nie pamiętał, a przecież tyle dla nich znaczyły.
- Louis kim one są? Czy one w ogóle żyją?
Mulat był coraz bardziej zaniepokojony. Miał wrażenie, że powinien wiedzieć kim są dzieci ze zdjęcia.  W myślach powtórzył sobie ich imiona, które powinny mu coś mówić. Coś mu dzwoniło, ale nie był pewien, w którym kościele. W tym dość długim czasie szatyn zdążył się przywrócić do porządku. Wziął głęboki oddech, po czym oblizał usta.
- Przed wypadkiem bardzo chcieliśmy mieć dzieci, więc zgłosiliśmy się do ośrodka adopcyjnego. Nie było łatwo i zajęło nam to trochę czasu, ale z pomocą Eleanor nasze marzenie się spełniło. Przedstawili nam te dwie dziewczynki i od razu się zakochaliśmy. Po pracy przyjeżdżaliśmy do sierocińca by się z nimi pobawić i spędzić trochę czasu. Dzień przed podpisaniem wszystkich dokumentów i zabraniem ich z placówki mieliśmy wypadek. Ty byłeś w śpiączce, a ja nie poradziłbym sobie sam. Po roku wziął je ktoś inny.
Brunet nie wiedział co powiedzieć. Zaschło mu w gardle. Gdyby nie wypadek miałby dzieci. Ta myśl mocno w niego uderzyła. Teraz to on ciągnął nosem, cały we łzach. Louis czym prędzej przyciągnął go do uścisku, szepcząc, że już jest okej, żeby się nie obwiniał. Pół nocy spędzili na płakaniu i pocieszaniu się nawzajem. Kiedy wreszcie się uspokoili po głowie mulata chodziło jedno, cholernie ważne pytanie.
- Opowiesz mi o wypadku?
- Naprawdę chcesz wiedzieć takie rzeczy? To nie było nic nadzwyczajnego.
- Ale chce chociaż wiedzieć jak do tego doszło.
Szatyn przeklął pod nosem.
- Jechaliśmy na randkę. Właściwie tak w połowie randkę, bo po kolacji mieliśmy iść do Anyi uczcić tą adopcję i tak dalej. Był grudzień, ciemno na ulicach. Nie było śniegu, nie było mgły. Tylko kropił deszczyk. Rozmawialiśmy o pokoju, który przygotowaliśmy dziewczynkom, ty wspominałeś coś o adopcji psa. Potem wszystko działo się tak szybko. Jakieś trąbienie, oślepiające światło. Nawet nie wiem czy to ja zadzwoniłem po karetkę. Obudziłem się następnego dnia. Natychmiast rozkazałem poinformowanie mnie o twoim stanie, dopiero potem spytałem o siebie. A właściwie oni mi powiedzieli, bo mnie to średnio interesowało. Kilka kawałków szkła wbitych w różne części ciała, które trzeba mi było wyciągać operacyjnie, dużo straconej krwi i ohydna rozcięta rana na brzuchu. To dziwne, że to ty byłeś w gorszym stanie, bo ciężarówka, która, jak się później dowiedziałem, w nas uderzyła, była z mojej strony.
- Kierowcę pociągnięto do odpowiedzialności?
- Nie, zmarł na miejscu.
Zapadła cisza, przerywana jedynie przez tykanie zegara. Mulat oblizał usta. Teraz pozostało zadać jeszcze jedno ważne pytanie.
- Pokażesz mi?
- Co?
- Twoje blizny.
- Słucham?!
Brunet przygryzł wargę. No tak to raczej nie było codzienne pytanie, ale tak bardzo chciał je zobaczyć. Sam nie wiedział czemu. Szatyn westchnął ciężko i powoli, nieśmiało podciągnął koszulkę. Skłamałby mówiąc, że to nie robiło na nim wrażenia. Przez te dwa lata bardzo zaniedbał siebie, swoje ciało. Nie chciał się tak pokazać. Jeszcze ta paskudna blizna, która została mu po tym wszystkim. Zayn przejechał po nią delikatnie opuszkami palców, na co mężczyzna przymknął oczy. Cholera! Jego dotyk był taki leciutki, kojący. Niczym dotknięcie skrzydeł motyla. Louis nie zarejestrował momentu, w którym jego małżonek się schylił by ucałować ranę. Ocknął się dopiero kiedy jego mokre usta weszły w kontakt z jego rozgrzaną skórą, a on sam powstrzymywał się z całych sił by nie jęknąć. Wtedy byłoby bardzo niezręcznie. Po czym mulat złapał twarz partnera w dłonie i ucałował jego wargi.

***

- Zayn czy możesz mi wyjaśnić te wszystkie puszki z farbą w naszym salonie? – krzyknął Louis.
Dopiero co wrócił z pracy i zastał praktycznie pusty dom (nie sprawdził jeszcze na piętrze) oraz mnóstwo farb, wałków, pędzli oraz kilka zeszłorocznych wydań The Sun. Nagle z biura wyszedł jego małżonek, odziany w jakieś stare, podarte i poplamione miętową farbą ubrania. Był uśmiechnięty od ucha do ucha. Cmoknął szatyna w policzek na przywitanie i uradowanym tonem mu oświadczył:
- Umalowałem Betty.
- Masz na myśli, że ją przemalowałeś?
Na to nie odpowiedział tylko złapał partnera za dłoń i zaciągnął do pokoju. Tam na biurku, które całe było obłożone gazetami, znajdowała się maszyna do pisania w pięknym miętowym odcieniu. Louis zmarszczył brwi. Nie zgadzała mu się jedna rzecz.
- Kupiłeś tyle puszek różnorakiej farby by pokolorować Betty?
Brunet zarumienił się i przygryzł wargę. Potarł nogę o nogę i zaśmiał się jednym z najbardziej uroczych śmiechów jakie drugi mężczyzna kiedykolwiek słyszał.
- Pomyślałem, że może warto byłoby odnowić ten dom. Co ty na to?
- Odnowić?
- No wiesz przemalować ściany, może pozmieniać meble. Oczywiście jeśli się zgodzisz, bo w końcu to twoje pieniądze i to ty wybierasz co chcesz z nimi zrobić – dodał ciszej.
Zmiany, coś czego Brytyjczyk bał się najbardziej. Najpierw zechce zmienić dom, potem samochód, zawód, studia a potem jeszcze jego. Potrząsnął odganiając złe myśli. A może przydałoby im się coś nowego? Kochał wystrój tego miejsca i nie chciał go zmieniać, bo gdzie by nie poszedł wszystkie plamy, zadrapania i inne tego typu miejsca przywoływały wspomnienia o jego małżeństwie. O tym jak kupili ten dom i jak go urządzali. Ale teraz to dalej będą oni. Westchnął ciężko. Trudna decyzja.
- Wiesz co? Masz stuprocentową rację, powinniśmy odnowić to miejsce.
Brunet podskoczył w przypływie radości i wziął kochanka w objęcia, powtarzając w kółko „dziękuję”. Szatyn tylko się uśmiechnął, pozbawiony już wszelkich „za” i „przeciw”.

***

Kilka dni później wszystko było gotowe. Cały dom w folii aluminiowej, dwie puszki z farbą otwarte oraz czapeczki z gazety sztuk dwie zrobione. Małżeństwo pracowało w pocie czoła. Plan był prosty przemalować ściany sypialni na biało.  Harowali ciężko i w pełnym skupieniu, dopóki Louis przez przypadek nie dotknął ramienia Zayna wałkiem. Na jego oliwkowej skórze pojawiła się piękna śnieżnobiała plama w bliżej nieokreślonym kształcie.
- Hej! Ta zniewaga krwi wymaga!
Po czym zaczął gonić partnera po całym pokoju w jednym tylko celu. Śmiech roznosił się po całym domu, a oni sami czuli się o kilka lat mniej. Kiedy w końcu mulatowi udało się złapać mężczyznę powalił go na ziemię i umazał mu całą buzię farbą.
- Musisz odpokutować za swe czyny!
Szatyn wiercił się i wyrywał, lecz było to bezowocne. Zamiast tego wpadł na lepszy pomysł. Złapał męża za biodra jedną ręką, a drugą umiejscowił pomiędzy łopatkami, dzięki czemu łatwiej było mu go przyciągnąć do siebie. Kiedy byli ze sobą twarzą w twarz złączył ich usta w czułym pocałunku, który z czasem robił się coraz bardziej namiętny i łapczywy. Mulat zaczął się delikatnie wiercić, wywołując tym samym tarcie, przez które obaj mimowolnie jęknęli. Oderwali się od siebie. Spojrzeli sobie głęboko w oczy. Żaden z nich nie był jeszcze na to gotowy. Brunet przygryzł wargę i szybko zszedł z ciała drugiego. Wyciągnął dłoń w jego stronę, by pomóc mu wstać. Potem w ciszy i spokoju złapali swoje wałki i wrócili do malowania.

***

Następnego dnia poszli wybierać meble. Zdecydowali, że zmienią łózko, komody oraz szafki. Chodzili po IKEI szukając. Zayn od razu stwierdził, że meble mają być białe. Rozjaśniło by to pokój i dodałoby przyjemnej atmosfery. Z kolei Louis planował zakup niewielkiego regału na książki, wiedząc, że prędzej czy później mulat znów zacznie je kolekcjonować jak kiedyś. Wystarczy, że znów wróci do pracy, a Jesy zaproponowała mu drobną robotę w szkole przy pomaganiu jej z dzieciakami. Szatyn uśmiechnął się delikatnie, przekręcając głowę w różne strony. Brunet książki zawsze kupował za swoje pieniądze. Zawsze. Nawet nie śmiał się oto go pytać. Lektury były dla niego niczym rzecz święta. Para trzymając się za ręce mijała kolejne alejki zagracone różnymi sofami, stołami, krzesłami. Skręcili w lewo i od razu po oczach dał im blask bijący z tamtej strony.
- Może kupimy też nowe lampy? – spytał Louis, wskazując na miejsce z tymi rzeczami.
Jego mąż przytaknął i zdecydowali się na piękną, szarą lampę w kształcie kuli. Ale dalej zostały im meble. Przechodząc z działu z oświetleniem do działu sypialnianego, pod drodze musieli minąć łóżeczka, krzesełka do karmienia, miejsca do przewijania, jednym słowem dział dziecięcy. Mulat od razu zauważył zmianę w nastroju partnera. Zamyślił się na chwilę. Czy jest coś co mógłby zrobić? Niespodziewanie pociągnął go za rękę w stronę dziecięcych rzeczy.
- Zayn co ty robisz?
- Chodź, pooglądamy sobie.
- Po co?
Mężczyzna zatrzymał się na chwilę i zlustrował małżonka od góry do dołu.
- A jak nam się nagle trafi okazja na dziecko, to co wtedy?
Szatyn nie odpowiedział i dał się poprowadzić w głąb tego dziecinnego raju. Krążyli wokół różowiutkich i niebieściutkich poduszek i poszewek, łóżeczek z namalowanymi słonikami, kokardkami i samolocikami. Wymyślali imiona, udając, że naprawdę tego potrzebują. Uśmiechnięci od ucha do ucha, wyobrażali sobie swoją przyszłość z gromadką dzieci.
- Wolałbyś mieć najpierw syna czy córkę? – spytał Zayn, biorąc do ręki przesłodki zielonkawy kocyk w pajacyki.
- Szczerze to chyba syna. Choć nie robi mi to zbyt wielkiej różnicy. A ty?
Mulat zamyślił się na chwilę, dłonią pocierając swój trzydniowy zarost.
- Chyba córkę.
Kiedy zobaczyli już wszystko i wybrali meble oraz imiona dla swoich wyimaginowanych dzieci, których swoją drogą naliczyli około szesnastu, trafili do działu z łóżkami i materacami, czyli do celu swojej wyprawy.

***

Nie musieli długo czekać na dowóz zakupów. Firma transportowa poradziła sobie z tym bardzo szybko.  Postawili posłanie koło okna. Dookoła na cienkich sznureczkach zawiesili białą, przezroczystą płachtę i dodali kilka lampeczek.
- Niczym nasze własne małe królestwo – zaśmiali się w trakcie pracy.
Ostatnim elementem miały być zdjęcia na ścianie obok. Jedno było z ich ślubu, jedno jeszcze z liceum, a ostatnie przedstawiało ich na tle domu. Po wszystkim odeszli na pewną odległość, upajając się widokiem nowego, świeżo wyremontowanego pokoju.  Wtem Louis przypomniał sobie o małej półeczce na książki, którą zakupił. Była  biała, tak jak reszta mebli, a boki miała pięknie zdobione arabeskami. Wniósł ją do pomieszczenia i dumnie postawił naprzeciwko łóżka. Zayn stał oniemiały dalej w swoim miejscu. Kilka razy otwierał usta, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Szatyn zaglądnął jeszcze do szafy skąd wyjął pięknie zapakowany, owinięty czerwonym ozdobnym papierem z dużą srebrną kokardką na górze, prezent. Podał go mężowi. Mężczyzna uśmiechnął się tym samym pragnąc podziękować i potrząsnął pudełkiem.
- Co to jest?
- Otwórz, a się przekonasz.
Mulat niepewnie zdjął pokrywkę i wyjął ze środka czerwoną, zdobioną arabeskami książkę. Na środku była mała ilustracja przedstawiająca sułtana na koniu razem z kobietą. Wznosili się ponad miastem. Na górze był pięknie wygrawerowany złoty napis „Baśnie z tysiąca i jednej nocy”.
- Dziękuję! To jedna z moich ulubionych książek!
- Wiem dlatego ją kupiłem. Chciałem żebyś miał czym zapełnić miejsce na półce.

Po czym mocno się objęli.

2 komentarze:

  1. Masz rację, długi rozdział ale wcale tego nie odczułam bo zbyt mocno mi się podobał.
    Scena z tym antykwariatem jest super.. też uwielbiam chodzi po takich miejscach.. maszyna do pisania *-* Romeo i Julia *-*
    Hahahaha scena z czekoladą :D słodka, słodziutka, lubię czytać takie rzeczy :D
    Kurde nie sądziłam, że chcieli adoptować Tamiko i Noriko :o to smutne, że im się nie udało :(
    Nareszcie dowiedziałam się jak to było z tym wypadkiem. Nurtowało mnie to tak bardzo jak Zayna XD
    Te sceny z remontem są takie że tak powiem ''swojskie'' uwielbiam czytać proste rzeczy <3
    Boże Baśnie tysiąca i jednej nocy *-* Szeherezada <3
    Ten rozdział był piękny, nie ma się do czego przyczepić.
    Wciąż jednak czekam na jakąś dramę, kłótnię, krzyki, płacz, rozstanie, gniew, ciche dni. Cokolwiek.
    Nie może do końca opowiadania być idealnie
    Do następnego <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwsza rzecz:
    DLACZEGO JA NIE MAM WENY DO PISANIA TAK DŁUGICH ROZDZIAŁÓW NO?? ;_____;
    Jeju wstawianie Shakespeare'a gdziekolwiek sprawia, że wszystko jest lepsze i bardzo romantyczne, gratuluję <33
    Ta cała sytuacja wydaje mi się zbyt idealna. Ta maszyna, malowanie, amnezja i w ogóle <33
    To takie niemożliwe, ale bardzo piękne <3333333
    Super mi się to czytało, jestem ciekawa co dalej!
    Czekam na ciąg dalszy <3333
    -K.

    OdpowiedzUsuń